Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Byk
Ada T. Kosterkiewicz

„Byk”

(“Mdły październik” fragment)

Gośka cała jest w strzępach. To znaczy nie dosłownie, bo dosłownie wygląda bez zarzutu. Mówi, że wie, kto to zrobił. Mówi, że to Byk.

– Ale co zrobił? – pyta Joanna.

Ona jeszcze nic nie słyszała.

Morderstwa wstrząsają sennymi miasteczkami tylko w filmach. W prawdziwych małych miastach mówi się o nich tylko szeptem. Są ciekawostką, mroczną wypadkową codziennej nudy. Ktoś kogoś znał, ktoś kogoś kojarzył. Jak z tym małżeństwem właścicieli restauracji na Wyspie. Co to była za jatka! Joanna opowiedziała mi o nich kiedyś przy obiedzie. To był zwykły niedzielny obiad i nic nie zapowiadało katastrofy. Potem wyszło, że zabił syn. Sprawa taka filmowa. Byli, zginęli. Nikt się tym specjalnie nie przejął. Nikt specjalnie znajomy. Pewnie nigdy też nie wejdą do żadnej miejskiej legendy, jak czarna ręka w parku i biała spod lasu, jak El Kopyto, co pyta o godzinę i jutro o tej porze umrzesz. Źródła legend, którymi straszyli nas w dzieciństwie, wyschły tuż po drugiej wojnie, dostęp do tej elitarnej ligi został dawno zamknięty. Gdy dzisiaj zabiją cię w twoim małym miasteczku, po prostu umierasz. Nie przyjedzie badać twojej sprawy żaden agent Cooper. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wiem już zbyt wiele o małych miasteczkach, chociaż one wciąż wiedzą o mnie wszystko.

W Twin Peaks, według tablicy z napisów początkowych, mieszkało 51201 osób i wyglądało to tak, że wszyscy znali wszystkich i wiedzieli wszystko. Tutaj mieszka 15 tysięcy i nikt nic nie wie, nikt nikogo nie zna, albo tylko udaje. Wszyscy udają, że żyją własnym życiem, że nie zaglądają sąsiadom w okna i że się niczego nie boją. W końcu tutaj, wśród swoich, nic złego im nie grozi.

Gośka cała dygocze i zalewa się łzami, gdy bez pukania wchodzi nam do domu. Chcę ją porwać i przytulić, ale Adaś jest pierwszy. To w końcu jego dziewczyna. Chwyta ją za rękę i ciągnie do swojego pokoju. Zamyka za sobą drzwi. Joanna skrada się pod drzwiami i udaje, że podsłuchuje, bo tak wypada, chociaż wcale nie zamierza słuchać. Wciąż głośno zastanawia się, co się stało.

Słyszę tylko pojedyncze pociągnięcia nosem, kilka głośnych pocałunków w powieki i szepty, a potem wychodzą.

– To mogłam być ja – mówi Gośka, gdy już wyschły jej wszystkie łzy i siedzimy razem na kanapie.

– To mogła być każda. – Próbuje pocieszyć ją Joanna, bo jeszcze nie zna szczegółów sprawy.

– Nie, nie o to chodzi. To naprawdę mogłam być ja. Znam go. Bardzo dobrze. Od dziecka – tłumaczy Gośka, a ja czuję, że nie mówi nam jednak wszystkiego.

– Ale skąd wiesz, że to on, ten Byk? – pytam.

– Bo mi powiedział.

– Może kłamał?

– On nigdy nie kłamie.

Wstaje, poprawia spodnie, zbiera swoje graty, całuje Adasia w czoło i rusza w stronę wyjścia. Zatrzymuje się jeszcze na chwilę, zanim chwyci klamkę, i mówi sama do siebie, że nie wie, co ma zrobić. Wychodzi, a ja wiem, że nim wyjdzie z bloku, znów rozklei się jak rozwarstwiony karton, więc wybiegam za nią, by możliwie szybko dorwać ją jeszcze na klatce schodowej.

