DSC_0069

Rafał Wawrzyńczyk
Wiersze

In the conference room

 

Siedzimy w salce do spotkań. Okazujemy sobie miny.
Wymieniamy się pierwszymi z brzegu słowami.

Cokolwiek robimy, zwracamy uwagę na tak mało,
tak wiele kijów pozostaje nagich, przez nic nie oklejonych.

Cokolwiek robimy, tak bardzo możemy poobijać innych,
ich skomplikowaną konstrukcję drzewową, tak bardzo
ich obijamy, w istocie. Ślepi, na tak wielu drogach…

Na szczęście ci, których obijamy, też są nieczuli,
może nawet nie czują, jak ich obijamy,

dzięki temu możemy siedzieć w jednej salce,
nie płakać, a uśmiechać się, normalnie, jak ludzie.

 

 

Niemiła myśl

 

Uświadomić sobie, na chwilę, że ktoś dobrze nam znany
to jednak nieprzenikniony byt, który wzrastał w oderwaniu od nas,
i zawsze pozostanie oderwany, oglądać będziemy tylko światło
na jego policzkach, śmiać się będziemy z jej dowcipów. I
zaraz po tym dopowiedzieć sobie, że tych kilkoro obcych,
których uznajemy za „bliskich znajomych”, jest wciąż jeszcze
mniej obcych niż ocean ciał, spośród których ich wybraliśmy,
ten pyłek „ciebie znam, ciebie znam, ciebie znam”, jakim
ich ozdabiamy, wystarcza nam. Wystarcza nam. I
pijemy z tymi bestiami mojito, śpimy w domkach
nad jeziorem. W betonowych korpusach potworów wierci
się jamy, do jam wkłada się świeżo zakwitłe złoto.
Zamyka się klapę. Każdy tym gardzi, to jest OK, śpiewa się, gubi to,
zapomina. Niepokoją za to bank, Bolesław Prus, miejsca, gdzie jest waga.

 

 

Kolegom i koleżankom z pism internetowych

 

Każda epoka ma trudności, którymi zajmować się nie chce,
j u ż nie chce. Wory zostawia w rowie. Pada. Partytury
czytają myszy i jeden człowiek, który mieszka w namiocie podpartym
kością. Cyboria, rozsypane, znaczą tyle, co mech. Podjęte są tylko
te trudności, które epoka uznała za swoje, najczęściej te,
które były niemowlętami w jej łonie, rodziły się wraz z nią,
początkowo proste, nie zasługujące na miano „trudności”,
wolno przekształcające się w techniki i szkoły. Czym
jest w IV RP porządny kontrapunkt? Kto
urządzi nam imprezy do mszy Cypriana de Rore?
Wymyśl swoją trudność, zgromadź wokół niej jak
wokół misy odbijającej to, co wokół, trochę osób,
które razem z nią będą się starzeć. Do nich dołączą inni, do tamtych
ktoś jeszcze. Ziemia się zwiąże, oderwie. Znikniemy w historii, grając w scrabble.

 

 

Benn, Boesmans, bzy na Burakowskiej

 

Fajnie, że przetłumaczono eseje Benna. Można je sobie
przeczytać. Co więcej możemy zrobić dla Benna? Co możemy
zrobić dla samych siebie? W kwietniu 2018 r.? Na tej dzikiej równinie?
W małym mieście ocienionym lipami żyje ktoś, kto przełożył
eseje, dobry człowiek, który w wielkiej, zakopanej głowie
zamontował wlot i doprowadził to do naszych bloków. To była
głowa faszysty, nikomu to nie przeszkadza? Nie, idź dalej. To
tylko przykład. Chmurka nad równiną. Każda książka,
każda aktywność to chmurka. Człowiek chce cienia,
każdy, czasem, nawet najbardziej utylitarnie traktujący życie pan,
który od świtu do zmroku szuka radłem mercedesów. Lecz
cienie, jakie znamy, tak bardzo są przelotne. Coś obejrzeć,
poznać. Podejrzanego starego Niemca, cokolwiek. Coś
zwiedzić. To są plamki, cętki. Urlopowa zbroja, którą zakładamy jednakże na zawsze.

 

 

Czym jest lód

 

Sonaty C.P.E. Bacha. Jego mozolne przedzieranie się ku temu,
co stało się w końcu naszymi uczuciami, tzn. nas teraz.

Deska do deski aż zrobi się odczuwanie. Część
była już wtedy, część miała powstać później. Ale

część już była. A cała reszta, pakuły, truchła słowików,
co to jest? Ich z kolei uczucia? Tamtych, z XVIII w.?

Zlodowaciałe? Może to jego nieumiętność?
Konieczna część muzyki? Ściana nośna?

Bo budowano wtedy szybko? Zamek rósł i rósł,
dziesięć tysięcy pięter dla kilku fachowców?

 

 

Opuszczona lodziarnia po deszczu

 

Nie mogłoby być chociaż jednego zakątka, w którym zawsze
byłoby tak, jak jest tutaj teraz? Wodospad, który się
nie porusza. I jakieś inne sposoby na opisanie tego stasis,
dziury w czasie, może akapity w dziewiętnastowiecznej powieści
francuskiej, które n a m a l o w a n o, oazy snu pośród setek i tysięcy
stron, gdzie litery stoją jak na wojnie trzydziestoletniej?
Parking. Wpół do dziewiętnastej. Miasto już w domach.
Inne miejsca to inne miejsca. Zaraz normalnie
odjedziemy tramwajami. To miejsce nie będzie
już tym miejscem. Chcę tu postać. Pan Jezus,
gdyby naprawdę zajmował się modlitwami, robiłby dla każdego
taką szklarenkę w lawinie, którą zarządza. Nie robi tego. Nikt
tego nie robi. Dlaczego? Brodaci Włosi, geniusze, palą cygara,
zostali artystami. Pomagają wejść i zejść ze statku.

 

 

 

Chciałbym mniej myśleć

 

Chciałbym pchać kamienie na piramidę w
sobotę, nie w tygodniu.

Być uczniem, nie ciałem
pedagogicznym. Grabić liście,
gdzie trzeba grabić liście.

Rzucać złą kartę, żeby dobra karta
miała którędy wyjść i leżeć, leżeć jak śnieg
i ratować całe dzieło.

Bella confusione,
bella confusione!

Zepchnąć dużą strukturę
do rowu, żeby czekała w rowie.

Słuchać, jak pada deszcz. Słuchać, jak boli noga.

Olbrzymie epolety przylecą, kiedy zajęci będziemy strzyżeniem
trawnika i sypaniem indykom ziarna za stodołą.

Zabraknie prądu, ale odnajdzie się
świecąca w kącie świeczka.

PODZIEL SIĘ

Do góry