DSC_0060

Rafał Rutkowski
Wiersze

Ruszyła kra

 

Grzmieć w czas i pisać kołyską
figury jak zamieć przypomnieć
sobie łódź która przez pamięć
zaczyna wirować

woda to dopiero pisak
dłuto które po ziemi gra
w kółko i krzyżyk

więc plotę z ustawionych
w rzędach bawolich samic
plotę ogon ziemi

po rzekach płyną świeżo
wyjęte oczy niektóre tępo
czytają z chmury prognozę
pogody

my czytamy z wiatrem
ze swoich stóp co mamy powiedzieć
z pokaleczonych rąk

które postanowiły zwinąć
druty kolczaste ośmieszyć noże
przywołać śniade światło

czerń nasza zabawka
my dzieci z peronów
którym szyny kazały sobie grać
spowiedź

melodie o wnętrzu głowy
do której biegnę do której tęsknię
zgubiony do połowy

wygarniam z zasypującej się
studni ryby chcę na tym posadzić
drzewo jego owoce

moje miasta twoje domy kra pękła
i kanał się rozstąpił zalane telewizory
telefony wrośnięte w drzewa

wszędzie już tylko kalendarze
czas się zadomowił i wściekł
zdziera z dzieci za małe ubranie

starcom wyrywa zęby i zatrzymuje
mechanicznie serca łapiąc zuchwałymi
łapami i ściska

niektórym pomaga pomaga ślepcom
poszerzyć wyobraźnie o czarny kwiat
nowe kolory i znów wołają z butów

nowe kroki że kra znów puściła
nasączając ziemię nowy rylec ruszył
w drogę napisać ma siebie

i może zatarcie jakiś granic

 

 

Czekanie na wiatr

 

Zdarł mnie z nagrobków bo myślałem
że jestem na każdym i może byłem w ciszy
stojąc pomiędzy otworami w ziemi

jak niewidoczny puszczony z wyświetlacza
wzór w deszczu z zaciągniętą na głowę
nicią tak długą że aż zrośniętą

z dalą której nie da się odnaleźć
ludzie nie są stworzeni do robienia
nieskończonych rzeczy może wyszedł

nam internet matematyka tylko czy to
faktycznie my czy tylko my strąceni
w tą przepaść z której zostałem wykreślony

a myślałem że jestem jednym z nich
i dalej tak myślę poza momentami takimi jak ten
kiedy stoję na krawędzi i nie chcę spadać

 

 

Grad

 

Cegły nam miastem polami i lasami
z prysznica gruz w stawach jeziorach
twardy kineskop guziki na brzegach
pod samotnymi drzewami wystaje

kilkanaście głów ten niemrawy chór
marzy o powiekach a ja chciałbym
chodzić po wodzie albo popłynąć
wzdłuż korzeni lilii zabrać trochę

piachu połknąć trochę wody wyjść
z tego parkingu albo wyjechać
na długą drogę poczuć się trochę lżej
dać się podciągnąć do góry i stanąć

na tych cegłach które zamiast chmur
robią nam za cud i spadają na ciało
w chwilach kiedy bez przedziału
jedziesz w upale na stojąco pociągiem
relacji Lublin – Gdynia

 

 

Pierwotna pamięć

 

Wyszedłem z braku z drewnem pod skórą
liczę czasami w słońcu kiedy widać słoje
ile mam lat i czy na pewno widzę swoje
na zwykłych pozbijanych deskach

drzewa nakryte prześcieradłem w rzece
aluminiowy kabel i spocone dłonie
na ślepo wymacujące po umarłych ubraniach
resztek z kieszeni żeby się dowiedzieć

jakie buty które jesienie posadzić w dechach
moje włosy kiedyś cięły jak żyletki
i to nie swoją krew nosiłem na głowie
jakie masz w sobie słowa które domagają się

o swoje ja mam trupień na własność
i suskowolę czasami w czarnej a czasem
w kolorowej dłoni

 

 

Czytnik

 

Uderzyłem głową w granicę przyszłości
nie mogę nic dalej wymarzyć oddycham
powietrze wchodzi w kości mam mało
słów dlatego zostawiam je bez opieki

znalazłem ściany w pustce i chyba
szprychy trzymające konstrukcje planet
zamknąłem oczy ocieplił się sen nieba
zostały zakreskowane i szukam czytnika

kto kupi niebo kod kreskowy na sklepieniu
i czytnik do niego kto handluje takimi
gabarytami jaką walutą zapłacić za świat
który nad nami myślę że znaleźliby się

i tacy którzy chcieliby kupić
ale im nie wystarczy

 

 

Spirale drabin

 

Gniazda jak gwiazdy świat swoje łąki zmienia
ustawia fotel w ogrodzie i patrzy na swój palec
podejdę do niego z tyłu spale len nad głową
może wtedy zbije dla mnie jakiś dom lub drabinę

za oknem tłum coraz gęstszy aż wyższy
niedługo sięgnie mojego piętra ale nie wyjdę za nie
nie będę tworzył powodzi jaka depcze po ścianach
naciera na świat kradnąc z gniazd patyki

gwiazdy wiszą puste nikomu się nie chce przeciąć
sznurka aby spadły i otworzyły przestrzenie
każdy chce patykiem pisać po drogach
aż doprowadza do bezdomności do przeludnienia
Drzewostan
Coraz więcej papierowych budynków
rozkłada swoje kartki i zwija w palec
pokazując na drzewa pisząc na sobie
że to są prawdziwe zegary

 

 

RAFAł RUTKOWSKI
– ur. w 1988 roku. Poeta. Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Laureat projektu Połów 2014. Wiersze publikował w „Odrze”, „Ricie Baum”, „Art Papierze” „Zeszytach Poetyckich”, „Opcjach”, „Wakacie”, „Arteriach”, „Helikopterze”. Autor książki poetyckiej „Chodzę spać do rzeki” (Zeszyty Poetyckie 2015), za którą otrzymał wyróżnienie w XII Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki roku. Laureat lubelskiej nagrody kulturalnej „Żurawie”, stypendysta Wydziału Kultury Urzędu Miasta Lublin. Organizuje cykl spotkań poetyckich „Przystanek poetów” w Centrum Kultury w Lublinie. W kwietniu 2018 roku w wydawnictwie WBPiCAK ukazała się druga książka poetycka pt. „Wywołuję siebie z ruin”.

PODZIEL SIĘ

Do góry