Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Gabriel Korbus
Wiersze

W krainie zdradzieckich pluszaków

.

Przybyliśmy do krainy zdradzieckich pluszaków,

Niosły nas prądy niszczącego bóstwa,

Złote Słońce karało nas za grzechy,

Słyszeliśmy już bębny

I widzieliśmy ognie,

Nie mieliśmy jednak wyboru,

Musieliśmy wyjść na ląd,

Bo nie mieliśmy siły dalej żeglować.

Położyliśmy się spać,

Ziemia była miękka,

Była pluszowa w pastelowe kolory.

Pluszowe drzewa szumiały na wietrze,

Pluszowa kraina walczyła z czystością wody

I kąsała glony, które morze wyrzucało na ląd,

Jasny znak, że rządził tutaj zły.

Skradaliśmy się, licząc,

Że nie zobaczą nas pluszaki.

Myliliśmy się,

Wypadły zewsząd, misie bez oczu,

Wielkie, z włóczniami w rękach,

Z drewnianymi penisami przyszytymi do kroczów,

Były to dawne zabawki kobiet,

Które ujeżdżały je w noce masturbacji.

Wyciągnąłem nóż i uciąłem jednemu penisa,

Zraniłem drugiego w rękę,

Kaneda zaś, mój ochroniarz,

Walnął innego w głowę,

Było ich jednak zbyt wielu,

W końcu pochwyciły nas

I zawlekły do pluszowego więzienia.

Spaliśmy na miękkim pluszu,

Jedliśmy pluszowe ciastka

I piliśmy barwioną wodę,

Miękkie dźwięki świdrowały nam w głowach,

Flety wlatywały nam w uszy,

I chociaż próbowaliśmy je zatkać,

One nie miały litości, pełzły coraz głębiej.

Podniesiono kratę, weszła naga kobieta,

Święta Onanistka, tak mówiły na nią misie,

Ujeżdżała misie i miażdżyła czystość,

Podeszła do Kanedy i dotknęła go w krocze

„Miły chłopiec” rzekła „podobno lubicie walkę,

Będziecie mieli okazję pokazać co umiecie.”

Klasnęła w dłonie a Miś Wiarus,

O lnianych mięśniach w brązowym kolorze,

Wetknął mi w rękę nóż a Kanedzie pałkę.

Wyprowadzili nas na arenę, błyszczała milionem pastelowych barw,

Pluszaki pieściły się i wydawały słodziutkie odgłosy,

Ich dźwięki wkręcały się nam w głowę, nie mogliśmy wytrzymać,

Zwijaliśmy się z bólu, ale obrazy pluszowej przyjemności były coraz bliżej.

Na mięciutki piasek wyszły gladia-misie,

Z penisami, którymi miarzdżyły głowy przeciwników,

Z widzącymi kolcami zamiast oczu,

Z ciałami splecionymi ze stalowego pluszu,

Większe od rosłego chłopa, nie znały litości,

Jeden z nich miał trójząb,

Drugi ściskał w łapkach sekator.

My zaś, nadzy, mieliśmy tylko nadzieje,

Że nie zgwałcą nas dzisiaj misie z second handu.

Jeden nazywał się Błażej, a drugi zaś Maciej,

Błażej rzucił się na mnie, Maciej na Kanedę.

Umykałem przed trójząbem Błażeja,

Nie mogłem jednak dosięgnąć jego ciałka,

Gonił mnie i skakał za mną,

Uciekałem po kamieniach areny,

Misie skandowały imiona czempionów,

Zraniłem go w nogę, upadłem, on zaś by mnie zabił,

Ale zakrwawiony sekator przedarł jego płuca,

Wypełzły z nich robaki, biedne glisty,

Które pobiegły ku wolności, z dala od pluszaków.

Kaneda, ranny w nogę, wychylił się zza ciała.

„Zgwałcić ich” rzekła Święta Onanistka,

I już przyczepiła plastikowy penis do swojej cipki.

Rzuciły się na nas misie, ale wtedy,

Rozległ się głos i złote światło przyleciało z nieba,

Nie widzieliśmy twarzy, ale ktoś rzekł

„Oszustko, śmiesz stawać między mnie a moich ludzi”

„Nie, panie, nie wiedziałem” rzekła, na nic się to zdało,

Penis zajął się ogniem i objął jej ciało, ogień roznosił się,

Misie płonęły, płonął też świat, pluszowe drzewa, pluszowe liście,

Tylko robaki wydzierały się z piersi swych dawnych oprawców,

I uciekały, byle dalej stąd, my też już nie czekaliśmy,

Biegliśmy czym prędzej z powrotem do łodzi,

Odepchnęliśmy ją i podryfowaliśmy,

Byle dalej od płonącego świata pluszowych misiaczków.