Byk nigdy nie był groźny. Takie dzieci nigdy nie są, nawet wtedy, gdy reszta podwórka śmieje się z nich i trochę unika, bo boi się zarazić ociężałością umysłową. Był trochę do tyłu, bez konkretnego, widocznego gołym okiem syndromu, bez indywidualnego toku nauczania, prawdopodobnie nawet nie od urodzenia, tylko przez jakiś pechowy uraz głowy czy powikłania po grypie, Gośka już nie pamięta. Zawsze wyglądał jak byk, z tą swoją odbiegającą od rówieśników posturą. Takim dzieciom nie zabrania się słodyczy, w końcu nic gorszego niż to, co ich dotknęło, nie może ich już spotkać. Na pewno gorsze od tego, że się nie nadąża, nie są zepsute zęby i nadwaga. Więc tego Bykowi nie odmawiano i starano się nie odmawiać miłości, ale to przecież nie zawsze jest łatwe. Tu przecież nie chodzi o miłość. Gośka wątpi, czy chodzić może o cokolwiek wyniesionego z domu. W domu nikt nie uczy cię, jak radzić sobie z seksualnością. Nie, kiedy jesteś całkiem normalna, wtedy radzisz sobie sama z pomocą Bravo Girl, a co dopiero, gdy jesteś jak Byk. Przeznaczeniem tych dzieci jest zawsze być dzieckiem, więc nikt się nie przejmuje, że mają potrzeby dorosłych ludzi. Nie powinny przecież ich mieć, nie myślą całkiem jak dorośli. Gdyby można więc było, rodzice wsypywaliby Bykowi do mleka środki chemicznej kastracji, ale skąd mieli wiedzieć.

Gośka zatraca się w swojej teorii, jest przez to dużo spokojniejsza. Siada na schodach. Zaciąga się zapachem powietrza na klatce schodowej. Jest taki sam jak we wszystkich blokach z epoki. Nauczyłam się określać rok budowy po zapachu. To proste, gdy nie urodziłaś się w bloku. Dla tych, którzy od zawsze w nich mieszkali, zapach jest neutralny, nie da się go odróżnić od zapachu własnych ubrań. Budynek, w którym się właśnie znajdujemy, datuję metodą węchową na 1964 rok i tak jest w istocie, Joanna potwierdza, mieszka tu odkąd pamięta. Pachnie papierosami i schabowym z niedzielnego obiadu z dwóch dań, dopiero co obtoczonym w jajku i bułce tartej, mimo że to środa. To ciepły zapach domu, niezbyt świeży, pozbawiony jednak naleciałości stęchlizny. Klatki w blokach z czasów Gierka pachną już zupełnie inaczej. Są zimne i pełne grzyba, fatalne dla alergików. Lata 50. i 90. również posiadają własne wonie. Rozpoznaję je w mgnieniu oka.

Gośka wypuszcza powietrze.

Ma jedenaście lat i siedzi w sali do polskiego. Byk kibluje w jej klasie, ma dwa lata więcej, ale znają się przecież od przedszkola. Znają się z tej samej ulicy, na której oboje kilkukrotnie prawie wpadli pod samochód. Ich matki się przyjaźnią. Teraz jednak po raz pierwszy Gośka doświadcza uczucia, że Byk jest inny, że czegoś mu brakuje, że coś z nim nie tak. Postanawia otoczyć go opieką, jakiej nie da mu nawet jego, już wtedy budząca respekt, postura. Postanawia bronić go przed śmiechem innych dzieci. Bo te młodsze dzieci, do których właśnie go zrzucono ze spadochronem, mają przecież kolce. Nie znają go, nie wiedzą, że nie wolno go krzywdzić.

Odprowadza więc Byka codziennie do domu. Rozmawia z nim na korytarzu, gdy stoi sam. Zawsze zgadza się iść z nim tam, gdzie on chce iść. Gdyby nie rozdzielili ich z chłopakami na wuefie, gdy zaczęli podejrzewać, że już rosną im włosy łonowe, wybierałaby go do swojej drużyny.

