Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Szymon Florczyk
Wiersze

Ścicha noc

.

Tęsknię za czasem, kiedy
nogi były krótsze, ale miały ledwie dzień drogi
od rozchylającej buzię prawdy, bliżej było
do żalu, ale i bliżej do przebaczenia.
Za to droga na pasterkę, w zimową noc, była
jak błyszczący prezent i długa niczym wstążka
rozwiązywana pieczołowicie i bez wprawy.
Oczy jak talerze pełne burgundowego koloru bombek.

A tu, z wysokości czasu wszystko
zatarte, mgła – wyciągam dłoń, ale
dotykam papieru fotografii. Tylko
śnieg zdaje się mrugać tak samo.

 .

.

.

wierzchnią stroną dłoni

 .

ostatnio częściej przechadzam się łąkami
kiedy słońce wsiąka w trawy
pozwalam letniemu różowi sączyć się
za powieki zmrużone w sam raz żeby patrzeć
jak jasny zarys przemyka gdzieś między

nie szarpię za napięte struny powietrza
nie wkraczam w batalistyczne sceny mrówek
nie przecinam ścieżek mogących nagle
wybuchnąć w twarz kwiatostanem
szczególnie gdy nurt podchodzi do skóry

jedynie czasem w kieszeni
przebieram palcami ziarnka piasku
grudki ziemi

.

.

.

z godnością

 .

zaświadczam że nasza znajomość
została zrekapitulowana
stawiają się już ostatnie przecinki
zostały z niej wyciągnięte
wnioski i to co dobre
można zachować na przyszłość
jak czystą kartkę

niechcący poplamiłem ją wierszem

 .

.

.

okazjonalnie

 .

jestem przepływem romantycznej duszy w kościach
wtem kamienieję w niedopowiedzianej formie
kiedy nadsłowie powtarzalną falą zawraca
mnie do granicy zrozumienia głębokości
własnego języka w wysterylizowanym słoju

życie jest różnorodne genetycznie a
różnorodność jest żywa na pierwszy rzut oka
w płaskim uniwersum spadającej kartki
dajmy nieżywemu poecie poudawać człowieka

 

 .

.

.

od kształcenia

 .

błyskotliwy to przeszykowny pomysł
żeby układać wersy w równe rządki
ba demonstrując że to się naturalnie
składa nie mówiąc nawet o estetyce
praktycznej tudzież dobrze widzianej
definitywnie lepiej niżeli odsłonięte
luki pośrodku wersowego uzębienia
przez które co poniektórym wyłażą
resztki owych nieodgrafomanionych
pulsujących jak nagi zębowy korzeń

rozsadzający wiersz

 

 .

.

.

mża

.

szu sza szumnący słuch
gęstwi się w mżaw sklepienie
odszepcz od ciszy brzmieniem
szron rozśnieżonych słów

sza niech śpi w szumie świt
czasu się zwija szmat
sap ziemio w szalu z wat i perkalu
nie żal wszech myśleń skryć
cyt

bezdźwięczny wieczny szum ostateczny

sycący szumu smak
wrósł w szaroszczelny dwór
szachuje cisza wśród snów nawisań
śpią w szafach sprzecza z bzdur
i sza

sza śnij solenny szum
habit obciska z mgły
szumu brzuch głębny i wsobieskrętny
obrzmiewa w szept
szi sza szu
szur

święty niewieczny szum obosieczny

.

.

.

planck planck

.

jak tego dowodzi nauka, bezsprzecznie
wszystko jest podzielone na porcje
pulsujące w osobnych impulsach
czekających w kolejce cząstek,
legato nie jest legato, skrzypcami
nie wzniecisz prawdziwej fali, jedynie
pizzicato jest prawdą, a i to nie do końca,
bowiem ucho nie złowi dosadnej natury rzeczy,
jedynie szum przepływający z jednej do drugiej
ręki, osoby, ulicy, metropolii tak, aby nie zauważono
końca, martwego punktu, przecinanej myśli, to nie leży
w naturze, nie leży na barkach potomka ryjówki, gdyż
nurt mózgowo-rdzeniowy jest płynny, starczy
dobyć smyczka i tłumić co pierwsze nuty

.

