Podniesienie
.
Gdy umieram jestem doskonała
Gdy upadam wiem że jest niebo
Gdy się zawieram w twojego ciała
Przestrzeni to wiem że człowiek
Jest ludzką potrzebą
Czytam z ruchu twoich powiek
Chcę widzieć sny w których
Jesteśmy dyskiem objętym
Psim pyskiem gdzie najgorszym
Wyzwiskiem jest kundel bury
Chcę być wszystkim czego
Nauczyły nas chmury chcę
Być dotykiem który po
Drugiej stronie ma ciebie
I nawet jeśli nie zmienimy
Się w złoto to dla ciebie
Będę się zmieniać z ochotą
Wierzę że jesteśmy w każdym
Świecie w którym jest miłość
.
.
.
Poszedł po pole a wrócił z dworem
.
Ryje mają po jeden na metr kwadratowy
I każdy milczy chcąc poziom rozmowy
Trzymać tym milczeniem białym jak mleko
Wylane z piersi sprzedanej krowy Wieko
Słój i ogórki na stole on je czuje
Pod ryj mu ojciec podstawia On mówi: ja podziękuję
Już nie ryj i nie morda już nie dzieciaków horda
A tylko myśli i spuścizna tychże myśli
Już nie wymię krowy i kompot z wiśni
choć krowa sprzedana i te tutaj rozmowy
o niej wciąż Ogórki takie jak wymiona i łzy lecą
a w łzach jest miąższ duma prostego człowieka
Lecą na ziemię wieka więc ten co wrócił też milczy
ale jakby tak ze wstydem złożonego zwierzęcia
co zapomniał że do poczęcia doszło na wersalce na której spoczął
I tak milczy ale po co? Co on tam wie z tych studiów z miasta
nie ruszył ciasta z twarzy mu pasta zrobiła intelektualistę
bo zęby ma czyste
Przez okno wpadł listek.
-Klon – mówi ojciec – klon na sto procent.
-Klon – odpowiada on, lecz mówi to samo, jakby mówił inne. Jakby widział liść i czynił Bogu
ducha winne, sobowtóry tego cudu natury. I widział tym ideę łona Platona, niedoskonałego
klona.
-Się namnożyło, jesień za pasem. Kiedy dzieci i ślub?
-Będą z czasem, jak się metr kwadratowy wyrobi własny. Żeby nie był ciasny.
A ojciec o krowie, klonie i ryju milczy,
Bo nie ma kapitału, by mówić, co go bolało.
A teraz go boli ten syn zmarnotrawiony,
Co oczami strzela na wszystkie strony.
I nie umie jak ta krowa, patrzeć poczciwie i ryjem ruszać
Przy wiśni czy śliwie. A syn patrzy na ojca
I dziwi się idei, z której on i bracia się wzięli.
Z ojca krwi krew mu płynie po ciele.
Syn ma swoją ideę. To wciąż niewiele.
.
.
.
Słodycz
.
Już cicho na sercu, już leży płasko,
Już się oczy łuską drażnią.
Dorastam wciąż do wieku ciała,
Ciało dorasta do wieku świata.
Dziś rozstrojona jak powierzchnia ciasta z kruszonką,
Dziś wita mnie słonko, co policzone ma lata.
Biorę życie w ratach, biorę życie na kredyt
I szczęście opłacam w stratach, aż poznam niebyt.
Albo byt, Wielkiego Komornika, co zajmie mi serce.
Rozkładam ręce i nie wiem, czy ktoś wpadnie w moje ramiona,
Czy będę taka rozłożona, na atomy atomów, cząsteczki cząsteczek.
Serce leży płasko, serce jak cukiereczek w piasku.
.
.
.
Sztuka jednoczesna
.
Płacz przychodzi jak kot na kolana, co przeczuwa znaki czasu.
A ty bądź jak woda wylana do rzeki,
A ty bądź taki jak tafla, jak lustro spokojne.
A ty prześpij tę wojnę, a ty idź na tę wojnę, a ty się rozdziel.
Stań i się schowaj, bądź naraz jak słowa,
Co w jednym zdaniu różna jest połowa od połowy.
Pomyśl świat jako kamień, pomyśl jako akt mowy,
Co kamień uniesie i rzuci bez zranień.
A ty pomyśl żółtko, pomyśl jako akt myśli,
Co żółtko połknie, a potem nie przyśni.
Koty krew czują i czują chorobę.
Idą, gdzie odejść, odchodzą, gdzie iść.
Skaczą, gdzie mowę rozdziera udręka,
jak słowo jednania liżą po rękach.
To już nie jest być czy nie być, to żadne pytanie,
To jest być i nie być, choćby nawet krótko.
Smutny kamień, co w sobie ma wesołe żółtko.
.
.
.
Nie jesteś kimś wartym uwagi, znikasz
.
