Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

(Nie)błędy młodości
Magdalena Podobińska

(NIE)BŁĘDY MŁODOŚĆI czyli kilkanaście wierszy napisanych, gdy miałam 16-20 lat

 

1

 

ja wiem jak to jest
gdy nadgryziony dzień
smakuje jak robaczywe jabłko
i przez resztę długich godzin
gdy dławię się nim i krztuszę
aż do ogryzka nocy
wiem

i znam głód jutra wolnego od dzisiaj

 

2

 

postaraj się bardziej
postaraj się staranniej
moja ty już stara duszo
nie załamuj rąk
duszno ci?
przejdziesz się
przejdzie ci
ten przejściowy stan
między jednym mrokiem
a drugim krokiem

to tylko mrugnięcie okiem

 

3

 

powiedzieliście dziki i ucieka
ale dziki to nie znaczy zły
to znaczy nieoswojony
nie chce uciekać
gdyby tylko…
wierzcie mi
gdybyście tylko nie dotykali go
pozwoliłby
spróbować oswoić
gdybyście tylko nie dotykali go
tak głęboko

 

4

 

unikam cię- tak
masz w sercu cierń z dawnych lat
czasem myślę że go lubisz
bez niego istniejesz tylko chwilę
potem się gubisz
w twoich słowach tylko czerń i czerń
a mi już tchu brak
i z czego tu się śmiać? pytasz gorzko
a ja zaczynam się ciebie bać

na wszystko rzucasz cień

 

5

 

głupiec ze mnie
upiekło mi się
słońce mnie spaliło
wszystkie mosty
niesprawiedliwe co mówię
niesprawdzone
zasadzone w ogródku chwasty
parzą skórę

piszę listy na piasku
zbieram listwy na domek
nad morzem
zbieram kamienie
zbieram deski

ty masz niebieską skórę
przychodzisz z góry
skórką z chleba z nieba jesteś

okruchy moje szare
pozbieram

pamiętam cię

nawet w pudełku płakała

 

6

 

złodzieje zakradli się nocą
i zabrali dobro

i zło dzieje się teraz

 

7

 

słowa ciszy…
wiecie ile w nich prawdy dobra piękna?

dlaczego depczecie milczenie
nie słyszycie czy boicie się?

a ty
dlaczego nie słuchasz gdy do ciebie milczę?
słowa ciszy…
wiesz ile w nich dobrej prawdziwej pięknej miłości?

 

8

 

Chanteloup
sierpień
błądzę w ciemnościach
przy zamkniętych drzwiach
usiłując wejść w sen

długa wstęga nocy
omotała moją szyję
jest duszno

potrzebuj jednej szczeliny
by przecisnąć myśli
tam
na pomarańczowych rozdrożach
spotkam ciebie

tam lusterka
pokazują szczęście
a jeśli rozbiję jedno z nich
to nic
stamtąd można się obudzić

 

9

 

trawię wszystko
co mi dajesz
ty wszo
piszczę w trawie
jestem owad pełen wad
żyjesz wyżej niż ja
pochlebiam ci
bo chleba chcę
tylko tyle
może kiedyś udławię nim się
i będę motylem

kocham ćmę

 

10

 

tak często gdy chcę przywołać w pamięci
twoją twarz
czuję wokół mgłę
nie potrafię przebrnąć przez jej zasłonę
kontury twojej sylwetki pojawiają się przez chwilę
i znikają

lecz wczoraj na przykład widziałam cię
jak w bezchmurnym lustrze
jasno i wyraźnie
zmarszczki wokół twoich oczu

nie wyciągnęłam ręki
by ugłaskać twoje włosy
wszystko okazałoby się wtedy złudzeniem
a ja przecież cię widziałam

 

11

 

już granatowo
to farby takie
matowe
rozlane na niebie
groźne
surowe
wybuchną?
nie
zaschły
zasnęły
rano zdrapię z nieba
jajko sadzone
mój posiłek
stanę na palcach
i wyciągnę po nie ręce
po siłę na cały dzień

 

12

 

uciekła nad ocean
ściągnęła ciało
ułożyła je na piasku
i wykąpała się

napiła wody
upiła swoje myśli
utopiła troski

rano wyłowili ją
kazali ubrać się w ciało i wracać
myśleli że nic się nie zmieni
ale jej nie da się już zbrudzić

 

13

 

wchłaniam świat
mam w oczach jego obraz
w ustach jego smak
w uszach jego dźwięk
w nosie to wszystko dziś