.

.

Dziwnienie

.

dziw
dziwnie dziw
nie

szumią niebieskie
niebieskie liście
niebieskie drzewa
są oczywiście

pod korzeniami pod korze
niami

niebieskie drzewa
tryskają stadnie
tryskają wzwyż korzeniami
trzęsą lazuru listkami
i płyną nad dnem z asfaltu
tlenową wodą snem oceanu
i trąbią konarowymi trąbami

dziw
dziwnie mi
i
ćśś

pod korzeniami pod korzeniami
biała czaszeczka jest
z kolczykami

 

wiatr z koron-fal mami
unosi odrywa hen majtam stopami
i spada świat mi
hen hen falbanami
dziwny mam oddech
gęsto łykany
coraz i coraz falami

pod korzeniami
pod korzeniami
straszy coś
lśni

 

znikam w Dali

.

.

.

szuwary noc

.

ziemia pod stopami jest coraz twardsza
choć tak daleka że niewidoczna

tam
nieruchome plamki pałek wodnych
nie słyszę żadnej ich modlitwy

tylko ptaki pokrzykują urywanie jakby
niepewne czy mogą zejść z nieba

woda
ciemna i znacznie głębsza
niż myśli – nie mogę znaleźć
twojego haiku

ciężkie zaparowane sukno

chciałbym szarpnąć

za róg tej podrzuconej scenografii

.

.

.

slam

 .

szper szmer
po wnętrzu
kieszeni

już miałem rzucić światło

cel

rozstrzelano mnie reflektorem

 .

.

.

do mistrza – po piórach

.

to ziemia
wyła i kolebała – przypadłem
i leżałem wtulony do wnętrza
wyłożonego piórami mocnymi jak stal
aż pięści dudnienia skruszały

teraz ostukuję księżycowe okna
– powiedz
jak się przędzie ze światła
najszczelniejsze okrycie
które przylega do każdej strony
aż zgładzi ostre kontury
ustanawiając jedność z powietrzem

wiem że pozwalasz mi wybierać
szybkim złodziejskim ruchem
z mis rozchojnionych jagodowo
więc paćkam usta – pokrywam
za to do środka
szepczę

kiedy spłacę dług
zerwę maski
rzucę jasny przedziwny błysk
na zaporę przed mrokiem

tobie
na ofiarę

.

.

.

Wieloświatowa Interpretacja Mechaniki Kwantowej zakłada

.

każdy scenariusz
którego nie uwzględniasz w moich planach
może się gdzieś wydarzać
jakby przepływał za makietą ściany

pocieszenie czy koszmar
wpatrywania się w rozgałęziające
drzewa za twoimi plecami

.

.

.

witaj

 .

brudzona biel

cięcie
wskoczyło zielone pod powiekę

ścieli się
chce dalej i dalej

.

.

.

naświetlanie

 .

próbuję rozpatrzeć tę plamkę
do kropki

a ześlizguję się
w noc

.

.

.

zbieram

.

po samotnych oficynach wysuszone słowa
karmię dotrzymuję towarzystwa
czasem wyniosę na słońce

(i chodzę jak jakiś klaun
z popękaną farbą na wargach)

ostatnio taki odklejony starzyk
tragicznie wypadł
pod nogi sfokusowanego tłumu
dedykującego mi wielkie oczy

schyliłem się szybko
podnoszę a jemu pęka łupina

znów mi się coś takie dziwne
wykrzewiło

.

.

.

chłodołamacz

.

światło odbija się od asfaltu
stuka w powieki
nie wchodzi

pędzę
zatrzaśnięty od wewnątrz

powstał wiersz
jako przesilenie szarości

.

.

.

po łuku

 .

mijam słońce
wciąż zawieszone pod mostami
autostrada
odgięta masywnym cieniem

znowu wjeżdżam na tę zdeformowaną tęczę
przyczepioną do mgły

 .

.

.

