MIŁOŚĆ
zostaje tylko myjnia bezdotykowa
bo wszystko zdaje się spakowane
więc plan jest taki: by dojechać cało
lecz wcześniej poruszać się co chwil kilka
żeby wracało
czucie kiedy jak zwykle przez sen
mnie obejmiesz
bo podróż moja rozpocznie się rano
i miłość zostanie już tylko
bezdotykowa
BALLADA O DRODZE
mieliśmy przerwę na setnym słupku
mariusz właściwie się nie odzywał
kilka stolików od bezdomnego
prawie jak w domu zjedliśmy obiad
obserwowaliśmy gościa w dresie
co na pobocze pijaka ściągał
mariusz właściwie się nie odzywał
choć drugą dobę byliśmy w trasie
lecz gdy kolejny raz na odludziu
minęliśmy autostopowicza
mariusz na to znudzony powiedział
że kiedyś nam jeszcze o coś chodziło
A POTEM PÓJDZIEMY SPAĆ
lecz nikt nie zostanie
żeby pilnować
i świat
nam się pod nosem
zmieni
choć ilość jego wersji
pozostanie nieskończona
bowiem każda wersja prowadzi
do jakiegoś sedna
niczym w wierszu
są przecież rzeczy
które tylko w wierszu
(te które przechodzą pojęcie)
oraz te które poza nim
a wśród nich
te o których
się nikomu
jeszcze nie śniło
KTO TYLKO MÓGŁ
zebraliśmy się w tłum
a pozostali
tkwili w oknach i na balkonach.
nigdy z nami nie trzymał.
nie grał w nogę
nie puszczał nakrętek z saletrą
i nie łupił pobliskich
państwowych ogródków działkowych
„wyzwolenie”.
w to lipcowe przedpołudnie
otaczaliśmy karetkę pogotowia
wpatrując się w jego klatkę schodową.
po latach go o to zapytałem:
„pamiętam tę chwilę
nie czułem się chyba z tym źle”
odparł.
nie wrócił już do sprawności.
I RANO NIE OTWORZYĆ OCZU
i rano nie otworzyć oczu
choć świat otwiera podwoje
nie wchodzą w grę przestoje
taka złośliwość losu
za ścianą słychać krzyki
świat już otwarł podwoje
zmielona kawa na stole
i ciepłe jeszcze wypieki
dlaczego na nas padło?
przejdziemy przez to we dwoje
tak masz racje przedszkole
otwarte przecież już dawno
lecz nasze kłopoty znikną
odbijesz sobie jutro
przetrzyjmy teraz oczy
solą fizjologiczną
POSZŁA POPŁYWAĆ
rozpalam
na wydmach
ogniska
STYCZEŃ, PORANEK
przepychanki sikorek
w pustym karmniku
PROSTY RACHUNEK
14357 kroków przedwczoraj
11882 wczoraj
3539 dzisiaj
plus wiersz
a teraz
w nieskończoność
będę go poprawiać
WIELKI TYDZIEŃ
pani na chwilę pozwala
na dwudziestki
gorzej
gdy chłopaki
mają pięćdziesiątki
a nie daj boże
setki
mówi mi córka
i przypomina mi się
jak w jej wieku
kombinowaliśmy je
u pielęgniarek w szpitalu
bo w aptece nie chcieli
nam więcej sprzedawać
myśmy też nie schodzili
poniżej pięćdziesiątki
ale faktycznie
setka to strumień
na pół korytarza
co tam dwudziestka
mówię do córki
dwudziestka
to tak tylko
symbolicznie

Mateusz Melanowski urodził się w 1977 roku na Górnym Śląsku. Wychowywał w Mikołowie. Debiutował w 1998 roku na łamach „Opcji”. Publikował w wielu czasopismach, m.in. w „Akcencie”, „Frazie”, „Gazecie Wyborczej”, „Migotaniach, „Ricie Baum”, „Toposie” czy „Twórczości”. A także w kwartalniku „Inter-,”, Helikopterze” i na stronach Biura Literackiego. Autor arkusza „Do wczoraj, od jutra” (2001) i książek: „Święto kolorów” (2007), „Test na obecność” (2012) oraz „Uwagi do chwili” (nagroda główna w konkursie im. Anny Kamieńskiej na najlepszą książkę poetycką województwa lubelskiego wydaną w roku 2016 i 2017).
Mieszka we wsi pod Krasnymstawem.