widział
na betonowych nabrzeżach
ciemnoczerwone sieci
dotykał rybi śluz
czuł ciężką woń
krabich odnóg
morskie prądy całowały się
w głębinach
muszle rozbite młotami
odbijały światło latarni
pijani marynarze
nie mogli trafić do domów
pragnął samounicestwienia
i najwyższej satysfakcji
chciał pęknąć
i znowu być kulą światła
noc jest żółta jak ośmiornica w słońcu
morze libijskie błękitne jak oczy wiatru
nocość jest żółta
„Jestem
samozwańczym adiunktem wiatrologii
unosi mnie światło nocy
żyją we mnie
twarze minojskich żeglarzy i kupców
krzyki dzieci w zabawach
spazmy rozkoszy młodych kobiet
i wołania starszych w chorobie
nuda weneckich popołudni
jest w mojej ciemności jakaś jasność, która mnie zawstydza”
mówi do mnie to miasto
ciszą w portowej uliczce
młyny upału
wysuszone szczyty
osty
mięta, tamaryszek, piołun, czosnek,
gaje oliwek
wraki łodzi i samochodów
obłocone gumowe węże ze słodką wodą
sklepy z plastikowym badziewiem
na sznurkach
zgniłe cytryny
pocztówki z Heraklionu
porno karty za dwa euro
chudy pies liże ranę
dziewczyna żegna się przed kapliczką
mężczyzna w drelichu czyści basen bogacza
koza śmiesznie puchnie mlekiem
Amerykanki w kapeluszach
szukają przygody
stary ford pickup
wspina się z beczkami wina
do dalekiej w górach tawerny
wiatr pisze w powietrzu
doskonale niepotrzebny wiersz
ręce mocno na kierownicy motoru
scirocco zrywa kask
w prędkości
należysz do innego siebie
oddajesz mu się
z nim grzeszysz
lekceważeniem śmierci
jemu zostawiasz
przeszłość
goniąc za złotą nicią
nieprzewidzianego
za plecami
ciemne miasto
czarne jak pumeks
choć kiedy
następnego dnia
wjedziesz
nie jest ciemne
jego nagła nagość wobec morza
czujesz ją w hotelowym pokoju
jest duszą lustra
patrzy na ciebie chłodnym okiem
Jerapetra
kuźnia wiatrów
ziemia trzęsie się pod dnem
pod górami
pode mną
we mnie
trzęsie się moje serce
moja czerwona pięść
trzy tysiące lat temu
afrykańskie tsunami
niszczy wszystkich
wyciągnięte ręce
wciąż wygrażają
fatum
w stojącym powietrzu