żółte klawisze

 .

plim plam
drżą uszy
ślizgają spojrzenia

he
sobie nie wiecie
że ćwierkam do spodu

nie mam gardziołka
nie szkodzi

wieczorem
odsprzedam nuty gołębiowi

.

.

.

imago

.

odpadają dłonie
od pękniętej skorupki
i tumult w skroniach
jest coraz cichszy

teraz mogę napisać wiersz
mrugając przez bandaże
wyżętym światłem

.

.

.

Floreria

.

Na parterze pałacu La Zecca w Watykanie wzrok ściągają
dwuskrzydłowe wrota, jak czujny anioł, choć niemal zawsze
lekko uchylone. Za nimi jest świat zebranych z wielu pokoi
zabytkowych mebli, które mogą wypożyczać  tymczasowi
mieszkańcy. W zgęstniałym powietrzu drzemią

tapicerowane fotele i krzesła, toaletki, komody i ciężkie, pojemne szafy,
obrazy i wazony, zastawy i serwety. Unikatowe jak życia, do wypożyczenia
od ręki. Jak zabytkowy stół, do końca zeszłego lata uświetniający
dzienny pokój budyneczku w ogrodach watykańskich.
Ma dwie płaskie, szerokie szuflady. W prawej szufladzie dłoń
szukała w pośpiechu dokumentów, potem przez chwilę czuć było
zapach olejku walerianowego, po czym mieszkanie zostało opróżnione
przez pracowników magazynu meblowego i wreszcie kolejni lokatorzy
mogą przebierać wśród przedmiotów.

Nierealnie zadbane, lśniące jak nowe i niezmienne,
oplecione głęboką i miękką niewiedzą, dlaczego
złuszczają się z nich jedynie słowa. Tylko zgarbiony konserwator
głaszcze politurę i czule przemawia  niech ktoś udzieli
eutanazji tym meblom, bo trwają i trwają, a to
nieludzkie, takie nieludzkie.

.

,

.

do dnia

.

stlał
fioletowy haft

czerń – maska – mat

wkręca w oczodół
kłąb czarnych wat

nikt nie istnieje
ja nie mam warg
(echo by utonęło
w tej rzece)

błyśnięcie mgła

cyk – sad

szczerzył się pniami przez
mgnienie lub milion lat

chyba zniknęła ta szklana kopuła
by wlać tyle ciszy
a na jej tle
czarnym czarnym i płaskim
same ogromne litery
samo znaczenie
bez wątpliwości
spadają spadają
do dna

.

.

.

Przepisana fotografia

.

to właśnie definicja tego (a może każdego)
liryku. Do dyspozycji mam tu przerzutnię
dającą wrażenie ciągłości w chaosie i, oczywiście
(kiedy się pożegnałaś – na lotnisku czy wcale?),
życia. Zamykam w ramę ze strof.

Ważny jest rytm i adekwatne brzmienie (jasne
włosy, zapięte w okrąg, pachnące odlotem),
żeby oddać zmysłowy rdzeń chwili (na ile
tamtej, a może tutejszego teraz?), więc
piszę i piszę, nie mogąc dogonić sensu
przechodzenia do puenty po słownych zaspach,

gdzie mi uciekasz?

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Szymon Florczyk (ur. 1986) – od zawsze mieszka i pracuje w Krakowie. Publikował wiersze m.in. w Toposie, Odrze, eleWatorze, Migotaniach, Akancie, Helikopterze, Obszarach Przepisanych, kilku antologiach. Wyróżniony w ogólnopolskich konkursach poetyckich „Struna Orficka” (edycja XIII) i „Erotyk na krechę” (edycja V). Jest autorem ilustracji do zbioru haiku Doroty Czerwińskiej „nieboziemia” (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 2024). Jako amator próbuje sił również w muzyce z pogranicza rocka i klasyki, z czego niektóre utwory debiutowały w stacjach Radio Akadera i Radio Islanders. W pisaniu wciąż poszukuje własnego stylu, a może raczej ucieka od niego.

PODZIEL SIĘ