Zwaśnione rody
.
Postaraj się unieść niebo
na barkach
niczym Atlas
Zrzeknij się grzechu
za huragan na morzu, gdzie statek widoku
czyta skargę dusz narodów
Powierz mi tajemnicę
we wnętrzu spojówki
Zetrzyj z policzka zmazę
pierwotnej północy
kiedy to
potajemnie spotkaliśmy się za dnia
mimo, iż wolałbym nocą
przeciw ziemi ognistej
kiedy to
potajemnie kochaliśmy się
w paradoksie testamentu
kiedy to
budowaliśmy na skale
nasz dom z komend rozgromu
muzyki myśli docierającej się
z taktyczną głuszą
kiedy to
odkrywaliśmy się w sobie aliterycznie
jako mężczyzna i kobieta
zrodzeni, nie stworzeni
kiedy to
planowaliśmy zamach na burzę
w szklance whiskey
kiedy to
zerwaliśmy czystość z pościeli błękitu
jako Adam i Ewa
odgrywając rajskie role
w teatrum bez kurtyny
i kiedy to
zrozumiałem, że
medycyna się pomyliła
i będziemy żyli wiecznie
będziemy żyli wiecznie
w Mieście bez imienia
w kraju bez rady
w domu bez fundamentu
nie znam człowieka, któremu
warto byłoby zazdrościć
stawiam pokera z kości słoniowej matko
i rachuję myśli
by ułożyć je w dywan
z róż czerwonych
bo tak
i drzewa, które nie daje cienia
bo nie
rzeki, która nie gasi pragnienia
bo nie może
góry, która nie zmęczy…
rozkoszy, która jest doskonała
bo pozaziemska
historii, która nie zatacza koła
bo mitem jest zapas pamięci
byś idąc pokłuła się
jedynie o mój magnetyzm dłoni i ust,
szlifierze naszego uczucia
szlifierze naszego uczucia
stoją na baczność
a celem naszym
zbawienie i dom rodzinny,
gdyż tam gdzie my, tam granice naszej Ojczyzny
.
.
.
*
.
Porwij karty codzienności
zdemobilizuj wspomnienia
ubierz się w trzepot głuszca
zatańcz na wietrze
i nie pytaj o żelazny dowód
.
.
.
*
.
Od radości do radości wiersz
Z tarczą i na tarczy łzy
O północy, w południe sen
A jeśli pewnego dnia ja
A jeśli pewnej nocy ty
.
.
.
„Laureat wielu wschodów słońca”
.
Moje przeznaczenie wybudowane
na kości z lęku
Moja słabość wzniesiona na
księdze wahania
Czy tutaj postawiłem pomnik?
tutaj zmęczenie grzechu nagich skał
– jako Laureat Wielu Wschodów Słońca
Jestem operatorem marzeń
.
.
.
„The Laureate of Many Sunrises” English – we własnym tłumaczeniu
.
My destiny is built
on the bones with fear
my weakness raised on
the book of hesitation
Have I erected a monument here?
here is the fatigue of the sin of bare crags
– as The Laureate of Many Sunrises
I am a dreams operator
.
.
.
Czarnowidztwo
.
Kto zapyta
nie wzbudzi gniewu oceanu
kto nie pozna
tego echo porodzi znów
kto zwątpi
ten uzna stosunki nieprawe
dalekie zbliżenia
i bliskie rozłąki
za centrum logiki
W którą wierzysz
stronę Księżyca?
Jesteś
światłem czy cieniem?
Przypływ, a może
odpływ ci świadkiem?
Zderzyłeś się
z murem
nadziei
Uszłaś z życiem
krakowski spleen
już nie da ci
nędzy,
ni bogactwa
Hamuj się
wierszu
bym nie musiał
tworzyć nowego rodzaju
gatunku
formy
ani żadnej rzeczy
która jego jest
i tamuje
nieczekające jutra
łzy
.
.
.
U źródła życia
.
Czytajcie wiersze
przyjaciele milczenia
Mówcie prawdę
obrońcy honoru
Słuchajcie ludu
aniołowie stróże
Sądu najwyższego radcy
nie słowo przeciwko słowu
lecz uczynek dla chluby
Nie łamcie chleba sami
ojcowie Gabinetu Pokoju
Zostawcie nam Raj
nieświęci
niebłogosławieni
nie słudzy boży
i ten tłum niezliczony
obarczając sławą
zbawczej myśli
Krzewisz pocieszenie
naruszony mirem
Wspólnego powietrza
u źródła życia
.
.
.
Jedenaste przykazanie: „Nie bądź obojętny”
.
ostatniej nadziei promień
w pierwszym nieczystym akcie
sprawy merytorycznej
etosu moralnego
kodeksu wędrowca
poprzez świat
gwiazd spadających
ustępując, obracając wniwecz
cieniom padającym szloch
z obelisku krwi
grupy nieznanej
ażeby hełm
ochronił,
a broń strzeliła
gwiazd na pagonach
od bratobójczych
wojen
od prywatnych objawień
w miejscu gremialnym
wywołanych przez
kobiety od zarania
pieniądze od
chciwości
próżnej chwały
od sławy
brew regułom gry
i błędu w sztuce
narażony na
ukamienowanie
obierasz
samowygnanie stopy metrycznej poezji
gdy tamci
gdy tamci
dają weto Prawdzie
wznosząc nowe mauzolea
na kościach swych braci
licząc Dolary
które i tak
zmyje deszcz
lub pochłonie morze
z groteski by nie zwariować, trzeba uciec w samotność
albo wypali
węglarz
podkuty
wiarą
zbierzesz żniwo
swego początku
bez końca
podkuty
nadzieją
zbierzesz żniwo
swego zdrowia
bez choroby
podkuty miłością
zbierzesz żniwo
swego olśnienia
i swej ignorancji
tępoty
u stóp katedry
z dźwięku
odpoczniesz
trawiony
bezpieczną łaską
niewyrażalnego
.
.
.
.
Maksymilian Tchoń
Poeta. Absolwent Filologii Polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jest członkiem Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno-Literackiego (STAL) z siedzibą w Krakowie.
Jest autorem 24 tomów poezji, m. in.: Je suis content (Wyd. Narracje, Lublin 2024), Kto zatrzyma perseidy (Wyd. ASTRUM, Wrocław 2023), Pustelnia bogów (Wyd. Episteme, Lublin 2022), Poezje. Koncert zimowy (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2021), Wiedziałem (Wyd. Episteme, Lublin 2020), Potępiony (Wyd. Nowy Świat, Warszawa 2016), Człowiek z końca frazy (Wyd. BEL-DRUK, Tarnów 2016), Ars poetica (Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2015), /http (Wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2015), Niecierpliwy (Miniatura, Kraków 2013), inne.
Publikował w wielu ogólnopolskich pismach literackich, np: Wyspa, Akant, Poezja dzisiaj, Biuro Literackie, 2Miesięcznik. Pismo Ludzi Przełomowych, pisarze.pl, Wydawnictwo J, Okolica Poetów, Gazeta Kulturalna, Galerii Sztuki Eprawda, KoziRynek, Epea. Pismo literackie, Bezkres, Ypsilon, Moja Przestrzeń Kultury, e-eleWator, ReWiry.
Pasjonuje się muzyką, sportem, szeroko rozumianą kulturą oraz konkretnie dobrą książką.
Teksty autora tłumaczone są na język angielski, włoski, rosyjski, hiszpański, portugalski i ukraiński.