Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

39 czarnych kamyków
Jan Pokorny

 

 

Jest jeden lud, co wielu wciąż przeszkadza

Niewielki, starodawny, mądry – albo cwany; lud dziwny, nielogiczny, niepojęty, nieco zgięty – gdyż w nim każdy –  tak, każdy, od dozorcy po premiera, od dziada aż do (multi)milionera,

Od urodzenia, od kołyski, od grzechotki  –

Ma coś na sercu, coś na duszy, coś … na sumieniu, tak by rzec się chciało

Ma kamień …

Kamień? Lub, wmiast różańca obykłego, na ręku lub lusterku wstecznym uwieszonym, ma naszyjniczek –  niewidzialny, rzeczywisty, nienawistny, niezdejmowalny; z gęsto nadzianymi na sznur ścisły kamykami, niby okrągłymi ale raniącymi – do krwi. do głębi. Do serc-    a …

– prawda? a ilu tych kamyczków jest, wiesz, wujku? –

– trzydziestu dziewięciu. Są wszystkie czarne – lub może ich czerń to tylko bieli brak? Rok w rok szło coś nie tak – i                                                                                                           lampa gasła, oleju pełna, i głosy mroczne słychać było znikąd, i                                            te kamyki – jak je wytłumaczyć?  … pierwsze pięć lat to pech, następne pięć to czyjś tam grzech, dalej – nie chciało się już liczyć, po prostu – jadło się, piło, ponuro żyło się – aż brutale w płaszczach szkarłatnych rozstawili katapulty … aż spłonęło zborze … aż spłonęła nadzieja … a dusza wyschła jak poczwarowate twarze mumii, jak popękany pergamin … na nim, jak zakrzepła krew: dla – czego – za – co – nam – ten – los? Resztę .. wiatrem zwiało

Wiatr …

wiatr z tego kraju wielu w oczy wieje:                                                                                          –  gdy oni czegoś nie robią – fuj! znów zaniedbali swych obowiązków psich, gdy nagle zrobią coś i sukces zaksięgują – znów źle, bo tego im nie wolno, i tego też a tego – to już wcale!

Co wolno? w sumie .. nic

– gdy coś powiedzą, naraz jest afera, gdy milczą – źle, bo knują coś, cwaniacy; (a knują zawsze, nawet kiedy śpią)

– gdy siedzą (często ‘na walizkach’) wśród tych co niezbyt lubią (z wzajemnością), jest źle, bo przecież mają już swój własny kraj (daleko nie raj); gdy zaś do niego powracają, wnet w okolicy wrzask i trzask i popłoch – po co wy teraz tutaj zwaliliście się?

jest zawsze źle …

i gdzież ten lud ma w końcu mieszkać – w buszu? na wyspach zapomnianych? Na Marsie, ba, czy może jeszcze dalej? Dlaczego – wyryte w każdym sercu tego plemienia –

‘Dlaczego nie ma dla nas miejsca na tej Ziemi?

Dlaczego?’ W każdej piersi się kołata ten

krzyk, te chrypienie – zadźganego – zachłostanego – zaduszonego – ciała i przebitej długim, starym, rdzawym gwoździem duszy – ‘dlaczego?

Dlaczego nienawidzą nas i tępią? Dlaczego plują w ślad? (a czasem też i w ‘mordę’)’

że oni mają długie ręcę … nie bezbronne …  i przegłęboką kieszeń (tego średnio bidny, średnio solidny Kowalski, Iwanow lub Jonesku  – czemuś nie lubi); że ich IQ Einstein’owe kuje oczy wielu (bo któż to łknie … półbaranem się czuć? nie lepiej tych mądrali trochę poszczuć?) kto się w kumpli do sprytniejszego garnie? zagapisz się – on ci majątek zgarnie

A teraz, czytelniku drogi – nagły rodzynek. Musztarda do ciasta. Gwoźdź (w podeszwie). Jak orzech (kokosowy) wygląda(jący), na blat umysłu z trzaskiem spada(jący): wrogość i złość wobec nich (nawet najbardziej słuszna) jest                                                                                           – buntem –                                                                                                                                        – przeciwko –                                                                                                                                    – Stwórcy ( .   ?   ??   ! J   #*#   –  niepotrzebne skreślić ale dopiero po przeczytaniu całości)

he? .. au … coś nie gra – coś tu się nie zgadza – dlaczego – wobec Samego Naj- Naj- Naj? Przecież to oni – tu, i tam, to oni – to, i owo, (dla innych wcale nie różowo) –                            i rewolucje bądź wojny rozpętywali,                                                                                                 i szlachcicom folwark, chłopom ziemię zagarniali i, licho wie, czy                                                  nad naszymi dziećmi czarów nie odprawiali?                                                                          A jak kłótliwi i bezczelni są to i na łysym łbie się włos najeży … i nagle ten – załóżmy – stary ale jary lud – ponad nami, aż do gwiazd wynosić? (my, homo sapiens’y, nikogo nie cierpimy wywyższać czy szanować  – poza własnym przecudnym Ego – z tego, jednak, nawet przed sobą trudno się – wyspowiadać … prawda, Kaziu?)

