Napiszcie krótki tekst o warsztatach, o tym co tutaj robimy – pod koniec grudniowych zajęć powiedział Jacek. – To może być esej. Jak chcecie albo „trochę wspomnień, myśli i to Was samo pociągnie. Wiem, że tak będzie”.
Esej. To słowo przerażało, rozgościło się w głowie i nie dawało spokoju. Nigdy nie pisałam eseeeju. Z językiem polskim nie było mi po drodze, jedyne co mnie z nim łączyło, to duża ilość książek, którą przeczytałam, i to, że od kilku lat zaczęłam COŚ tam pisać. Tak trafiłam na pierwsze warsztaty, potem drugie, a któregoś razu… siedząc przy rozpiętych na ścianach mantylkach i muzyce płynącej z głośników )a może to była gitara?) padły słowa „Słuchaj, może dołączysz do Potencjałów. Działamy od pół roku, ale myślę, że dasz radę”. I rzeczywiście dałam, jakoś się wpasowałam, bo grupa fajna, ludzie otwarci – rozmawiamy, dzielimy się…, ale pisać o tym?
Esej. To słowo wciąż pukało do głowy, a że okres był przedświąteczny, łatwo było spychać je głębiej. Sprzątanie, gotowanie, odnawianie kontaktów z osobami, z którymi rozmawia się dwa razy do roku… Jednak nie da się odsuwać czegoś w nieskończoność. Czego się obawiam? Zastanawiałam się, przecież to nie chodzi o sam tekst, który gdzieś tam będzie istniał, ale bardziej o świadomość, że pewna praca, a może powinnam napisać droga (to takie modne ostatnio słowo), której się podjęłam, zbliża się ku końcowi, że pewien proces zostanie zamknięty. Czym dla mnie jest pisanie? Porządkowaniem chaosu? Próbą spojrzenia z boku na relacje? Trudno powiedzieć. Pewnie wszystkim po trochę. Jedno jest pewne, to wyczerpujące. Balansowanie pomiędzy światem, który tworzy się w głowie, a rzeczywistością. Tym bardziej, że ta rzeczywistość stała się inna. Dziwaczna i trudna do ogarnięcia. „Mamo, co mamy robić?” . Dwa małe elektrony pędzące z prędkością światła, mierzące się z potrzebą wyładowania energii na małej przestrzeni. „Mamo, nudzi nam się”. Patrzę na nie i myślę, po co to robię? To strata czasu. Mam ochotę zamknąć laptopa, ale za dwa tygodnie warsztaty, muszę coś mieć. Wtedy zdaję sobie sprawę, że w środku jest jakaś potrzeba. Chyba każdy z nas nosi coś takiego w sobie, choć realizuje to w różny sposób. Każdy jest inny. Banalne stwierdzenie, ale zrozumienie go pomaga poskromić podrygi ambicji i rywalizacji. Takie przyjęcie innego człowieka bez narzucania mu swojej wizji świata. Podobnie jest z odbiorem tekstu, obrazu czy dźwięku. „Zaufaj czytelnikowi” – to zdanie, które często pada podczas warsztatów. Długo nie mogłam go zrozumieć. Chciałam wyjaśniać, tłumaczyć, jak się sprawy mają. Tylko to nie w tym rzecz, żeby przedstawić swój punkt widzenia, pokazać siebie, ale pozwolić odbiorcy stworzyć własną opowieść.
I tak jest w Stajni… Widzę Wasze twarze na ekranie monitora. (Kiedy dołączam do grupy, tylko tak możemy się spotykać), fragmenty Waszego życia – kawałek ściany, półkę z książkami, drzwi. Słucham tekstów pisanych różnym językiem i stylem, opowiadających historie, na które być może nie zwróciłabym wcześniej uwagi, ale stają się dla mnie ważne, bo je poruszacie. Różnimy się między sobą i to jest najfajniejsze – wymiana, czerpanie od siebie nawzajem. Im bliżej końca, tym mniej zastanawiam się nad tym, jak to się wszystko potoczy. Dobrze, że przed nami jeszcze pół roku.