 

14

 

czasem się udaje
żyć
gdy się udaje

 

15

 

to są kolczaści ludzie
którzy ranią
nie oskarżaj ich
nie wiń
oni ranią bez powodu
bo ktoś kiedyś
wbił w nich te kolce

16

 

ona jest głęboko
z mostu
dla którego
niebo jest wodą
a woda niebem
woła mnie

to łatwo
tak łatwo
że aż trudno wciąż mówić nie

17

 

otwarte okno
otwarte ja
niebo tam
i dach
i ptaki
zatrzymać chcę
w sobie
cały ten śpiew
zapisać w sobie
nuty skrzydeł
komina
chmur
by w innym mieście
kiedyś
otworzyć okno
otworzyć siebie
i piękno to
ponownie
na parapecie odtańczyć

18

 

poza sobą poza
dla innych stworzona
kreowana
nieudanie
udawanie

 

19

 

znalazłam chorą jaskółkę
podniosłam i położyłam na murku
wyglądała tak przerażająco samotnie
że wzięłam ją z powrotem do rąk

chwilę stałam tak i głaskałam ją
nie wiedząc co zrobić
a ona z wdzięczności umarła

 

20

 

przechowaj mnie
schowaj
aaaaaaaaaaaa przed światem
 aaaaaaaaaaaado świtu
zmęczyłam się
zmoczyłam twarz
wytrzyj mnie
wytrzymam więcej niż mniej

 

21

 

jest nić
nie nic
bo jesteś
bo jestem
kłębek ciepła rozwiń
otul nas od stóp do głów
nasze ‘ja’ zszyj

 

22

 

zielona kora
drzewa
pełna zmarszczek
jest jak twarz której ufam
chucham na zimne palce
zimne gałęzie
obejmują mnie
lecz ich dotyk ciepły
leczy i koi
nie potrafię stąd odejść
to tylko chwila
mniejsza niż liść
gdy bardzo jestem
i nic poza mną
nikt z ludzi nie zna tego drzewa
nie przyjdzie tu
to tylko ja mogę do nich wrócić

 

23

 

Portiragnes
taniec morza obudził słońce
spacer był wczoraj moją modlitwą
zabrałeś ślady a fale głaskały
przebaczając wszystko
to było twoje błogosławieństwo
na bosą wędrówkę
nagie drzewo..
pogrzebaliśmy je 50 stóp od brzegu
gdy w końcu zabierzesz mnie do siebie
będę pierwszą która zerwie z niego owoc

 

24

 

październik
to wiersz jesieni
napisany w liściach

 

25

 

idziesz przede mną
i oglądasz się

oglądasz się
w moich oczach

 

26

 

łatwo jest przekreślić kogoś
ale potem
próbując wymazać tę kreskę
można niechcący wydrzeć dziury

27

 

smutek czołga się w powietrzu
początkowo delikatnie muska twarz i włosy
potem coraz bardziej i bardziej przybliża się
osadza w wyżłobionych deszczem rowkach
latami grube warstwy nakładają się na siebie
zastygają w skorupę która kiedyś popęka
i rozsypie się jak grudki ziemi

 

28

 

słońce zezuje
gdy maluję zygzaki
znaki na piasku
snuje domysły
smuga cienia ponad
ciebie nie ma tu
przypływ uczuć
chłodem wód od stóp
czołga się do czoła
do góry w chmury
nie zrezygnuję z ciebie

 

29

 

rozdarta…
zszyj mnie
a ja się schowam
zaszyję się gdzieś
nabiorę sił
i wyjdę
jeszcze raz
nabiorę cię
że umiem być ostrożna

 

30

„dziecko jest jak kwiat
jego głowa po prostu kiwa się na wietrze”
Jim Morisson

1 listopad
noc
zapalam święcę
wchodzę przez płomień
w zakątek poetów na Père-Lachaise
James Douglas Morrison
jego twarz leży pod skorupą ziemi
śmierć uśmiechnęła się
widzę oczy zwrócone ku światłu
życie nigdy się nie skończy
przyjaciele zgromadzeni wokół grobu
jesteśmy tu zrzuceni
niepokalanie
żyjemy w rozproszonych promieniach światła
nie znam innego życia

przebudź się
czas powrócił
twój Duch krąży tu
umysł siedemnastoletniej dziewczyny
nie jest jak gąbka
będziemy tańczyć
król śmierci dmuchnął w płomień
słyszę pieśń duchów
zawołałam cię, by życzyć ci pomyślności