Nie wie, co poszło nie tak. Dorosła, poszła do liceum i miała swoje życie, zniknęła z pola widzenia Byka.

– To nie twoja wina – mówię jej.

– Wiem. Za kogo ty mnie masz? – odpowiada. – On nigdy nie zrobił mi krzywdy, ale…

– Wiesz, że to nie ma nic do rzeczy? – przerywam jej.

– Tak. Chcę powiedzieć, że nigdy mnie nie skrzywdził, ale ja zawsze miałam poczucie, że on zrobi komuś coś złego. Dlatego tak za nim łaziłam.

– To nie jest twoja wina – powtarzam i już wiem, że Gośka nic nikomu więcej nie powie, więc mówię jej: – Jeśli tobie się przyznał, musisz iść na policję. Naprawdę nie ma dla tego, co zrobił, żadnego usprawiedliwienia.

– Nie, nie ma mowy! – Wstaje, nawet nie otrzepuje kurzu z tyłka. – Znajdą go i tak. Nie mogę mieć z tym nic wspólnego. Nie zrozumiesz tego.

I zbiega na dół, a ja, zanim postanawiam ruszyć pędem za nią, odwracam głowę, jakbym szukała potwierdzenia jeszcze gdzieś wysoko w górze, i widzę tylko, że Adaś stał cały czas dwa piętra nad nami. Patrzy na mnie teraz tymi swoimi świdrującymi źrenicami, zlanymi w jedność z tęczówką, a białka jego oczu robią się coraz większe, jakby chciały te tęczówki pożreć żywcem. Wygląda jak ostatni creep.

Wtedy zimy były jakieś ostrzejsze, a do przystanku daleko i chociaż minęliśmy już jego dom, pozwoliłam mu iść dalej ze mną. Był jak Byk, w sensie dosłownym, fizycznym i umysłowym, wiesz. Pamiętam moje białe spodnie, Wranglery, dziwne takie z Ameryki, stara lada[1] w niemodnym już fasonie marchewy, i że dostałam tego dnia okresu. Niedobrze jest mieć okres w białych spodniach, to wiem nawet z reklam tamponów. Pamiętam, że cały dzień bałam się, że przesunie mi się podpaska podczas lekcji i wstanę z plamą na tych cholernych białych spodniach. A potem już tylko widziałam oczami wyobraźni te plamy na białym śniegu, ale kopałam go mocno, gdy mnie przewrócił w ten śnieg na poboczu, obok pola, pod kablami energetycznymi, które kurewsko trzeszczały, jakby one też chciały go kopnąć prądem. I wrzeszczałam tak głośno, chociaż ta droga między jego domem a moim domem to była istna głusza, nikt nie mógł mnie usłyszeć, aż się przestraszył i puścił mnie, a ja uciekałam tak szybko, jak wtedy, gdy byłam mała i spieprzałam przed psami, które zerwały się z łańcuchów. Ja szybko nie biegam, ale wtedy biegłam na szóstkę z wuefu, tak to pamiętam. Nie obróciłam się ani razu. Znaliśmy się dobrze, jak ty z Bykiem, wiesz. Ja potem udawałam, że nic się nie stało i zapomniałam. Tobie pierwszej to opowiadam. Więc wierz mi, nie zmyślam, rozumiem. Rozumiem twoje skrupuły, bo też mam je wszystkie.

– Czy on kogoś zabił? – pyta, zamyka za sobą drzwi do klatki i zapala papierosa. Nie wiem nawet, skąd go wyciąga, po prostu nagle pojawia się między jej palcami i już ćmi się żarem. Zaciąga się łapczywie.

– Nie – odpowiadam.

– Więc nie możesz zrozumieć. No w każdym razie, nie tak do końca – zniża głos, prawie szepcze. – Ja się czuję współodpowiedzialna za to, co się stało. Nawet jeśli to nielogiczne, co mówię, to tak właśnie czuję i jestem przerażona, bo nie mogę nic zrobić. Naprawdę. Gdyby tu chodziło o kogoś takiego jak Adaś, czy inny złoty chłopiec, nie miałabym żadnych skrupułów. Ale to jest zbyt skomplikowane. To społecznie nieodpowiedzialne. Powinno się go zabić po kryjomu, żeby nikt nie wiedział, rozumiesz? To byłoby sprawiedliwe, jeśli chodzi ci o sprawiedliwość.

