DSC_0059

Marek Kołodziejski
Wiersze niepublikowane

KONTRAKT

1.
Głos chłopca, który czyta z naturalnym opóźnieniem
to, co przed chwilą zapisałem: mówię o zapisywaniu
odcieleśnionej wersji snu. Nie poznaję siebie w tym śnie.

Zmysłowość bólu, której nie sposób wypowiedzieć,
i śpiew maszyny. – Chłopcze, jakim sposobem
oddasz zapis przekrojów wszechmogącego narratora?

Życie chłopca jest głosem z mojej głowy, tak to widzę.
Wszystko w tym życiu zależy od postępów w pisaniu.
– Chłopcze, w jaki sposób chcesz mową dogonić pismo?

Dopóki piszę, on czyta i obaj możemy cieszyć się życiem
mimo złych wróżb postawionych przez maszynę.
– Co się z nami dzieje, gdy opuszczamy pismo? Umieramy?

Zabijanie i wskrzeszanie lektora należy do prerogatyw
małego boga pisma, którym bywam od czasu do czasu.
Nie jestem złym narratorem, zapisuję mimo bólu.

Obaj czekamy na nieobecnego jeszcze, który w naszą stronę
zmierza od końca pisma i wymazuje każdą możliwość.
Czytam dalej, chłopiec pisze z naturalnym opóźnieniem.

2.

Jakim ciałem posłuży się chłopiec,
gdy już dźwięcznego ciała zabraknie?
Wykorzysta drugą stronę tej samej
poplamionej kartki? Sczyta rewersy
szybką dykcją zdyszanego głosu?

Słyszenie własnej mowy podczas
odczytywania partytury wewnętrznym
głosem z głowy nie jest niezbędne.
To, co słyszę, jest tym, co zapisałem?
A on – otworzyły się oczy niebieskie.
Współobecny cytuje Czechowicza,
pozwólcie, że go pouczę, wy zaś poczywajcie.
Skąd wiesz, że oczy mamy niebieskie?
Na co ci oczy? Jesteś głosem. Powtórz
i zapamiętaj, powtarzanie jest pamięcią.

Z konieczności odwołuję się do chłopca,
bo potrzebuję wykrętu. Muszę to powiedzieć,
chętnie wyzułbym się z niego. Wybacz.
Dość się nasłuchałem płaczów, niech idzie
lamentować komu innemu, lepszemu.

Ja jestem najgorszy i już nie zdążę z poprawą,
którą obiecywałem z płaczem, bo diabła
miałem za skórą. Daremnie go wypędzali
rzemieniami i kablem od żelazka. Diabeł
nie porzuca swych mieszkań i przytułków.

No dobra, nie płacz. Słuchaj: który z nas
przeczyta niezmierne napisy, poczynione
z potrzeby serca, a także ze świerzbienia ręki?
Może ty czytaj napisy w toaletach, a ja
odczytam laudacje stacji i przystanków?

Lecz kto przeczyta łacińskie kody diagnoz?
Nasz brat tylko wymazuje, idąc nam naprzeciw,
na niego nigdy nie można liczyć, swołocz!
A tyle batów z jego przyczyny wziąłem
i nigdy się nie skarżyłem. Nigdy, przenigdy!

Popatrz, to jest moje oko! Tak, ta piłeczka,
która się w świat wgapia, ta sama! Widzisz?
Pociąg jedzie i czytamy polifonię nieortograficznych
napisów. One strzegą miejsca przed obcymi.
My jesteśmy obcy, ale zdążymy uciec.

 

PÓŹNIEJ O TYM NAPISZĘ

Wczoraj od rana śnieżynki.
Pokłońmy się świętym rzeczownikom,
które ratują nas od zguby i trzymają
solidnie przy ziemi.

Błogosławione niech będą czasowniki,
o czyste działanie! Nie pytałem o to,
jak czarodziejki unoszą się nad ziemią,
kłaniałem się czasownikom.

Śnieżynki w różowych sukienkach.
Przeklęty przymiotnik, znany zwodnik,
co wiedzie zdanie na zatracenie,
na śmierć w ślinie.

Teraz zapisuję zdania o boskości
rzeczownika i wspominam błogosławioną
funkcję czasownika. Wyrzekam się
protezy i laski przymiotnika.

