Daria i Sandra bawią się słomkami
(Ariadna piątki spędza w domu)
Po wymianie
spojrzeń i słów (nieważne
co było
pierwsze) wstają i idą
się dosiąść, a piwo
i popiół – na wzór
strzałek w podchodach dla liderów stada
z rekomendacji ich nieomylnej natury –
znaczą szlak tej przeprowadzki
w kierunku likwidowanej kolekcji komplementów,
tak jak cały ten chłam (znowu dmucha we mnie Miles) – balast,
co by było
lżej
i nam, tak
ciekawym świata, życia, spraw,
którymi żyje cały świat
Rozbiegany, pokątny
Takim go widzą. Muszą bardzo tęsknić.
Ale skoro już ma nie być
oczkiem w głowie cyklonu…
Stań z boku, pretensjonalny katastrofisto.
A pal, co mnie to.
Jak przez ścianę
Słyszymy przez ścianę jak
syn rzuca
kostką – bo kto
(przyjaciele? koledzy? znajomi?)
potrafi się tak cieszyć jak
Dobromir?
Jest noc
On nie chodził w trampkach
po kałużach, nie deptał trawy
w drodze na wzgórze, nie obrzucał
kamieniami garaży, z kolegami
się dzielił, i wiedział,
że po dniu pełnym wrażeń
uzupełnia się płyny. To, że teraz
nie mogę z tobą się pobawić, nie
znaczy, że cię
opuściłem. Spójrz,
która jest, gasimy lampkę, a ja
wychodzę.
Niczego sobie
całkiem niezłe (zupełnie niechcący)
Jakub Strumień (1974 – ) – miłośnik pospolity, z okopowych, żywo reaguje na światło najbliższych, łatwy w pielęgnacji, zasuszony sprawdzi się równie dobrze jako zakładka podręcznika medycyny sądowej, co ekskluzywnego wydania islandzkich sag. Ostatnio ponownie potraktowany My Lonely Sad Eyes Them, seledynową kartką samoprzylepną z nieczytelnym loginem, dość poprawnym winem białym półwytrawnym, zdaniem: „z urny wysypują się głosy”.