DSC_0002

Gabriel Leonard Kamiński
Wiersze (ostatnie)

Kiedy śpiewał Cohen

Kiedy śpiewał Cohen matka obierała cebulę,
ptaki za oknem zaciekle walczyły o puste gniazdo,
wiatr z południa przynosił zapach mandarynek,
plakaty na murach obwieszczały odwieczną rolę partii
w życiu narodu, w ogrodach opadały pierwsze kwiaty;
magnolie przekwitły pierwsze, dzikie pszczoły
tłukły się między szybami, świat wydawał się
przeźroczysty jak kieliszki za szybą w kredensie,
jedynie zagubiona para z obrazu Chagalla
przelatywała z jednego kąta pokoju w drugi,
znacząc drogę kolorowym confetti. Udawałem
clowna, z przyklejonym nosem i różowymi
policzkami, twoje cebulowe łzy matko
miały smak rozpuszczalnej gumy do żucia.
Kolejne lato rozbierało nas z zimowej bieli,
płakałaś prawdziwymi łzami, w porównaniu
do mego fałszywego uśmiechu, który oznaczał
jedynie rezygnację z drugiego śniadania.

7.05.2018

 

Słuchając Jimiego Hendrixa

Słuchając „Foxy Lady” Jimiego Hendrixa
wyrywałaś włosy z ucha zdziwiona, że
porastają tak dziwne miejsca odległe od serca.
Żelazko parowało w słońcu na parapecie,
prasowana bielizna roznosiła intensywny zapach
jak na filmie „Pachnidło”, biel symbolizuje
śmierć albo niewinność mówiłaś szeptem,
jakby do siebie, przelatujące nad naszymi głowami
samoloty wbijały się głęboko dziobami w zwarte
kłębowisko niebiańskiego błękitu i chmur.
Podświadomie czuliśmy strach prze lataniem,
z drugiej strony zazdrościliśmy ptakom lekkości
z jakąś pokonywały niezmierzoną przestrzeń
zawartą między twoim i moim światem.

7.05.2018

 

Być jak Frank Zappa

Słuchałem klubowego bootlega, który
przysłali mi ze Szwecji moi żydowscy koledzy,
sześćdziesiąty ósmy wydawał się być cały
w objęciach anarchii, płonący Paryż, wygaszana
Praga, w porównaniu do warszawskiego marca,
byliśmy jedynie skłóconym tłumem dzieci,
którym zabrano piaskownice. Słuchałem
jak „Matki inwencji” przewracają w naszych
głowach socjalizm do góry nogami. Życzyłem
mu jak najgorzej, chciałem tylko aby zostawił
w spokoju naszą „Górkę Miłości” i dzikie
wysypisko przy Januszowickiej.

28.05.2018

 

Nikifor czyli jako „No to co” uczyło mnie życia

Nikifor kręcił się niespokojnie na talerzu „Bambino”,
był jak światełko odblaskowe w moim rowerze,
nic nie wiedziałem o prymitywnym malarstwie,
wstydziłem się Cepelii, wieś wydawała mi się
obozem koncentracyjnym dla wolnych zwierząt,
byłem za pan brat z doktorem Dollitle i Klekipetrą
szamanem Apaczów, pod nieobecność ojca
we wszystkim radziłem się Winnetou, tak jak mszyce
zabijanie uznawałem za ostateczność. Słuchałem
trzeszczącej płyty, próbowałem z jej szumów
wyłowić odgłosy dalekiego świata, rozumiałem
powoli, że liczy się tylko ten który mam w sobie.
Od tamtego momentu, tak jak Nikifor wiedziałem,
że prawdziwa sztuka rodzi się z głębokiej samotności.

2.06.2018

 

Słuchając Boba Dylana „John Wesley Harding”.

Słyszałem jak siłujesz się z kawałkiem zmrożonego mięsa,
tłuczek wbijał się między nuty „Dear Landlord”, a
„The Ballad of Frankie Lee and Judas Priest”, sąsiadka
z parteru włączyła suszarkę do włosów próbując zagłuszyć
jego ochrypły głos i swoją starość. Bujałem się
w fotelu odrywając nogi od podłogi, przez moment
całkowicie bezbronny zawisałem w powietrzu.
Mogłaś mnie wyrzucić przez okno jak te długie
siwe włosy kobiety z parteru; nawet nie zauważyłem,
ze tak długo żyje. Mówiłaś: po włosach poznasz
wiek każdego człowieka, a ja ci mówię,
że wszystko ma podwójne znaczenie, nawet włosy
zaplecione w warkocz. Do dzisiaj bałem się,
kiedy ukrywała twarz w rozpuszczonych włosach.
Teraz wiem, że to głos Dylana splątał się z jej życiem.

6.06.18

PODZIEL SIĘ

Do góry