– no, nie wiem, wujku …

–  to cię spytam, chłopie – czym że to my, we właściwego Pana i Trójce wierzące, od nich jesteśmy lepsi? No – czym?

– no-o … mamy – p’cież – już mówię –                                                                                            Papierza, i świętych i męczenników, i                                                                                           rzeszy teologów co wszystko wiedzą                                                                                            (a jak nie wiedzą to ci i tak powiedzą), i                                                                                katerdy obłoków sięgające, w Kolonii i w Barcelonii;                                                            mamy też Miasto które nigdy nie przemija,                                                                                i, i – w ogóle, Kościół doskonały i gotowy do Wniebowzięcia, śladami NMP i świętych ojców. Kropka – duża i tłusta.

– dobrze. powiedz – ty sam, jak, nadajesz się do Nieba?

– hmm … między nami, tak nie na sto …mam ostatnio we głowie mętliku nieco

– a w sercu? widać coś?

– no … jak twoim językiem mówić, wujku, musiałbym, żeby coś zobaczyć, latarkę włączyć

– pozwól że ci coś opowiem – historię ludzi i Ducha

– uważnie słucham

– zacznijmy od spraw bardzo starych – kiedyś-kiedyś o czym ani żaden świadek ani uczeni nie pamiętają, ani na kamieniach to nie zostało wyryte, coś na Ziemi poszło źle. Przez ludzi, demony, pech, los, cokolwiek. Człowiek co rządzić stworzeniem miał, sam nad sobą nie panował. Lecz głęboko w sercu pragnął żyć … inaczej. Normalniej, bez zła, bez szamotaniny. Bez …. no czego byś najchętniej nie miał?

– złej pogody, śmierci, i … podatków

– a – czym jest śmierć? Jak rozumiesz?

– no … p’cież wiadomo – gdy serce bić przestaje, ciało stygnie i sztywnieje … umm –

– a duch ludzki przed Stwórcą staje. Wierzysz temu?

– no, między nami, mgliście i trochę na siłę. Musze, jakby, wiarę wytężyć.

– to wytęż proszę wyobraźnie: sprawy na świecie musi ktoś naprawić. Bóg, człowiek, ród lub … naród. Dajmy na to, że Polanie i Wkrzanie, a poźniej Polacy zostają ludem … specjalnym. Z samego Nieba obrzędy i Słowo mają dla świata prezentować. I to od zarania dziejów –

– dla świata? Proszę, wujek tak nie żartuje! Bo skóra mi na karku dębieje –

– dlaczego? Co się takiego dzieje?

– no … no … no – jakto ‘co’? jak mnie kumple o radę pytają, mi ręce opadają, a tu – świat? Jam ci nie jakiś wariat – co ja tym tłumom powiem? Żyjcie, pracujcie, bądźcie zdrowi?

– a gdybyś wiedział co rzec, to jak – nie chciałbyś takiego honoru? Poważania?

– no, no dobra – ale jak coś na serio schrzanię? Z Bogiem, wiadomo, żartów nie ma

– ale ciągniemy dalej: Polacy z jednej rodziny – załóżmy Kraka i jego syna Lecha – powstali, w niewoli Ukraińskiej się rozmnożyli, wzmocnili, przez Morze Czarne suchą nogą przeszli –

– hola, stop, gdzie przeszli, do Rumunii? To ja takiego wybraństwa nie chcę –

– wiem, musimy tu improwizować – nie do, tylko przez tę kolonie Rzymską przebrnęli, aż do obiecanych przez Pana źródeł Wisły dotarli. Stamtąd ogniem i mieczem wygnali  Rusinów, Łużyczan, Ustiluginów, a też wróżbitów i pasożytów

– czyli co – Cyganów? Tera nie przeszłoby – wszyscy wszystkich muszą przyjmować, w pas im się kłaniać i bożnicy budować

– nie, nie samych Cyganów. Wszystkie inne plemiona, nie – Polskie. Z ich kobietami nie zadawać się, bo dawniej co ród to bóg, a panie te bożki na grzbiecie taskały i im gęby malowały