czy wiesz już jak wygląda katolickie niebo?
powiedz mi o bólu serca
i utracie Boga
ja opowiem ci o moim czekaniu na słońce
o deszczu pulsującym w żyłach
zapomnij o nocy gdy nie ma gwiazd na horyzoncie
koniec jest zawsze blisko

dziękuję ludziom
którzy pomogli mi poznać Boga
w wieczornej modlitwie

czy wiesz że istniejemy?
wielki stwórca bytu dał nam jeszcze godzin
by stworzyć sztukę i ocalić życie

dzień rozrywa noc
chciałam biec
ukryć się
przebić się
znasz swoja wolność
człowiek istniejący w słowie
bardziej niż człowiek ptak

jestem na drodze z której nie ma powrotu
idę do słońca
na drugą stronę poranka
powiedz mi co będzie
bezgranicznie i swobodnie

desperacko wyciągam dłoń
król śmierci śmieje się

na Père-Lachaise
zmarli w łagodnym zgiełku powstają
jak rodzące się dzieci
nie pójdę za tobą
nie umrę dla ciebie
trwają przedziwne godziny
zawieszone nad grobem

pijemy deszcz
na cześć twojej ucieczki
czy słyszałeś krzyk motyla
zanim pochłonął cię wielki sen?

odkopano kości
indiański krzyż zniknął

śpiew skrzypiec wyłania się z za księżyca
król śmierci powiedział
‘on umarł i trafił do piekła zanim się urodziłaś”

czas zacząć paradę
są sami szaleni
musimy jakoś obronić to miejsce
kto pokazał ci cichy grób?

muzyka nigdy się nie skończy
ponieważ jest dla ciebie czymś wyjątkowym

aniołowie śpią
w ogrodzie róż
myślisz, że mógłbyś też?
deszcz na ulicach sięga do kostek
nikt z nas ludzi nie przyjdzie
nie wyrwie cię

czuję że ktoś mnie śledzi
król śmierci jest blady
jego łzy parzą moja skórę

nie będę cię męczyć
nie będę cię nudzić
nie potrzebuję cię
-naprawdę nowy przyjaciel

dolina zapadła się
drzewa zasypały hiacyntowy dom
przerażenie jest w śmierci
gdy przychodzi o dziwnej godzinie
niezapowiedziana
daje skrzydła
jeszcze jeden upadły anioł?

wolność jest na końcu świecy
mieszka w królestwie
skąd przyjdzie pomarańczowy koń
bez jeźdźca
masz klucz
zostań jeszcze
zanim świeca wrośnie w ziemię

należę do życia
mój świat
nie kończy się w ogrodzie
podróżuję po dnie morza

skłębione chmury
pożerane przez świt
śmierć nie uśmiecha się
jej król odchodzi
pomarańcze kwitną na brzegu
słowa wrosły w drzewo
słowa przypominają laski pasterski
pasterze umierają

krwawiące róże
wyrwane kościom
kości są obce
taniec zmienia kolory
odchodzą z różami
zanim żywi
przyniosą nowe kwiaty

łodyga świecy sięga do nieba
król światła woła cię

(„są rzeczy znane i są rzeczy nieznane”)
ty znasz już drzwi

 

Magdalena Podobińska wtedy Magdalena Gorąca

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Magdalena Podobińska urodziła się w zachodnio-południowej Polsce, dorastała w środkowo-południowej części kraju, obecnie mieszka wraz z rodziną na południowym-wschodzie. Wszędzie tam czuje się dobrze, niemniej gdyby miała, chętnie nosiła by T- shirt z hasłem I love Gdynia.
Jest nauczycielem j. angielskiego i francuskiego. Pisze dla dorosłych i dla dzieci. Bierze udział w cyklicznych Przeglądach Twórczości Nauczycieli w Muzeum Ziemi Leżajskiej.
Ma na swoim koncie mniejsze i większe sukcesy literackie, znalazła się też w kilku antologiach, na Brackiej, na Zamku w Cieszynie czy w radiu Poznań.
Nie wyobraża sobie życia bez muzyki.
Poza tym czasami rysuje, maluje i pstryka zdjęcia, które często jak mówi ‘podkręca’ by pokazać entuzjazm z jakim mimo wszystko patrzy na życie.
Więcej na stronie:  https://www.facebook.com/magdalenapslowaobrazymoje

PODZIEL SIĘ

Do góry