– Nie, mi chodzi o to, że zginęła dziewczyna, a ty mówisz tylko o sobie – wypalam, a ona dopala swojego papierosa tak szybko jak na jakimś spidzie i ciska mi jego resztką w twarz. Pet ociera się o mój nos i spada w kratkę wycieraczki.

– Ał – piszczę, strzepując popiół. – Pojebało cię, dziewczyno?

– To ciebie pojebało – rzuca mi w tę moją poparzoną twarz i próbuje zadeptać jeszcze niedopałek, o którym nie wie nawet, że nie ma go pod butem.

I idzie sobie, tak zwyczajnie odchodzi. Idę więc za nią, chociaż już nie wiem, co jeszcze mam jej powiedzieć, bo przecież nie słowo „przepraszam”. Ale się nie odwraca, a ja nie będę na chama wyskakiwać na jej drogę. Więc idę tak pięć lub dziesięć kroków, z pustką w głowie, zupełnym brakiem pomysłu na życie, gotowa już odpuścić, zatrzymać się za chwilę, może jeszcze tylko jeden krok, i wtedy on drze się z okna, wydziera się głosem takim, jakby do mnie śpiewał: – Wiktoria!

Odwracam się, patrzę w górę, nie widzę stąd tych wielkich białek, ale widzę, jak zaciska usta i kręci głową na znak dezaprobaty dla mojego dalszego pościgu.

Tak, dziękuję Adasiu, tego właśnie było mi teraz trzeba. Oto jestem tu, zdemaskowana, sprowadzona do roli dziwaczki-prześladowczyni. Gotowa na przyjęcie ostatecznego ciosu za ten mój moment słabej szczerości. Zamiast tego Gośka najzwyczajniej w świecie zaczyna ryczeć jak bóbr i ucieka, spierdala z całym tym swoim bólem, czyli robi dokładnie to, co powinna zrobić chwilę temu, zanim potraktowała mnie ogniem i wyzwała od pojebów.

***

Brakuje zniczy. A powinny być, jak przy każdym przydrożnym krzyżu. Pusto tu i zwyczajnie, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, a przecież Justyna G. leżała w tym kanale głową w dół zaledwie kilka tygodni temu.

To była taka dziewczyna jak Byk, tylko ze szkoły specjalnej. Adaś mówi, że jak się jest z patolni, to czasem nawet nie trzeba być opóźnionym, by wylądować w Dwójce, tej budzie dla opóźnionych w nauce. Ma piękny, ciepły głos, jak jebany ministrant. Nie potrafi zdefiniować patolni. Chce mi się wyć.

– Kurwa! – Pociągam nosem. – Chyba już wystarczy.

Gapimy się w dno tego kanału, jakbyśmy spodziewali się coś tam zobaczyć. Próbki spermy, brud spod paznokci, albo chociaż jakąś rzecz osobistą, ale są tylko kamienie i kilogramy mułu. Śmierdzi, jakby niejeden się tu utopił. Adasiowi coś się chyba przypomniało, bo usta składają mu się do uśmiechu.

– Kumpel wpadł kiedyś do tej smródki, jak uciekał pijany przed ojcem na naszym półmetku – relacjonuje, krztusząc się ze śmiechu. – Tak się schlał, że się porzygał i posrał. Z godzinę impreza może trwała. I całe ściany kibla były w gównie, naprawdę. Masakra. I jeden koleś z klasy zadzwonił po jego starego, żeby go zabrał, i jak on przyjechał, to ten w długą. I wpadł do kanału. Ponoć ojciec wiózł go w bagażniku.

– I?

– I nic. To śmieszne.

– Dużo znasz takich historii?

