czas ławki z cyprysu
(pieśń pod pieśniami)
wygodna i wonna jak bluzka po maturze
błądząca z kasztanem łagodną melodią
od westchnień nabrzmiała
przechowalnia milczenia
piór młodych w podroży przystanek
ta ławka z cyprysu
na niej miła godzina
upływa czas jakiś i znika
czerwony klasztor po południu
bezszelestnie szukająca dłuta myśl
przekroczyła bramę czerwonego klasztoru,
na którym wspierały się góry
już od dłuższego czasu śledziła ciszę,
która znikała,
gdy myśl chciała ją gruntownie przesłuchać
w klasztorze też jej nie było…
porozlewane na dziedzińcu plamy nastroju
tworzyły paletę barw
myśleć nimi malować obraz popołudnia
z kuchni rozlegał się głos krojonej kapusty
ginęły kształty by pogrążać się w żołądkach
pszczoła niosła początek miodu
święty Benedykt otwierał
w kolejnym sezonie kamienne usta
ktoś szeptał pacierz,
a Duch szumiał w słowach jak wiatr w liściach
tylko jeden raz „jak”
i wiele razu „muł, muł, muł”
brat Cyprian chodził
ze słynnym zielnikiem
pod pachnącą ziołami pachą
a w ogrodzie marchewka nabierała formy
czerwona ze zmęczenia
niedoceniony sportowiec
myśl złożyła swój otwarty podpis pod obrazem
i zaczęła śpiewać Gloria,
w którym czasowniki wirowały
muł płatki śniegu
most impresjonistów
most impresjonistów nigdy nie wygląda
tak samo
fascynuje,
jeśli zechcesz usiąść w rzędach
trawy
nad brzegiem czasu
wsłuchać się w szmer przemijania
i patrzeć
w tym spektaklu światło dba samo o siebie
na znak z nieba rozsuwa ciemną kurtynę
przenika przez sklepienie
i rozświetla deskę po desce
odrębne wątki tej samej historii
autentyczność owej sceny potwierdzają aktorzy
nieświadomi niczego prócz życia
wystraszone wróble
pod poręczą kot skrada się cicho…
nieraz most wygłasza długie ciche monologi
o trwaniu ponad zmiennością
o odmienności
zbyt długie
zbyt ciche
ten most jest przejściem
na drugą stronę
P. S. – mogłoby go pewnie nie być i jakoś by było
woda płacze po cichu pod spodem
dziecko wiatr zdmuchuje trociny
obraz własny
Ach! Ach! Ach!
znowu pędzę na czele szarży
napięty i dumny
przywiędły wieniec zasłania me oczy
z kieszeni wystają sonety Szekspira
i śrubokręt
albo
siedzę w kawiarni
nikt nie podchodzi
spróbuj zrozumieć moją perspektywę
więc wstaję
wychodzę
nikt mnie nie odprowadza
nawet wzrokiem
albo robię sobie zdjęcie
potem je wywołuję
patrzę na swoje czerwone oczy
przecież nie mam czerwonych oczu…
albo maluję słonia
a potem tnę płótno
i nie wiem gdzie jest trąba
a gdzie ogonek?
ostatnie chwile szklanki
szklanka z wodą
(zwykła szklanka – zimna woda)
nabrzmiewa w dłoni
szklanka jest
zdawałyby się
na swoim miejscu
pomiędzy pięcioma palcami
mięśnie kości skora
są napięte
szklanka niesie w sobie życie
jest tak krucha
jak dobra pogoda
albo szczęście
może trwać
jeżeli…
nagle pęka w środku dłoni
krew i woda
szkło
przezroczysty opór
oto rozbita szklanka
pierwsza ofiara gniewu
ósmy próg niedomówień
tego dnia
poranek spóźni się
tancerka z obrazu pana Degas
będzie zbiegać po schodach
by schwytać ostatni takt tchu
może po drodze potrąci butelkę z mlekiem
nie-
-wystawione sztuki zawyją w otwarte teatry
bo
nikt nie zechce oglądać życia na scenie
gdy prawdziwe
osiągnie swą pełnię
poprzez ósmy próg niedomówień
lecz dopóki ten dzień nie nadchodzi
odwiedzam dzielnie ciche mieszkanka
Grzegorz Bartko, rocznik 83, pochodzi z Zamościa, obecnie mieszka i pracuje w Tomaszowie Lubelskim. Ksiądz katolicki, z zamiłowania czytelnik, smakosz i dziennikarz. Jego wiersze i inne teksty publikowane były w Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym, Epei, prasie katolickiej. Laureat konkursu na sztukę teatralną „Szukamy Polskiego Szekspira” (2005). Prowadzi autorską audycję w Katolickim Radiu Zamość. Lubi być po prostu człowiekiem.