DSC_0074

Radosław Kobierski
Wiersze

Ich troje

 

Przystanęli na brzegu ulicy, one dwie
W doskonałej komitywie, on z boku,
Kilka metrów dalej, równie doskonale osobny.
I widzą już dom, który jeszcze nie powstał:
Obszerny „kanadyjczyk” z kopertowym dachem,
Albo jedna z tych nowoczesnych, surowych brył
(Beton, drewno i szkło), które stawiają
Ludzie zamożni i świadomi zalet
Prostoty i funkcjonalności.
Jednak wcale nie jest powiedziane,
Że mężczyzna widzi cokolwiek poza
Równiną łąki, jej nienaruszoną zielenią.
Wygląda, jakby nie chciał nic tu zmieniać.
Jest w wieku, w którym można coś takiego
Pomyśleć. Kupić hektar ziemi trzysta
Pięćdziesiąt złotych za metr tylko po to,
Żeby nic nie zmieniać.

 

 

Pejzaż sterylny

 

Ostatnie popołudnia są naprawdę gęste.
Jakbym znalazł się w środku „Trzech sióstr”,
„Letników” lub „Dzieci słońca”. Wewnątrz
Świata białych, lnianych ludzi
Zapatrzonych w nadchodzący koniec
Porządku. Te wszystkie pergole, błyski świateł
Na tarasie, intensywny zapach ogrodu.
Stara kobieta w ratanowym fotelu,
Jakaś matka, być może nawet moja matka
I jej nierozwiązane hasło z krzyżówki.
Śpiew dziecka, być może nawet mojego dziecka,
Dochodzący z pokoju na poddaszu.

Zapamiętałem, co ostatnio powiedziałeś,
Bardzo ważąc słowa, każdą pauzę (w tym
Tę ostatnią, przed wymowną puentą)
„Zawsze chciałem mieć taki dom,
I nigdy nie miałem. Tu wszystko
Jest na swoim miejscu, każda rzecz
Jest dokładnie tam, gdzie być powinna.
A jednak twoje córki potrzebują pomocy”.

Ostatnie popołudnia są naprawdę gęste.
Sąsiad, być może nawet mój sąsiad
Zagląda czasem przez siatkę ogrodzenia.
Od pewnego czasu rozumiemy się bez słów.
Napełniam butelkę wodą z hydrantu
Myśląc „niech oceany będą z tobą”,
A potem długo obserwuję jego walkę
Z nieużytkiem. Cierpliwą i bez skarg.
Jest podobny do Pounda i jego znój brzmi jak Cantos.
„Elpenor, how art thou come to this dark coast”?
Niemal jak krótkie, stanowcze uderzenia sierpa.
Wszyscy jesteśmy na miejscu.
Wszyscy jesteśmy bezpieczni.

 

 

Deconstructing Harry

 

W każdym nowym domu podchodzę do okien,
Jakbym sprawdzał drogę ucieczki.
„Ładny masz widok”, mówię w zamian,
Albo „Całkiem niezła perspektywa”,
Żeby zacząć, zanim wódka czy whisky
Rozwiąże nam sznurówki i języki
(Nigdy nie wierzyłem, że dożyję czasów,
W których gorset=perwersja).
I potem cały czas mam z tyłu głowy
Romb boiska i człowieka, który moknie na środku,
Ściany płaczu z wielkiej płyty,
Pętlę i czternastkę z opuszczonym pantografem,
Albo bezkresny ugór, falisty cień dawnej obfitości
(Ślad po najbardziej wzruszającym oszustwie,
Jakie jesteśmy w stanie sobie wymyślić).
Coś w stylu: mógłbym być wszędzie,
Ale jestem tutaj i wszędzie leży obok mnie (wow!),
Albo: z tobą jestem w tych wszystkich krajach naraz,
W których nie jestem/nigdy nie będę.
To nie tak, że mam na wszystko odpowiedź,
I dlatego znowu nam się nie udało.
Pamiętam, że ktoś kiedyś mnie zapytał:
„Po co zdjąłeś buty, skoro stoisz w oknie?” –
Naprawdę nie wiedziałem.

PODZIEL SIĘ

Do góry