Rafał Gawin Oferta bezzwrotna

Oferta bezzwrotna

//

Polska poezja płonie ogniem doktrynerstwa, a w samym środku – nietknięty pożarem – funkcjonuje Rafał Gawin. Można by o nim powiedzieć, za Czesławem Miłoszem: żadnej nie ma recepty, do żadnej nie należy sekty. Ten człowiek-instytucja polskiej poezji – twórca, krytyk, animator, organizator, juror i wydawca – nikomu nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą. I to właśnie z tego egzystencjalnego i politycznego miejsca, łączącego elastyczność, zdrowy dystans, spryt i bezkompromisowość, wypływają nowe teksty Gawina. Choć w gruncie rzeczy trudno rozstrzygnąć, czy są nowe, czy może bardzo stare, wszak ów poeta przyzwyczaił nas do dość swobodnego i nieco hochsztaplerskiego periodyzowania swojej twórczości. Nigdy nie wiadomo, czy jego ostatnia książka nie jest tak naprawdę pierwszą. Nie zdziwiłbym się zatem wcale, gdyby teksty, które mam przed oczami, były burzliwym debiutem, a nie dziełem dojrzałego czterdziestolatka. Zasadniczą siłą tych utworów są niewątpliwie niewielkie rozmiary, szlachetna przejrzystość frazy i wyczuwalne, ale nienachalne napięcie, podszyte liryzmem. Jest krótko i szybko, nie jest to jednak w żadnym razie wyraz jakiejś językowej ideologii – tak modnego i chwalonego tu i ówdzie minimalizmu. Gawin duchowo i intelektualnie jest niewątpliwie maksymalistą, który wysławia się jednak bardzo oszczędnie, ponieważ doskonale wie, że nikt nie jest dziś gotowy na usłyszenie więcej. On owo więcej oczywiście nieustannie sygnalizuje, lecz ma przy tym świadomość, że współcześnie to więcej zupełnie się rozmyje czy zagubi. To książka z bardzo szerokim, tak to nazwijmy, międzywersem, który autor błyskotliwie obrysowuje, dając zwięzłą formą w istocie bardzo pojemny wykład spraw własnych i światowych. Nie są to wiersze li tylko prywatne, ale też nie są to wiersze wpisujące się koniunkturalnie w dyżurne literackie dyskursy.

Polecam i pozdrawiam

Adam Wrotz, krytyk niezrzeszony 

Książka-palimpsest. Motta, cytaty, kryptocytaty, trawestacje, parafrazy, sample, rytmy i rymy, by nadpisać to, co wymazane, z cudzych słów tworzyć własny język, na wszelki wypadek zapisać.

Oferta bezzwrotna, bo oddać jej nie ma ani jak, ani komu. Znaczenia rozwijają się jak dziwne kwiaty. Przypominają, że wiersz nie jest jak walizka: co autor spakuje, to czytelnik wyjmie. Skojarzenia, za które autor nie odpowiada, to mapa, która prowadzi wprawdzie w nieznane, ale zawsze w nas samych.

Zapis dwunastu lat z pola walki, z życia na wygnaniu w kłamstwie. Mówić, mówić, mówić. Widzieć świergot. Składać się z samych braków. Długimi zdaniami rekompensować sobie krótkie życie. Głaskać w ciemno. Pozwolić, by rzeczywistość nas zjadła i wypluła w miliardach kawałków w sypiący się kosmos. Nie wierzyć nawet w swoją orbitę. Po wszystkim pożegnać się i wyjść. Żadnych nagrobków, pogrzebów, kwiatów. Dalej już tylko pustka.

Poeta w świecie, artysta w świecie. Inni poeci i znowu cudze słowa. Bliskość innych stworzeń tego samego gatunku. Pięćdziesiąt osiem wierszy, które są jak pięćdziesiąt osiem małych haczyków, szarpią do krwi, do mięsa.

Izabel Kawczyńska

To jest poezja politycznie zaangażowana, czuła, uważna, ironizująca i autoironiczna. Jest to zarazem testament – pożegnanie poety i wydawcy, który miał (a przecież wciąż ma) to szczęście, ze mógł (i wciąż może) kształtować nie tylko własną poezję, ale i nieprzebrane (lub raczej uważnie przebrane) zbiory wierszy innych poetów i poetek, wciąż ukazujące się pod jego pieczą.

Jest to poezja dyskursywna, tocząca rozmowy ze zmyślonymi postaciami, które okazują się prawdziwsze od swoich prototypów, bezczelna i bluźniercza, a nawet, zgodnie z deklaracją, oszukańcza.

Poeta zatem to etyczny oszust. Chcemy mu wierzyć? Może być różnie, bo jest to poezja historycznych rozliczeń i politycznych zmagań, ale też krotochwilna, nasycona humorem i zawieszająca głos, nastawiona na czytelniczą różnorodność w odbiorze.

Jest poezja, choć dramaty też łatwo dostrzec.

Izabela Morska

/

Szukaj
Close this search box.

/

/

/