Miasto rodzinne
.
miasto rodzinne
zmalało i wyblakło
choć więcej ławek w parku
brakuje księgarni na rogu
szewcowi zmarło się na wiosnę
przy wjeździe od Warszawskiej
nowe osiedle nieładne
a ludzi jakby ubyło
nikt nie woła dzień dobry
pamięć stroi sobie żarty
po co wróciłaś
siostrzyczko
nie miałaś porcelany
której byłoby ci żal
nie potrafisz sklejać
rozbitych garnuszków
.
.
.
Dziewczynka z zapałkami
.
łapczywie chwyta
na język
krnąbrne płatki śniegu
tańczące na Krakowskim Przedmieściu
jeszcze jeden oddech
lepki od
mlecznego światła latarni
płatki na mleku
gorące jak u babci
.
.
.
Spacer
.
pierwszy niewinny śnieg
ochoczo przyjmuje ślady stóp
jarzębina zdziwiona zimą
lament sikorki i wróbla
białe grona ciężkie od bieli
lodowa gwiazdka na języku
mrużę oczy
połykam mróz
gęstnieję
.
.
.
Spokojnie i cicho
.
zasypiam zwinięta w embrion
w rogu pokoju czai się
mój przyjaciel pająk
przełyka jadowitą ślinę
rozprostowuje skostniałe od wieków
kosmate odnóża
czeka aż zasnę
wtedy wywoła spod łóżka
tysiąc jeden demonów
świat trwa ufny jak zawsze
pokruszony księżyc
łypie jednym okiem
to jeszcze nie moja
złota
apokalipsa
.
.
.
Pędzle
.
biegnę boso w sarniej sukience
biegnę na oślep
przez złote mazurskie łąki
kropki błota na łydkach
za chwilę pofrunę zdyszana
uniesie mnie błękit
zaplącze w szarości chmur
nad zielenią świerków i sosen
odłóż już te pędzle
prosi mnie R..
za dużo
za dużo tu kolorów
.
.