– ci los, mam akurat dziewczynę Ukrainkę

– idziemy dalej: gdzie władza i kult, tam i problemów co niemiara – za chwilę ród Krakusów sobie, ród Warsa i Sawy sobie, każdy swoje kapłaństwo i obrzędy, zbudować katedrę wyższa i większą … ale wyobraź najtrudniejsze – po najeździe Wikingów, sto procent Polaków są do niewoli sprzedani, po całym świecie, od Australii po Islandię porozrzucani

– to jeszcze jakoś ogarnę

– I tak przez tysiąc osiemset kilka lat – a potem nagle do Polski nazad zaczęli się zjeżdżać

– to to już o niebo trudniej. Po co nazad jak ani języka się od pokoleń nie zna ani domu ani ziemi ani nic w Polsce nie pozostało? Do tego, tysiąc i osiemset lat? Astronomowe coś –

– z głosu, z woli Ducha Bożego

– no … chyba że … ale, wujku, nadal nie łapię po co? Ze Stanów, z Anglii, z pies wie skąd, miliony Polaków nazad mieliby się na trzy, cztery sprowadzać? Dokąd? Miasta popękają w szwach! Kto też Polakiem jest – co na nazwisko Kowalski ma lub podobne? Czy ten co język zna i opłatkiem dzieli się? Ten co rodowód ma długi i poświadczony? Czy wszystko naraz?

– co sam byś wymyślił gdybyś – załóżmy – królem lub dożywotnym prezydentem był?

– zabij mnie – nie wiem! Mieszkać we sto milionów w Polsce, mówić po Polsku, chodzić masowo na mszę, pracować, odpoczywać … no co jeszcze, za Chiny? Jakiś super kościół wybudować w kilometr wysoki, by nas podziwiali? Z reszty świata przecież Polaków nie zrobimy, wszystkich głodnych nie wykarmimy, na siłę wiary do głów nie powbijamy

– a co do wiary – czytałeś taki tekst: ‘Stanie się w owych dniach, że dziesięciu mężów ze wszystkich języków i narodów odważy się i uchwyci się rąbka szaty jednego Częstochowiaka, mówiąc: Pójdziemy z tobą, bo słyszeliśmy, że z wami Bóg’     **

– aha! tylko w pismach świętych, co wiem, teksty o kogo innego –

– posłuchaj – sorry że ci przerwę;                                                                                         wiesz teraz o kogo mi tu chodzi – ich szat, jak płaszczu Eliasza,                                                  nie każde ramie uniesie; ich łzami, z krwią mieszanymi,                                                       nie każdemu zechce się płąkać;                                                                                         ich dusza – nadal na wskroś przebita                                                                                 piekielnym mieczem który do ręki ludzkiej z jaskiniowoczarnej szestopałej łapy               dostał się na lat dwanaście;                                                                                                               ich serce – ciało – ciągle przemęczone, nie, przepiłowane                                                                     tułaczką przez czasy, kultury, kuluary, kulisy (bo zawsze żyli, szeptali i działali zakulisowo, cokolwiek nie znaczy to sztyletowo-aksamitne słowo), widokiem obdartych dzieci bijących się o resztkę świeczki, (kto ją dziś zje?); w ich uszach nie ustaje brzęk wagonów dla bydła, ich dłonie – wciąż poszarpane do kości o drut rdzawy, kolczasty, nieskończony; i ten naszyjnik – jak żarna na karku, jak obłok bez wody, jak wieczny głód, jak martwy płód …

– czym one w końcu są, te przeklęte kamienie?

– o nich później. Spójrz na te twarze na ekranie – smętnawe mają miny? A jak nie miny lic to oczy serc na pewno – mieszkają niby u siebie, ale bez własnego dachu nad głową, mało kto wie czy mu starczy do pierwszego, wycyckane przez swojeż pazeroty co świetnie wiedzą jak trzy razy ostrzyc tę samą owcę i opylić żerdzie z nie zasadzonego lasu – a do tego woda droższa od pieprzu, brak rzek i lasów, zero noży w sklepach (bo nieraz idą w ruch i rżną pierś – ale nie kurczaka), hordy policji i tajniaków (których ktoś ma wyżywić), terror zwykły i cenowy, domy kosztują tyle że na Księżycu taniej, zwaśnieni politycy i ta .. stolica

– co z tę stolicą?

