Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Wigilie
Jacek Bierut

WIGILIE

 

Oglądam tę opowieść
ciotki o dziadku i partyzantach,
którą nagrałem latem bez jej wiedzy,
jak zimową nocą wybili mu zęby kolbą obrzyna
i zabrali dobę przed Pasterką boso i w koszuli,
a on szedł, powtarzając któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste zmiłuj się nade mną.

Zabrali go, bo rodzina z Majdana miała ochotę
na jego majdańską ziemię i wskazali go jako Ukraińca.

Wyratował go kolega z kampanii wrześniowej,
którego dziadek wcale nie rozpoznał, bo było ciemno,
a do tego oczy miał nabiegłe krwią.
Ten kolega nazywał się Zadura.

Zawrócił partyzantów, żeby poszli sprawdzić dziadkowe dokumenty,
a im się strasznie nie chciało iść, bo to już było dość daleko
(jak jeździłem potem na żniwa, to jeden kurs z furą snopków
potrafił stamtąd trwać nawet do dwóch godzin)
i trzeba było leźć przez wysoki śnieg, i nie wypadało liczyć
na żarcie i trochę słomy w kącie przed świtem.
Nie wiadomo, czemu jednak poszli, zamiast puknąć obu.

Dokumenty były w porządku, kazali tylko babci
trzymać mordę w kuble, bo oni mają dzieci i jakby co, to wiesz.
Babcia im powiedziała, że jej ojciec zginął za Polskę,
jej brat zginął i ona też jest gotowa zginąć.
Podobno to ich najbardziej wystraszyło.

Dziadek wrócił zakrwawiony, z zębami wiszącymi na nerwach.
Nie miał siły otworzyć drzwi i tylko pukał w okno.
Zadurę spotkał dopiero po wojnie w Rejowcu Osadzie i pili
trzy dni, a jakiś czas później Zadura wziął go na świadka,
żeby dostać dodatek do renty. I przypominam sobie, że sam

zrobiłem kiedyś tę samą drogę nocą, w śniegu po kolana.
To było, kiedy umarł drugi dziadek na moich kolanach
i nadeszła Wigilia.
Wtedy już w tej okolicy nie było żadnych Ukraińców
ani śladów po drewnianych cerkiewkach. Zapukałem w okno,
bo trudno naciska się klamkę, kiedy cały czas się widzi
wysiłek na twarzy dziadka z miasta,
jak w zaszczanej bramie próbował złapać ostatni oddech,
żeby powiedzieć coś ważnego. Miałem wrażenie, że chciał
powiedzieć coś do mnie, że to nie miała być modlitwa. A potem ta cisza.

Szedłem tamtędy jeszcze raz, też nocą i w wysokim śniegu,
bo zbliżała się inna Wigilia, a my nie mieliśmy pieniędzy na choinkę
i wymyśliłem, że wytnę tam w lesie jakieś drzewko
albo przynajmniej trochę gałęzi. Nocą, żeby mnie leśniczy nie drapnął.

Później się dowiedziałem, że ten leśniczy nazywał się Zadura,
ale to był już inny Zadura. Choinkę po świętach wyrzuciłem przez okno
na podwórko (żeby nie zaśmiecić klatki schodowej i nie latać
potem jak głupek z miotłą i szufelką), a stamtąd na śmietnik.
Dziś byłoby z niej kawał drzewa, bo rosła biedaczka na polance.
To było w roku pierwszej publikacji Ciszy jeszcze innego Zadury,
której wtedy nie czytałem, „Akcent” nr 2 (36) 1989, s. 28-41.
A teraz Wigilia i nie ma co czytać, a tym bardziej pisać wierszy.

Najbardziej jednak pamiętam, jak
któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami
powtarzała R., kiedy wracała do domu, nie wiedząc,
że wylądowałem z dzieckiem na policji, a wcześniej w szpitalu,
bo kilku łebków popchnęło je tak, że spadło z roweru i
walnęło głową w ścianę
i, kiedy już ich wyłapałem po klatkach, żeby ich nie zabić,
zadzwoniłem po radiowóz na sygnale
(inaczej pogadamy – groził jeden – jak przyjdę z ojcem i ziomami)

i akurat, kiedy wypowiadała w duchu te słowa dziadka,
jakby to on miał w naszej sprawie specjalne plenipotencje,
okazało się, że wszystko z czaszką jest w porządku i możemy sobie
dalej żyć w ciszy, jakiej w żadnych wierszach nie znalazłem.

 

[W: Frak człowieka, Poznań 2011]

 

Jacek Bierut. Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

PODZIEL SIĘ