– Całkiem sporo.

– Hmmm.

– Hmmm, co za hmmm? Chciałem cię tylko trochę pocieszyć.

– Hmmm.

Przewraca oczami, ale ja oddycham z ulgą, że jednak nie do końca ima się nas grobowy nastrój. Mówię mu, że powinniśmy iść na spacer. Nikt nie spaceruje wzdłuż tego kanału, chociaż jest to miejsce dość malownicze. Śmierdzi tu bowiem, trochę jakby śmiercią, ale być może to akurat sobie wmawiamy. To zapach gnilny, rzadki, ulotny, możliwy do uchwycenia tylko przy najgłębszym wdechu. Takim, jakie bierze się na powstrzymanie ataku paniki, w celu dojścia do siebie. Ten zapach rozpływa się, ginie w ogólnym zapachu miasta. A miasto też pachnie niezgorzej.

– Ziemniaczanka spuszcza tutaj ścieki. Tak przynajmniej mówią. – Adaś wskakuje na niewysoki murek i przechadza się po nim jak kot po sztachetach płotu. – Ale dziś nie wali ściekami, wali z komina. Nawet tutaj widać.

Wyciąga szyję, zaraz mu pęknie na pół wzdłuż punktu z wydatnym jabłkiem Adama.

– Ale prażynki robią dobre. Próbowałaś?

– Tak. Są niezłe.

– A to czujesz? – Zaciąga się, a ja się zatrzymuję. Rozglądam się dokoła, bo zdaje mi się, że mogłabym ten zapach zobaczyć.

– Wytłoki – zgaduję. Mieliśmy kiedyś świnię. Przed samą komunią. Ojciec skarmiał ją wytłokami, a potem wiadomo, co było. Ze wszystkich wiejskich zapachów ten został mi w pamięci najdłużej.

– Browar. Ohyda. – Robi znów kilka tanecznych kroków po murze i zeskakuje, jakby chciał się z niego w przepaść rzucić. – Ja pierdolę, gdyby smródka nie była tak płytka, do dziś nie odnaleźliby żadnego ciała. Nikt by nic nie wyczuł w tym powszechnym smrodzie.

– Niedobrze ci?

– Trochę.

Tymczasem Joanna nadciąga od strony Tesco. Ma siaty pełne prowiantu na czarną godzinę. Wylewa się z nich, jakby przygotowywała się na wojnę domową, albo przynajmniej na długi weekend majowy.

– Pomóżcie mi, co? – krzyczy, więc ruszamy z odsieczą.

– Nawet znicza jej nad tym kanałem nie zapalili. Nawet jednego. Zafajdanej maskotki nie położyli. Zgwałconym dziewczynom się nie należy – mówię.

– Wy cały czas staliście nad kanałem? – Widzę, że chce mnie przytulić, bo głos mi drży i byłoby warto, ale ręce ma zbyt zajęte.

Kiwamy głowami, że tak. Stoimy przed nią jak na lekcji. Jakby nas przy tablicy z rzek i dopływów odpytywała.

– Nawet nie znaliście tej dziewczyny. Za bardzo się wkręciliście w tę sprawę.

– Ktoś powinien, mamo! – Adaś odczuwa powinność za nas dwoje.

– Naprawdę się wam nudzi. Jeśli coś powinniście, to wrócić na studia. Oboje.

– On nawet nie zaczął – prostuję.

– To bez znaczenia. Naprawdę wystarczy nam chyba, że Gośka tak to przeżywa.

Nic już nie mówię, bo jeszcze zaraz powiem, że Gośka przeżywa to nie tak, jak powinna, i znowu się zacznie. Czekam więc po prostu na zmianę tematu.

– Weźmiecie ode mnie te zakupy czy nie?

– Po kiego tyle tego kupiłaś? Jak niby mamy to teraz zataszczyć? – Adaś czyni wyrzuty. Znam dobrze ten ton. Mój ojciec tak samo mówił do babci.