– nie wolno im za stolicę miasta które pragną mieć – albo muszą go z innymi dzielić

– dlaczego? Jak to – dzielić? Miasto – ci nie kajzerka …

– na to odpowiedź ponad ludzką mądrość jest. Nieobecni nie mieli racji – tak w skrócie

– takie buty … domyślam się co to za miasto jest. No, twardy orzech, trudny los. No, gdybym królem Polski był – takiego fatum naszemu ludowi bym nie życzył … żebym stolicę z kim miał dzielić? Po lewym brzegu Warszawa polska, po prawym – mongolska? Czy tam perska? Tramwaj na inne tory za Poniatowskim przestawiać, inny język, zwyczaje? Paranoja!

– tramwaj by może i przestawiło się, przyjacielu. Nazwy by przetłumaczyło się. Lecz serca nie rozerwiesz. Bez ręki, nogi, w głodzie też przeżyje ciało – ale bez serca Polska nie istniała

– jak – wtedy  – oni tam nadal … żyją? z tym gwoździem w sercu, zewsząd osaczeni … muszą niezwykłą miłość żywić do swej ziemi

– zapewne … więc – nie sądź ich srogo – ich ciernista, długa, zawiła droga                                    (nie) jest niczym innym jak wykrzyknikiem                                                                                                  dla każdego wierzącego lub sensu życia szukającego;                                                           ich zrywy, upadki i wpadki, czcienie bałwanów (a my swoich nie mamy?) *                             te wieczne tłumy wrogów, niesnaski, zasadzki, spiski i zamachy są dla nas puenta, żebyśmy nie wpadali w ten sam dół po raz enty; oni – z własnej głupoty lub z piekielnych knowań cierpiali – i jeszcze to wiernie spisywali! – dlaczego – lub, dla kogo?

– hmm, przyznam bez bicia – jestem, no, najbardziej mądry po szkodzie

– nie o to chodzi. Oni po pustyni czerdzieści lat się błąkali – dlaczego my, Kościół, Ducha zamiast słupu z obłoków mający, aż tysiąc lat we mroku Straconej Epoki wegetowali? Mieliśmy słuchać głosu Ducha, nie kiesy i brzucha … robiliśmy? Robimy?                              Ich plemiona walczyli o kult właściwy, o studnie i pastwiska, o ród i stanowisko, a my?            O to kto komu z oka (za pomocą pióra, sztyletu, miecza lub muszkietu) ma wyjąć drzazgę. Czy czasem Pan też się na kawałki podzielił? Czy Kościół jest dżdżownicą? Którą szatany jak chcą siekają i ze śmiechu się pokładają?

– oj, ciężkie sprawy, nie na moją głowę –

– również na twoją. No powiedz szczerze – ile zdrad swojej dziewczynie byś wybaczył?

– hmm, umm, oh – no, może z jedną? I to taką lekką, bez konkretów –

–  dwudziestu już nie?

– dwu-dziestu? To … sorry, nie dziewczyna a … putana jakaś. Ja od takich z dala –

– ale i przy lekkiej zdradzie, jak ją nazywasz, cierpiał byś?

– nieprzeciętnie!

– to pomyśl jak na co dzień                                                                                                     Duch Boży z nami cierpieć może – cośmy z Nim zrobili? Na czworo, na osiem podzielili? Po co siedzi każdy w swej doktrynalnej norze – czy do tego nas powołałeś, Boże?

Koniec części I

*   chodzi o bałwany niewidzialne – chciwość, egoizm, materializm, żądze (np. władzy itd itd)

**  w oryginale – ‘ z wami’  (Zachariasza 8:23)

 

 

Jan Pokorny

 

 

Jan Pokorny (w dokumentach Aleksander R.) urodził się w 1966 r na kresach, w rodzinie mającej polskie korzenie. W wieku 9 lat za kieszonkowe kupił (na Ukrainie) polską gazetę, żeby uczyć się swojego języka. W 1985 skończył uczelnię muzyczną. W 1992 przeprowadził się do Polski, w latach 1992-2005 mieszkał w Warszawie w kilku miejscach, w tym w okolicy inspirującej ul. Mehoffera (w latach 1995-1998, po kilku zrywach duszy, powstało przy tej właśnie okolicy kilkanaście wierszy). Pracował jako jubiler, później jako sysadmin. Pisał i próbował publikować się (np. w PIW-ie). Od 2005 mieszka z rodziną w bardzo prozaicznej, można rzec aptekarskiej Holandii, przez co język Polski stał się (jeszcze bardziej) językiem z dużej litery. Zimą 2020 r. jakby ‘z nikąd’, w ciągu 5 dni, powstała ballada 39 czarnych kamyczków.  W latach 2011 – 2019 powstało kilka utworów w prozie i dla teatru. W roku 2005 został opublikowany pierwszy wiersz, w 2011 pierwsza proza.

Pisze w dwóch językach – polskim i angielskim.

PODZIEL SIĘ

Do góry