.

.

.

Pieśni miłosne Złotego Mitry

.

***

.

Przeminie 200 tysięcy nocy,

Przejdę przez 200 tysięcy miast,

Moje mięśnie jeszcze bardziej spęcznieją

Przez te 1000 lat,

Aryana dalej będzie pilnować mojego szczęścia.

.

.

***

.

Siedzę w środku pola i czekam na pociąg,

Jest głęboka noc a ja ściskam nóż,

Aryana patrzy na mnie z nieba i pilnuje szczęścia,

Widzi boską podróż Złotego Mitry.

.

.

***

.

Zdejmijcie ze mnie skórę,

Wyciągnijcie wątrobę i jelita,

Zmielcie mi kości na mąkę

I wysypcie do morza,

A ja wyjdę w złotej poświacie

I będę miał złote liście we włosach.

.

.

***

.

1

.

Potrzebujesz Złotego Mitry,

Bym oddzielił zbrodnię od świętości,

Radość od przykrości,

Bym ci powiedział gdzie leży boskość,

Beze mnie jesteś ślepa i zagubiona na tym świecie.

.

2

.

A ja widzę daleki świat

I jastrzębie na niebie

I tajne knowania gwiazd,

Mojego czoła dotknął Bóg

I nazwał mnie Szczęściem.

.

.

***

.

Księżyc uplótł gniazdo

Z niebiańskich patyków,

Wyrósł las i wylało się jezioro,

Wyrosło zboże i stanął dom

I zabłysł na świecie porządek.

 .

.

.

Życie

.

I

.

Zabiję cię,

Rozdepczę ci głowę

I posmaruję mózgiem kanapkę,

Za życie, które mi dałeś,

Za tysiące zwitków mięśni,

Które są jak bajoro na Syberii.

.

.

II

.

Powinienem leżeć u księżyca,

Ale nów nie był dla mnie łaskawy,

Powinienem leżeć nad niebem i słyszeć jak szumi,

Bo jest morzem.

.

.

III

.

Porozmawiajmy, przyjacielu,

Znamy się już tyle lat,

Ty oddasz mi kawałki duszy, które ukradłeś,

A ja kawałki mózgu, które ci zabrałem.

.

.

IV

.

Nie zasługuję na miłość,

Nie zasługuję na sławę,

Wszystko zgubiłem,

Wszystko wypadło mi z kieszeni.

.

.

V

.

Powinienem być ogniem,

Powinienem być lasem,

Powinienem przechadzać się nad niebem

I słyszeć jak szumi,

Bo jest morzem.

.

.

VI

.

Powinienem być ogniem,

Powinienem być lasem,

Powinienem być skałą,

Powinienem być koniem

I pędzić przez światy.

.

.

VII

,

Powinienem być ogniem,

Powinienem być lasem,

Powinienem być wolny jak kozak

I mieć tylko niebo nad sobą.

.

.

VIII

.

Nie mam emocji,

Jestem twarzą z drzewa,

Obrazem pozoru i ambicji,

Mam w piersi drewno, nie serce,

Postukaj, może usłyszysz

Jak napinają się słoje.

.

.

X

.

Świat staje się coraz bardziej drewniany,

Staje się sztampowy jak świątek z drewna,

Próbuję się ruszyć,

Czy jeszcze zdążę?

.

.

XI

.

Moja wielka sława,

Mój pomnik z brązu,

Moja mgła,

To wszystko śmieszne.

,

.

XII

.
Zabij mnie,

Szybko,

Najgorsza jest rozciągłość,

Szybkości nawet głowa nie zauważy.

.

.

XIII

.

Chcę kochać

I być kochany,

Nie mów mi,

Że nie mam duszy.

.

.

XIV

.

Chcę być plamą oleju,

Gałką lodu płonącą,

Wyrwaną z zębów szczerbatego dziecka,

Któremu osteoporoza zjadła chleb.

.

.

.

Gabriel Korbus

Gabriel Korbus ukończyłem studia na filologii klasycznej na KUL i na produkcji medialnej UMCS. Uwielbia wizje i odkrywanie nowych światów dzięki pisaniu. Inspiruje go myśl filozoficzna (filozofia indyjska) i religijna (głównie Mistrz Eckhart). Fascynuje poezja jako doświadczenie, muzyczność poezji, tworzenie poetyckiego widowiska, obrzędu.

PODZIEL SIĘ