Będę kulał, ale pójdę dalej dolinami
zdań bez względu na rodzaj,
a laski w dłoń nie wezmę i przekroczę
przełęcze zdania.

Tam się już nie pisze, ani też jest się
pisanym na nadzieję czy stratę.
Po drugiej stronie widzi się cienie pisma,
ale już się nie zmyśla treści.

 

INNY ŚWIAT

– Pastereczkom już dziękujemy. Rezygnujemy z burleski.
Wystawimy coś serio, jeszcze nie wiemy co, ale mamy to
na końcu języka, tuż za oczami. Dlatego zaczniemy od
kropelki śliny, która śmiało przemierza przestrzeń.

To jest nasza sonda, ona spenetruje źródła języka, miejsce
tonące w wiecznym mroku. Czy i sonda utonie? Pytania
są niepotrzebne, bo tłum napiera na kasy. Dziś premiera,
czekamy na powrót sondy z idealnym scenariuszem.

Wyobrażamy sobie jej powrót ze skryptem w zębach,
a czy wyposażyliśmy ją w zęby? Podróż przez pustkę
może zaowocować licznymi modyfikacjami. Ostatecznie
konsekwencje dopadają każdego i każdą jego rzecz.

Koledzy, mamy pustą scenę i tłum przy kasach, zadajmy
więc to leninowskie pytanie, co robić? Ogłosić bankructwo,
uciec do Argentyny, a może spróbujemy improwizować?
Kolega zagra riddim na grzebieniu, prosimy o oklaski.

To jest przedstawienie! Kolega zasugeruje uruchomienie
łańcucha skojarzeń, a behapowiec niech siedzi cicho,
skąd mam wziąć osłony na łańcuchy? Trudno, sztuka zawsze
wymagała ryzyka. Zaś dla zmęczonych mamy bufet.

Panowie, musimy doczekać zmroku, jeśli zasną, dobra nasza,
sny odwalą większość roboty. Pan strażak ulula widzów
syrenią pieśnią, proszę – do dzieła! Wiadomo co z sondą?
Zerwała połączenie. Mamy problem. Kurtyna w górę!

 

KWESTIA CHERUBINÓW

1.

Natura jest kłótliwa,
spójrz na wróble, osty
i nie bierz tego do siebie,

to tylko jedna z możliwości.
Uznajmy, że gramy na remis,
a stan natury opiewamy.

2.

Cały kraj zamierał,
kiedy podawano stany wód,
tak to sobie wyobrażałem.

3.

Dym i powietrze, a ty co?
Oddychasz i już wiesz.

 

H

Okolicznościowa performatywność
rozstrojonej orkiestry włościan
przebranych za strażaków nie przeszkadza
Hortensji, o ile pojawia się w stosownej porze,
powiedzmy: po pierwszej kawie, a dokładnie
w interwale pomiędzy kawą a kieliszkiem wina,
jak wiele można pomieścić w tej ciasnej przestrzeni!

Później znów przyjmuje hieratyczną pozę,
przeznaczoną dla gapiów, nieszczęśnicy pogrążeni
w kontemplacji nie zauważają mijających godzin.
O zmierzchu Hortensję przeszywa dreszcz i zgrabnie
przechodzi do kolejnych punktów porządku dnia,
nie zważając wcale na rozpacz gapiów.
Pewnego dnia znika bez śladu, jakby jej nigdy nie było.

Daremnie orkiestry strażackie przemierzają okolicę,
na nic mosiądz trąb i brąz gonów, tylko echa
penetrują zakazane zakamarki. Spoceni hejnaliści
z przerażeniem wpatrują się w nitkę horyzontu,
pełznie po niej pająk albo inne stworzenie
o pajęczych nogach i nienasyconym apetycie.
Żegnajcie nam ochotnicy, żegnajcie gdziekolwiek.

Hortensja była miarą tęsknoty, ukochaną machiną,
której mali dobosze akompaniowali bez końca.
Chóry kościelne daremnie zanosiły lamenty,
wyprawa zaginęła na okolicznych polach,
gdzieś między króliczą norą a gminnym wysypiskiem.
W intencji zaginionych, z szacunku dla ocalałych,
wzniesiono na równinie latarnię morską,
jej światło pulsuje w rytmie litery H. Żegnajcie.

PODZIEL SIĘ

Do góry