Lis I
Czy z żebra Machiavellego powstał ten chytrusek?
Pytanie – jak odpowiedź – rozstrzyga rozmowę
kwalifikacyjną;
choć się nie zaczęła, wychodzę; uświadamiam sobie:
na pracuj.pl aplikuję listem gończym, to jasne.
złoża handlu, te, co noszę w sobie, jak je wydobyć?
za późno, by rzucić już skończone studia, drzemie
w tobie
mafia, mówią, wracaj do Bogoty. Dla mnie Bogota
to każdy
kontynent, świat moją dzielnicą. Moje CV? Jak
widok
pistoletu: postrach moich wrogów, postrach sojuszników.
Jedni i drudzy się na mnie poznali.
Emerytura? Miraż. Pewny niczym cela. Szefa bez gangu czeka w Bogocie
pustynia
samozatrudnienia.
Lis II
Od futer na szyjach kręci mi się w głowie, olałem więc
galę, palmy i oscary, bankiet był mizerny, a alkohol
płatny, laudacje za to tanie jak hot-dogi w Żabce, na ruszcie
komisji grzane od prawieków, letnie, zleżałe, stęsknione
konsumentów, co chcą mieć co zapić, nim dąs ich paparazzi
wykują we fleszu, złoto zmutuje w ołów całokształtu, nim
zaliczą comeback: oto wielka rola, powrócił po latach w filmie
tego/tego, to sponsor jego blasku, czytaj: sukces, że się załapał
na pokój dla trzydziestu, łóżko w kanciapie to metraż zaszczytu,
kemping dla milionerów? Zero tam komfortu, czy chciałby pan go
zmienić? Zamienić brak komfortu na inny brak komfortu, który
będzie lepszy, hotel bez gwiazdek, doby i lokajów, tak w końcu
wpadłem na trop jego braku, nie schodząc wszak nigdy ze szlaku
aktorstwa, będąc przecież lisem, za szlak mając siebie:
od siebie do siebie do siebie do siebie
do siebie do siebie jak geniusz nie-siebie;
pukałem do kurników, bez opcji angażu, nie szukałem pracy, KFC-trofeów,
dość już miałem lisiej, oklepanej grozy: chcę – w towarzystwie drobiu! – wreszcie wypaść
z roli.
Na wagę
To chyba w Sevres doszło do tego przekrętu:
ktoś złamał szyfry i spiracił wagę, która poszła
w świat – to mogli być oni, Kolumbowie
z Wall Street, mafia wynalazców, wagę – na
życzenie, od ręki – potrafią wynaleźć na nowo;
każdy akt handlu to teatr odkrywców, dobić
targu – w tym celu trzeba upchnąć na szali
tubylców
w strojach
złotych odważników, wziąć ich
skądkolwiek, by opchnąć cokolwiek, garść
kipów czy szmaty, po dowolnej cenie,
tu i tam, ogólnie. Czy wszystko jest
wszędzie?, spytałem Kolumbów. Nie jesteśmy
pewni, może oprócz tego: że cena – tylko
cena – zawsze jest u siebie.
Pytanie o Azję
Magnaci od szmat i technogadżetów
w pośpiechu całe mapy szpachlują
korektorem, byleby tylko oddalić
pytanie: Azja, Pangea – to jedno
i to samo? Malutka wysepka czy może
cały atlas – w pigułce, do zalania,
jak gorący kubek? Czy sklepik
z pamiątkami, największy na świecie
(„Pozdrowienia z metki”, flaga drapie
w szyję)? Bazar Orientu to płuca
planety, ta hipoteza przybiera na sile;
Orient – jego bazar – jako archipelag
zagarnia powierzchnię globusa, magnaci
szaleją, każdy chce otworzyć swój sklepik
z pamiątkami, sprzedawać je wszędzie, od ręki,
natychmiast, w każdym miejscu świata, z dostawą
do domu.
Łukasz Krajewski (1989) – urodzony w Białymstoku, mieszka w Warszawie.