Ale babcia miała już pod dziewięćdziesiątkę i kupowała jak na wojnę, bo przeżyła wojnę, a Joanna ledwo skończyła lat czterdzieści jeden.

– Nie wiem. Promocja była. – Opuszcza siaty na ziemię, zrezygnowana, jakby ręce załamywała nad swą nieustającą wiarą w świętą konsumpcję.

– Odwalcie się. Pomożecie czy nie?

– Pomożemy! – Biorę reklamówkę pod pachę, Adaś bierze tę drugą. Joanna ręce ma w końcu wolne, odwraca się więc i daje nogi za pas. – A ty dokąd?

– Muszę jeszcze coś kupić. Nie mam się w co ubrać. Przepraszam, że was tak zostawiam, ale dacie sobie chyba radę. – Uśmiecha się do mnie najładniej jak potrafi i dodaje w celu zmazania swoich win: – Masz rację, Wiktoria, ktoś powinien zapalić świeczkę nad tym kanałem.

***

Nie zauważyliśmy jej od razu, ale Gośka stała tu być może całe popołudnie. Koczowała pod klatką. Nie widzieliśmy jej tylko dwa dni, a jednak czujemy się w tej chwili nieswojo. Ja się czuję i Adaś się czuje, widzę to w jego twarzy, zgaduję po tym, jak momentalnie się kurczy. Jakby spodziewał się od niej najgorszych wieści. Jakby przyszła tu czynić nam wyrzuty. Chociażby za to, że mamy teraz takie wesołe mordy. Już za samo to powinna nas opierdolić. A jeszcze bardziej za to, że zostawiliśmy ją samą. Całą naszą trójką od dwóch dni milczymy na telefonach, bo nie potrafiłyśmy unieść ciężaru, gdy okazało się, jak cierpi.

Nie, to zupełnie nie tak.

Po prostu:

  1. było nam głupio,
  2. nie chcemy się narzucać,
  3. nie chcemy dolewać oliwy do ognia,
  4. to tylko dwa dni, Gośka!

– Też czujesz, jak dzisiaj śmierdzi? – Adaś odstawia zakupy pod ławkę. Rozmasowuje skurczone mięśnie w nadgarstkach.

– Aż mnie skręca.

– Wejdziesz na górę?

– Nie planowałam.

– Weź przestań. – Całuje ją. Mam wrażenie, że zaraz ją pożre w całości.

Zachowują się, jakby nic się nie stało.

– Byliśmy nad kanałem – mówię. Nie wiem, dlaczego to mówię. Może żeby wiedziała, że wcale nie zapomnieliśmy.

– I po co? – odpowiada.

– Bo czułam, że tak trzeba. I on też.

On wyciąga mi zakupy spod pachy i ustawia obok swojej torby, podczas gdy ja nie spuszczam oczu z Gośki. – Przyszłaś nam coś powiedzieć, prawda?

– Tak to wygląda? – marszczy twarz, jakby było jej trochę wstyd, że tak szybko ją rozgryźliśmy, ale niesłusznie, bo co tu rozgryzać. A potem przytula się do mnie.

Nie potrafię jej objąć, jakby mi ktoś coś zrobił z rękami, jakby zdrętwiały mi wszystkie mięśnie. Adaś podnosi mi te ręce bez sensu wiszące i owija wokół pleców Gośki. Zapala papierosa.

– Ja naprawdę nie mogę nic powiedzieć, bo będzie smród. Zrozumcie wreszcie!

– Rozumiemy – mówi Adaś. Patrzy na mnie wymownie.

[1]stara lada: używane ubrania, stare i niemodne; określenie slangowe z PRL-u

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Ada T. Kosterkiewicz – Absolwentka prawa, podyplomowego studium dziennikarstwa i kursu scenariopisarskiego. Laureatka konkursu na opowiadanie kryminalne Międzynarodowego Festiwalu Kryminału w 2015 roku. Publikowała w Tlenie Literackim, Helikopterze i Fabulariach. Ma ADHD i od zawsze wolała koty. Mieszka we Wrocławiu.

PODZIEL SIĘ

Do góry