Pisałam, odkąd pamiętam. Już w dzieciństwie zaczęłam właśnie od powieści. I choć oczywiście jej nie skończyłam, to jako dziecko zapisałam wiele stron. Był to też od razu eksperyment literacki. Koleżanki opisywały swoich wymarzonych chłopców (nie mając, jak i ja, żadnych jeszcze doświadczeń w tej dziedzinie), a ja marzenia przerabiałam na literaturę. Wymyślałam, co one mogłyby zrobić lub powiedzieć, i co mogłyby zrobić lub powiedzieć te ideały. Od samego początku łączyłam więc fikcję z rzeczywistością i starałam się spełnić oczekiwania czytelnika. Dbałam o odbiorcę już w trakcie powstawania tekstu. Potem już zawsze było to dla mnie stymulujące, a różne warsztaty literackie stały się dla mnie głównym sposobem na tworzenie swoich utworów. Będąc głodna tej międzyludzkiej interakcji, zajęłam się też poezją, ale dziś nie o tym. Postanowiłam wrócić do pierwszych pragnień i napisać powieść. W tym czasie dowiedziałam się, że rozpoczynają się warsztaty pisarskie u Jacka Bieruta, potocznie nazwane „Stajnią” (zdaje się, że Agnieszka Kłos wymyśliła tę nazwę). Czułam się i czuję zaszczycona, że zostałam zaproszona do tej grupy. Od razu zorientowałam się, że nie są to przypadkowi ludzie „z łapanki”, a osoby starannie wyselekcjonowane, z lekkim piórem i talentem, przy czym bardzo się od siebie różniące. Zapowiadało się więc świetnie, w tym sensie, że będę mogła wiele od tych osób czerpać i jeszcze mobilizować się, by nie odstawać diametralnie. Takie zajęcia jednak niosą z sobą kilka niebezpieczeństw dla młodego twórcy, poza oczywistymi korzyściami. Mówi się o śmierci autora, lecz mam wrażenie, że w ostatnim czasie został wskrzeszony. Wprawdzie tylko po to, aby go można było ukamienować, ale jednak. Popularność seriali (zwiększona jeszcze zamknięciem kin) udowadnia, że nawet nie indywidualność autora przepadła, co sama idea wielkiej powieści. Serial to zbiorowy wysiłek, adresowany do starannie określonej grupy docelowej. Problem w tym, że gdy zawsze daje się odbiorcy to, czego on oczekuje, z czasem nie będzie wiedział, czego może oczekiwać i wszystko stanie w miejscu. Nie wierzę w żadne końce, może poza końcem cywilizacji. Oczywiście w czasach, w których konteksty są najważniejsze, a słowo „społecznościowy” określa wszystko w kulturze, postawiłam sobie za cel stworzyć tekst intertekstualny. Moja grupa docelowa to jednak będą osoby zainteresowane pytaniem, co jeszcze w akcie heroizmu lub desperacji może stworzyć pojedynczy człowiek. Całkowicie wolny w tworzeniu swojej wizji, ale też ponoszący wyłączną za nią odpowiedzialność. I bardzo w tym często samotny. Pisanie obszernej prozy to zajęcie dla tych, którzy lubią być sam na sam z własnymi myślami. Tak jak malarz staje sam przed białym płótnem. Choć oczywiście są grupy artystyczne tworzące instalacje czy happeningi wspólnie. Wciąż ktoś, mimo wszystko, maluje samemu, choć może nie samotnie. I my właśnie samodzielnie, choć nie samotnie na tych warsztatach piszemy. Odbiorcy też powinni się znaleźć, jeśli się do nich dotrze. Dwa najpopularniejsze seriale ostatnich lat to „Gra o Tron” i „Wiedźmin”. Ekranizacje dwóch serii powieści, nieodbiegających bardzo w swej konstrukcji od dziewiętnastowiecznego schematu. W przypadku serialu „Gra o Tron” tworzenie historii razem z pisarzem pod koniec (bo fani nie mogą zbyt długo czekać na kolejny sezon) nie skończyło się najlepiej. My na warsztatach robimy jakieś ćwiczenia i wtedy symultanicznie powstają nasze teksty, ale powieść piszemy samodzielnie. Odczytujemy potem, co stworzyliśmy i wzajemnie oceniamy. Ocenia oczywiście też prowadzący. Czy Picasso dopasowałby się do takiej grupy? Nie. Grupa może zdusić indywidualizm, nie dostrzec nowatorstwa, sposób pisania wszystkich członków grupy może się zlać ze sobą, dzieła mogą stać się zbyt podobne. Może to być przecież tak naprawdę jeden tekst, udający kilka powieści. Jak serial w odcinkach, bez materiału źródłowego. A przecież nie o to mi chodzi. Sądzę, że zaczęliśmy na siebie wpływać, nasze spostrzeżenia z warsztatów wpełzają nam na kartki. Nie ma jednak pobłażliwości ani wzajemnego podgryzania. Gdyby pojawiła się u nas taka osobowość jak Picasso, nie zmieniłaby siebie, a odmieniła resztę. A kto nie chciałby uczyć się od najlepszych. Myślę, że klimat na zajęciach tworzy głównie prowadzący. W tym wypadku Jacek Bierut. Jako początkujący autor potrzebuję dużo uwag technicznych. Ostatnio otrzymałam poradę, bym wyrzuciła co drugie zdanie z tekstu. Bardzo mi to pomogło, za dużo chcę opowiedzieć czytelnikowi, a on musi znaleźć miejsce dla siebie. Merytoryczne uwagi są więc bardzo ważne, ale przydał mi się też narzucony system, który jest takim balansowaniem między swobodą a dyscypliną, między wzajemną inspiracją a bezkompromisowością własnej wizji. Każdy uczestnik jest inny, więc może te warsztaty odbierać inaczej, inaczej się na nich czuć, na czym innym skupiać swoją uwagę, mieć ode mnie inne cele i poglądy. Moje przemyślenia są właśnie takie. Porównałabym te zajęcia do spotkań salonu literackiego (choć to zbyt snobistycznie się kojarzy). Takiej przestrzeni, gdzie autorzy się spotykają i dyskutują o swoich najnowszych dziełach i o literaturze w ogóle. Nie mając w tym zakresie za dużo doświadczeń, a posiadając takie o tym wyobrażenie, zostałam ostatnio poinformowana, że to mit. Gdy literaci się spotykają, to rozmawiają o tym samym co „normalni ludzie”. „Stajnia” spełniła więc moje oczekiwania, które były błędne. A po fragmentach prozy, jakie w trakcie warsztatów usłyszałam, mogę zaświadczyć, że czytelnikowi spodoba się przynajmniej jedna z tych powstających powieści. Może nawet więcej. A o to w tym chodzi, prawda? Może ci autorzy napisaliby te powieści bez „Stajni”. Mnie byłoby trudno.