Podpalacz
A tűzgyújtó
W kamienicy, gdzie mieszkam, wybuchł pożar.
Na półpiętrze między piątym
A szóstym. Ktoś podłożył ogień
W skrzynce rozdzielczej. Mój pokój
Za ścianą łapczywych płomieni.
Straż zjawiła się dopiero po kwadransie.
Gdyby dotarła wcześniej,
Nie stopiłoby się szkło katedralne.
Nie odpadłby tynk z sufitu,
Cała szósta kondygnacja nie byłaby w sadzy.
Zwarcie? Pożar od iskry?
Daj spokój, mały przyjacielu, raczej zamach.
Umyślne podpalenie. (W Harlemie właściciel
Najmuje kogoś, by podłożył
W domu czerwonego kura.
Ten ktoś to tak zwana pochodnia.
Po pierwsze, byśmy mieli ciepło.
Po drugie, z powodu odszkodowania.
Niektóre budynki są warte mniej
Niż kwota, na jaką opiewa polisa).
Słuchaj no, chcieli mnie wykończyć.
Był tu człowiek pochodnia, chciał mi dopiec, mam już
Więcej nie ruszać w drogę i nie kochać kobiet…
Na schodach unosi się jeszcze popiół. To zaś
Piszę na balkonie, przy blasku świecy.
Odłączyli prąd. W pokoju czuć dym, ściany są gorące.
Bożonarodzeniowy knot zaraz utopi się w wosku.
1996
Warszawa bez złudzeń
A valóságos Varsó
Tych, co pozostali, nazwijmy Błogosławionymi.
Temu, kto odszedł, na imię niech będzie Odmieniec.
Wszystkich, którzy tu utkwili, czeka walka,
Udziałem wychodźców stanie się żer jutrzejszy.
Odmieniec, kto z oddali robi grymaśne miny.
Tu rozpad panuje, osłupienie. Sprzedawczyki nadstawiają uszu.
Którzy są potęgą – Patronka i Protegowany –
Strzegą wszystkiego, co zostało, ciepłolubni wspólnicy.
Niewinna i wolna jest ta para o wyschniętych oczach,
Ich zapał nie zna granic, pogoda ducha wręcz poraża.
To oni roznoszą medykamenty.
Nie powinni się już włóczyć po wilgotnym Pojezierzu.
Jedno z nich czeka zguba – konieczne poświęcenie.
Nie wznieśli toastu. Nie oczekują żadnej premii.
1994
Przyszłość miodu
A méz jövője
Co będzie z miodem, jeśli twój dom stanie
W płomieniach? Drzwi spiżarki to żadna bariera,
Nie uchronią twojego skarbu i opium.
Na jaki los zasługuje nabuzowany
Od specyfiku miodożerca? