Woliera. Powieść lesbijska

Chciałam książki w pełni lesbijskiej
O „Wolierze” z Barbarą Elmanowską rozmawia Julia Jerzykiewicz

Julia Jerzykiewicz: Po dziesięciu latach od ostatniej książki poetyckiej otrzymujemy Pani debiut powieściowy – co popchnęło Panią ku prozie? I z czego wynika tak długa przerwa – czy proza jest w jakiś sposób większym wyzwaniem niż poezja?

Barbara Elmanowska: W moim odczuciu nie było przerwy w pisaniu. Pani ma na myśl pewnie literackie pisanie, ale pomiędzy nim byłam zawsze zaangażowana w jakiś tekst. Po wydaniu zbioru wierszy Próby generalne w 2014 roku jeszcze kończyłam rozprawę naukową. W 2015 obroniłam doktorat. W 2016 roku ukazał się mój leksykon Czarny pegaz, a w 2019 zbiór reportaży Świdnicki szlak kobiet. To ważne dla mnie prace, które łączyły w sobie pisanie naukowe z pisaniem literackim, zwłaszcza szlak kobiet. To historie mojego miasta i jego mieszkańców, bardzo dużo rozmów z rodzinami, krążenia po mieście, kompletowania materiałów, nawiązywanie ważnych kontaktów.

W sprawie poezji, mam jeszcze jeden niewydany tomik Tribute To Your Skin. Wysłałam go kiedyś na konkurs książki ilustrowanej. To taki konkurs w Świdnicy, w jury są między innymi Karol Maliszewski i Jacek Podsiadło. Tomik wszedł do pierwszej dziesiątki, ale wygrał ktoś inny. A potem te wiersze straciły dla mnie aktualność i nie zabiegałam już o ich publikację. Tylko pojedyncze krążą gdzieś po internecie, chyba w Helikopterze, kilka na stronie wydawnictwa j i kilka w eleWatorze.

A dlaczego proza? Chyba przestałam się mieścić w formule wiersza. Tęskniłam do fabuły, dużej formy. I nie uważam, żeby proza była większym wyzwaniem. Jest to inne wyzwanie (śmiech). Trzeba nałożyć inny filtr. Poezja to detal, inny sposób myślenia. Proza to już szerokie plany, wielowątkowość.

JJ: W Wolierze odnajduję przebłyski tematów z eseju Zawsze fragment czy opowiadania Nie-rzeczywistość – czy ta historia od dawna gdzieś się rodziła, czy jest raczej podsumowaniem, zebraniem zainteresowań, rozszerzeniem wątków?

BE: Przyznaję, że zupełnie nie pamiętam, o czym pisałam w tych dwóch moich tekstach (śmiech). Zawsze fragment to był taki mój debiut, wygrał jakiś konkurs. Chodziło chyba o kulturowe stwarzanie kobiety. Teraz zajrzałam do drugiego wywołanego przez Panią tekstu, tam z kolei jest o kwestii języka, który oddala od przyrody. To było dawno, byłam wtedy taka przeteoretyzowana (śmiech) i te teksty zdają mi się tego emanacją. Woliera jest przepełniona przyrodą, ale już nie podejmuje kwestii teorii języka. Z Zawsze fragment… to było takie różewiczowskie, mam jakieś prześwity. No ale powiedzmy dość szeroko, że temat budowania tożsamości jest mocno obecny w Wolierze. Ale znów, nie jako konstrukt kulturowy, a psychologiczny. To mnie bardziej ciekawi na tym etapie mojego życia. Co oczywiście może się łączyć, w każdym razie nie to było moją intencją.

Może to Panią zaskoczy, nie wiem, nie znamy się, ale dołączając do warsztatów Jacka Bieruta, pisałam zupełnie inną powieść. Ale, jak mówiłam w wywiadzie z Kamilą Paradowską, bałam się, że regularne rozmowy o tej książce, zabiją ją we mnie. Więc podczas pierwszego miesiąca warsztatów wymyśliłam temat Woliery. Nie myślałam, że to będzie dla mnie ważna książka, miała być po prostu prozą, na której będę ćwiczyć. A szybko stała się dla mnie bardzo ważna. Zaczęłam pisanie od drugiego rozdziału. W nim kształtował się język tej opowieści. Potem z trzydzieści stron tej próby wyrzuciłam i napisałam na nowo już wypracowanym językiem tej książki. Od trzeciego rozdziału ta historia totalnie mną zawładnęła. Anka, Wanda, Bernard, ich świat bardzo mnie poruszał, zaczęli tak mocno we mnie żyć, że już nie było odwrotu. Szybko zapomniałam o tamtej historii, którą pisałam przed warsztatem. Chociaż, co zabawne, tam akcja też działa się w Dąbkowicach.

JJ:  Czy Woliera lub szerzej: Pani twórczość jest inspirowana twórczością innych pisarzy lub pisarek? Jeśli tak, to w jakich obszarach (styl, język, tematyka)? A co z tropami filozoficznymi? Sama bohaterka przywołuje Freuda i Junga, ale czy jeszcze jacyś myśliciele przyświecali powstawaniu tekstu?

BE: Moja twórczość nie, ale oczywiście mam swoje ulubione narracje. Na przykład Kocie oko Margaret Atwood. W tamtym tygodniu przeczytałam na zajęcia ze studentami Słone łąki Dorothe Nors i to też jest mój typ narracji. Ma być powolna i z zachwycającym mnie językiem. To są moje kryteria. Ale czasami lubię też inne, np. Drwala Witkowskiego. Kiedyś lubiłam Gretkowską, Millera, różnych pisarzy. To się zmienia z wiekiem.

Ale gdy już piszę swoje teksty, to szukam własnego języka lub po prostu języka dla danej książki. I bliskich mi tematów.

Woliera jest odpowiedzią na mój zawód literaturą lesbijską. Literaturą i filmem. Rzadko przeżywałam zachwyt jakimś tekstem. Pamiętam, że opowiadanie Ingi Iwasiów Dziewictwo utracone z Małgorzatą było akurat wspaniałe i często do niego wracałam.

Czytałam lesbijskie powieści, ale one uciekały często od dosłowności. Nadmierne zmetaforyzowanie oddzielało od przeżycia.

Chciałam książki w pełni lesbijskiej i podoba mi się stwierdzenie Renaty Lis, że Woliera jest na wskroś lesbijska. O to chodziło!

W kwestii myślicieli, chyba wyrosłam z autorytetów (śmiech). Kiedyś to było dla mnie ważne. Potem przestało. Anka wspomina Freuda i Junga w kontekście swojej pierwszej wystawy fotografii, którą jest cykl Cienie, stąd wspomina Junga, ale jak sama stwierdza z perspektywy lat, to banały. W młodości każdy czyta Junga i Freuda.

W powieści na pewno dużo bardziej interesuje mnie moc przyrody, wrażliwość.

JJ: Pytanie, które chyba zawsze nurtuje czytelników, czyli ile jest (lub ukrywa się) Autorki w tekście? Domyślam się, że nadmorskie scenerie są bliskie Pani sercu, ale szczególnie interesuje mnie, na ile na przykład taka fotografia, stanowiąca cały rdzeń tej książki, jest Pani pasją własną, a na ile podpatrzoną?

BE: Woliera to skomplikowana mieszanka tego, co moje i czystej fikcji. Moja jest na pewno wrażliwość. Na świat, przyrodę, moje jest spojrzenie na Bałtyk. To jest mój krajobraz, ściśle ze mną zrośnięty.

Są sceny w Wolierze, w których jest fragment prawdy, a na nim napisana jest fikcja. Na przykład moja mama upadła kiedyś na lodzie i zraniła się w głowę. Pamiętam, że bolał mnie jej ból. Ale reszta jest już nadpisana. Nie było swetra, na który patrzy Anka.

Fotografia tak, jest moją pasją. Mój pradziadek był fotografem jeszcze przed wojną. Mój tata też kiedyś dużo fotografował, mieliśmy w domu aparaty, statyw, światłomierz. Z dzieciństwa zapamiętałam absolutnie magiczny czas wywoływania zdjęć. Mój tata robił ciemnię w łazience. Miał powiększalnik, suszarkę fotograficzną. Wywoływał od razu kilka filmów, więc zajmowało to cały dzień. Uwielbiałam to czerwone światło, zapach chemii, próbki, na których tata testował czas naświetlania. I później moment zanurzenia w wywoływaczu był najlepszy, rodzenie się obrazu na białej kartce. Potem suszenie, specyficzny zapach. Czytałam dużo książek o fotografii, o technice, próbowałam. Ale – od razu dodam – Bernard to nie mój tata (śmiech).

Ja do dzisiaj kocham robić zdjęcia. I tak jak Ankę, najbardziej pociąga mnie krajobraz. Później obrabiam zdjęcia w Lightroomie – uwielbiam ten moment.

JJ: Bohaterka Woliery, Anka, jest przewrotnie intrygująca przez fakt swojej bierności – przyznam, że jako czytelniczka jestem przyzwyczajona raczej do pierwszoosobowych narratorek częściej biorących sprawy w swoje ręce. Skąd pomysł na taką kreację? Czy ona coś manifestuje?

BE: Myślę, że odczucie aktywności lub bierności bardziej zależy od przyjętej konwencji niż od pierwszej osoby. U mnie to konwencja psychologiczna, która narzuca model narracji. Bohaterka ma analizować, być w sobie. Dla mnie Anka jest bardzo niezależna. Wchodzi w kolejne relacje, jest w nich dość otwarta. Kieruje swoją pracą zawodową. Wyjeżdża do Dąbkowic, gdzie ma swoje rytuały.