Ubierz się, bo twoje ciało pociąga
Ludzi biegłych w pociągach i
Nowych przygodach Bonda. Bo twoje ciało
Wygląda, jakby chciało być bez ubrania.
Na nic Twoje starania. Rozbiorą cię
I będą powstania. Bo tu jest kurwa Polska.
Rozumiesz? Uwierz, się nie uratujesz.
Bo tu jest kurwa Polska i nie licz, że cię
Położą na Powązkach,
Raczej w takich związkach droga jest wąska, jak łóżko
I choć nie jesteś ładna i cycki zasłaniasz poduszką
I choć nie jesteś zaradna jak dziewczyna Bonda,
I upośledzona jesteś w poglądach,
To się ubierz, żeby cię rozebrali.
Bo taki nam świat dali i takie muszą być ustawy,
Żeby bez zgody cię posuwali i nie doszło do ugody.
Jesteśmy mali, lecz rośniemy w siłę,
By rzec: Byłem w niej,
Byłem.
.
.
.
Ekologika
.
-Chmury jak brzuch wieloryba: pełne, świata, który umiera. Uwiera.
-Nie teraz. Nie teraz jest śmierć dla nieba. Nie trzeba. Nie trzeba się starać. Chmury to para. I
nas jest para. Wara. Wiara.
-Chmury jak brzuch wieloryba: pełne świata, który jest ryba. Wiele ryba nie może, bo morze
nie pomorze. To nie Pomorze, że nazwa prawdziwa.
-Nie żywa. Nie żywa jest ryba. Chyba. Chyba musi być taka. Nie mam raka. Nie masz raka.
Chłopaka. Polaka.
-Chmury jak brzuch wieloryba: rozbiją deszczem i zaginie słuch. Robię ruch. Robisz ruch.
Zaginie słuch po nas dwóch. Roztopi nas potop, rozmyje rzęsy sklejone cieniem i nawet nie
wiem. I nie wiem, czy sens to ma, lecz woda nie powie, czy jej szkoda. Szkoda, gdy na brzegu
schnie ciało nieba.
-Bury jak nów na grzybach: z sensu jest jedno. Wszystko jedno.
.
.
.
Płynę w tę płynność
.
Dziura nie musi być czarna ani nawet żadna
Choć lepiej gdy czarna bo wtedy daleko
A ja w nią wpadam jestem słaba i marna
A ja z nią igram jak z rwącą rzeką
Co we mnie strumieniem są te mokradła
Co wir mnie w rzece połyka ku ściekom
Hej ty Wisło Odro czy inna co ma się za mądrą
Masz dziurę w sobie bezdenną w dół i w górę
Ja jestem inna z rana i pod wieczór nie ta sama
Rzeczę że zarzekam zrzekam się rzeki
Świat wszech jest rozwarty
Mnie dno wystarczy
Co ma firmament pod sobą
Rozpostarty pod wodą
.
.
.
Oś
.
obce jak jajko na osi spadam
zjadam nie wiem kim jestem
nie wiem co jem to sen
pęka mi skorupa przestrzeni
wiesz co? nie chcę się żenić
bóg jak jajko pęka mi krzyż
pisz demony znają swoje imię
ja je zapominam w kinie
ślubuję ci chcę być kimś kto
ciebie kocha wiesz co? Katastrofa
bóg w jajku ja w bogu mam ciemnię
a ty we mnie demony w karku
pewne swej pozycji kapują na nas
policji wiesz co?
przeraża mnie zło. nie takie jak w zbitym jajku. tylko to o poranku. gdy budzisz się i
patrzysz, a ja płaczę. i jakby nie było boga. choć wiem, że jest, a twoja noga, łydka, czule
mnie przyciąga. dla boga to gest zbyt szybki, lecz ja zbyt lubię twoje łydki, więc już nie
płaczę, lecz wciąż się boję.
że nie będzie nas dwoje.
i że nie będzie twoje.
i że nie będzie moje.
że nas rozdzielą skurwiałe gnoje.
obce jak jajko na osi spadam
i już mi jedno wszystko i już wada
tego świata warkocze mi zaplata
a może to ty bawisz się włosami
a mojej głowie dopóki ci nie powiem
że śniło mi się że prosisz o rękę
odwracasz wzrok więc łapię za rękę
i kończę udrękę całuję dłoń
a potem szczękę angażuję w to całowanie
kończę. a ty chcesz jajko na śniadanie
i chuj. włączam pranie
.
.
.
.
Amelia Pudzianowska (ur. 2001) laureatka kilkudziesięciu konkursów literackich. Publikowała w internecie, prasie, audiobookach, antologiach. Autorka reportaży, storytellerka, slamerka, reżyserka, autorka warsztatów kreatywnego pisania. W 2025 roku nakładem Wydawnictwa Biblioteka Śląska ukaże się jej debiutancka książka pt. „guzik prawda”.