Henri Cole dwa wiersze

Henri Cole
Dwa wiersze

URODZINY

 

Kiedy byłem dzieckiem, zamykanie w pokoju
nazywaliśmy karą. Nie mogliśmy wybaczyć
Bogu, że porzuca sprawy tego świata.
Dzisiaj rano, wspinając się na piąte piętro
do swojego mieszkania, przypomniałem sobie
głos ojca, złość wymieszaną z lękiem i miłością.
Perspektywa domu – w najlepszym przypadku
ideał – jest zawsze iluzoryczna, dlatego
czytam Platona, dla którego miłość
pozostaje nietknięta. Rozkładam się na dywanie
jak robak w kompoście, rozumiejąc rzeczy,
o których nie mam empirycznego pojęcia.
Choć drzwi są zamknięte, jestem wolny.
Moje granice przesuwają się jak na starych mapach.

 

MIOTŁA

 

Pokój w surowym świetle, wypełniony intensywnym zapachem żelaza;
podziemna wilgoć; metalowy prysznic zwisający z sufitu;
skalpel, trokar, pompka; stół z białego marmuru; nagie, pomarszczone
ciało na prześcieradle, twarzą do góry, z wyszorowaną skórą, czystymi paznokciami
i umytymi włosami; usta zaszyte, ułożone wargi, ręce i nogi
po masażu, arterie opróżnione, żołądek i jelita opróżnione;
jasnoniebieski sweter, sztuczne perły, szminka i róż;
dłonie, które kiedyś otwierały się i zamykały, zwijały, rozwijały,
zwijały ponownie, składały się i rozkładały, obracały, powracały,
jak gdyby oddychały srebrem, teraz przestają być sobą
(bardzo boli); dłonie, które kiedyś otwierały, darły, rozdzierały,
podawały, szyły i głaskały (bardzo czule), teraz prostują się i zaplatają
z bezwiedną siłą, gdy wypełnia je płyn do usztywniania;
dłonie, niegdyś hałaśliwe, wzniosłe i zwyczajne – teraz są obce, okrutne, czyste;
kiedyś goniły mnie z miotłą, przerażonego, potem głaskały po włosach.

PODZIEL SIĘ

Do góry