Już w pierwszych założeniach chciałam, aby jej życie wewnętrzne górowało nad akcją. Trochę jak w Cudzoziemce Kuncewiczowej. W takiej konwencji narracja zawsze jest powolna, skupiona na analizie, stworzeniu głębokiego portretu. Normalnie ludzi oglądamy z zewnątrz, nie wnikamy w ich przeżywanie świata. W Ance jesteśmy wewnątrz. Tu wydarzenia są drugorzędne, pojawiają się, bo tak działa pamięć, przenosi nas w czasie tam, gdzie coś podobnego już czuliśmy. Anka próbuje zrekonstruować siebie, sprawdzić, kim jest i dlaczego tym kimś jest. To rodzaj rewizji po negatywnych doświadczeniach życiowych i poczuciu osamotnienia.

JJ: Bohaterka na kartach powieści cofa się w swoją przeszłość, ale my, jako osoby czytające, również cofamy się w czasie – skąd pomysł na umieszczenie akcji akurat w takich, a nie innych realiach? Czy chodzi o analogowość świata, nieułatwiającą komunikacji i wyobcowanie, którego specyfika zmienia się w zdigitalizowanym świecie? A może polityczność (w końcu Anka jest postacią queerową w czasach akcji „Hiacynt”)? Lub po prostu estetykę?

BE: To są po prostu czasy mi bliskie. Wychowywałam się w latach osiemdziesiątych. Po drugie kwestia fotografii. Dzisiaj wszystko odbywa się inaczej. Mało kto wywołuje w ciemni. Mnie zależało na takim klimacie. Też na analogowych aparatach, które zmuszały do większej uwagi i precyzji.

Zresztą poza wszystkim ja też nie należę do osób nowoczesnych. Nie mam prawie żadnych aplikacji w telefonie, ciągnie mnie w głuszę, nie lubię miast, nie mam telewizora. Choć mam media społecznościowe. Gdybym akcję umieściła we współczesności, Anka miałaby pewnie fejsa i zamieszczała posty, jak ja to robię, gdy uda mi się zrobić ładne zdjęcia w Dąbkowicach (śmiech). To by było za dużo hałasu. Współczesność jest zbyt hałaśliwa. Oddala nas od nas samych. Trudniej się wraca. Ja moją bohaterkę widziałam w sposób ascetyczny. Dlatego zresztą Anka ucieka do Dąbkowic, miejscowości odciętej od świata.

JJ: I na koniec oczywiście pytanie o to, czy ma już Pani jakieś literackie plany na najbliższą przyszłość?

BE: Tak. Odkąd obroniłam doktorat, myślałam o tym, żeby przetransponować go na esej lub reportaż. Moja dysertacja dotyczyła materialności dzienników z obozów koncentracyjnych. Spędziłam wiele czasu w archiwach, obcowałam z rękopisami z Obozów Zagłady. I od kilku miesięcy czuję, że dojrzałam do napisania tego na nowo. Widzi Pani, w ten sposób tworzy się nam pewna klamra wywiadu. Na początku Pani mnie pytała o przerwę w pisaniu literackim. A na końcu o moje plany. I tak to u mnie się stale przeplata, dorastam do pewnych tekstów, czasem, jak w przypadku pracy doktorskiej musiałam odpocząć, a teraz mogę wrócić i oddać temu trudnemu tematowi mój czas i moją energię. Mam też pewien pomysł na powieść, ale czuję to bardzo wyraźnie, że jej czas dopiero nadejdzie.

.

.

Woliera jest dostępna tu: https://wydawnictwoj.pl/barbara-elmanowska-woliera/

.

.

Woliera. Barbara Elmanowska
fot. Róża Bierut

.

Barbara Elamnowska. Powieść lesbijska

.

Barbara Elmanowska, ur. 1981 roku, poetka, doktora nauk humanistycznych, masażystka, windsurferka. Autorka tomików poetyckich: „Tę drogerię mam po drodze” i „Próby generalne”. W 2016 roku wydała książkę o artystach pochowanych na świdnickich nekropoliach „Czarny pegaz”, w 2019 zbiór reportaży „Świdnicki szlak kobiet”. Laureatka indywidualnej nagrody za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej przyznawanej przez Prezydenta Miasta Świdnicy. Wykłada na studiach pisarskich i bałtyckich studiach kulturowych na Uniwersytecie Szczecińskim. „Woliera” jest jej powieściowym debiutem.

.

.

Julia Jerzykiewicz

.

Julia Jerzykiewicz – ur. w 1998, obecnie studentka ostatniego roku na kierunku kultura i praktyka tekstu: twórcze pisanie i edytorstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, nieustannie poszukująca.

PODZIEL SIĘ