Customize Consent Preferences

We use cookies to help you navigate efficiently and perform certain functions. You will find detailed information about all cookies under each consent category below.

The cookies that are categorized as "Necessary" are stored on your browser as they are essential for enabling the basic functionalities of the site. ... 

Always Active

Necessary cookies are required to enable the basic features of this site, such as providing secure log-in or adjusting your consent preferences. These cookies do not store any personally identifiable data.

Functional cookies help perform certain functionalities like sharing the content of the website on social media platforms, collecting feedback, and other third-party features.

Analytical cookies are used to understand how visitors interact with the website. These cookies help provide information on metrics such as the number of visitors, bounce rate, traffic source, etc.

Performance cookies are used to understand and analyze the key performance indexes of the website which helps in delivering a better user experience for the visitors.

Advertisement cookies are used to provide visitors with customized advertisements based on the pages you visited previously and to analyze the effectiveness of the ad campaigns.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Joanna Nałęcz
Wiersze

U

 

Wtulona w oddech spaceruję krawędzią zimy, powoli, nieśpiesznie,
jakby od niechcenia. Staram się, w każdym razie, sprawiać takie wrażenie,
choć przecież nikt nie patrzy. Biel przekreśla tu wszystko. Unieważnia horyzont.

W dole coś się zmienia i teraz nie wiem, czy to jeszcze aleja, czy już kruchy lód
na jeziorze, którego nigdy tu wcześniej nie było. Tak, jednak lód. Jest cienki
i trzeszczy. Spod niego zimne głosy i ręce już sięgają po świat, więc

teraz wiem, muszę uciekać.
I uciekam,
uciekam
u

 

 

 

Ważny, czwartek

 

Po całym tym dniu ważny jest tylko ogórek, malutki krokodyl,
i jego kiszone łzy. Z okna nie widzę wojny, pokoju też nie,
pokój jest przezroczysty, choć składa się z sąsiadek

w oknach, pogody, odżywki do włosów i brodawek
na ogórku, który jest obcy i kona, jak setki innych, w wodzie
z solą. Ta wojna to chyba tylko żeby się trochę rozerwać, bo po co?

I bez wojny nikt stąd nie wyjdzie żywy, tyle wam mogę powiedzieć.
Ot, przesłanko.

 

 

 

Po nas

 

Ta śmierć nie była mała, przeciwnie, konałam długo i śmiało, w przedśpiewie wczesnych ptaków, w objęciach mrozu, który nie radził już sobie z forsycją,
w światłości świeżo umytych szyb.

Zestaw do przedwiośnia, niczego w nim nie zabrakło – powrót na palcach, niebieskim przedświtem, i stłumiony chichot; deska, zawsze ta sama, też zaśpiewała.
Ty pewnie umrzesz dziś w pracy.

Tymczasem ja z martwych wstałam, choć sama w to nie wierzę, cała w bezczelnym złocie,
w dzikich odbiciach, odblaskach. Ogromne niebo ogarnęło pustką
tamto miejsce po nas, gdzie już nie ma

nic.

 

 

 

Zegarek

 

Słońce zawsze drwiło z niego najpiękniej, odbłyski uderzały mnie w oko, raz jedno, raz drugie, ból i zachwyt. Wszystko na raz; wszystko na skórze całej w drobne falki, jakby marszczył ją wiatr. Złoto: złote, a jednak różowe, ruchome. Och, jak chciałam

prześwietlonym wędrować dookoła czasu – paluszkiem wskazującym tylko tę jedną, najszczęśliwszą z godzin; zajrzeć w wewnętrzny wszechświat pokrytych tłustą śniedzią trybów, tranzytów, tęsknych niedokonań. Lecz cóż, nie dość się starałam, więc za karę

nie dostałam go w spadku.

Władcza dłoń wolała skazać go na śmierć z ciemności; nawet nie zadrżała, wykluczając z ostatniej woli moją pierwszą miłość. Jednak, tak jak przewidziałam, to ona umarła; ta ręka, ta skóra w morskie fale już dawno wsiąkły w ziemię. A ja wiem, gdzie on jest

i wiem, że na mnie czeka. Gdy przechodzę obok kulawy rytm przyspiesza po obu stronach ciężkich drewnianych drzwi. Pewnego dnia po prostu go wezmę, bez pytania, i wyniosę do światła, i znów będziemy razem, tamten czas i ja, żywe złoto, różowe,

na ruchomych piaskach.

 

 

 

Tak, to już koniec

 

Jest szaro, choć ranek. Za ścianą, powoli, szczyt wszystkiego wyłania się z mroku.
Lepki brud, sterty gruzu, śmieci, śmieci, śmieci. Niesortowane. Słodka woń rozkładu,
wdycham ją z rozkoszą. Wiem, że to dziwne, ale co kto lubi, czyż nie? Kwestia gustu.

Tak, to już koniec. Od dawna chciałam go złapać, lecz uciekał mi z rąk, raz za razem.
To była taka gra, zresztą – już nieważne. Za oknem bizancjum, świat ocieka złotem.
Bezgłośnie, bezwstydnie w szyby bije słońce – otwieram uprzejmie, bo teraz już mogę.

Tymczasem na horyzoncie niespokojnie drżą miasta. Czekają, gęste od zdarzeń.
Tu posykuje żelazko. Brzęk naczyń. Na stole kładę obrus, na obrusie talerz.
Z czułością zbieram kurz, włosami, i umieram z radości. Już, pozamiatane.

 

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Joanna Nałęcz – anglistka, copywriter, przez dwadzieścia lat tłumaczka, teraz zajmuje się głównie redakcją tekstów literackich, prowadzi warsztaty pisania kreatywnego, redakcji i storytellingu.  Należy do Polskiego Stowarzyszenia Haiku.

PODZIEL SIĘ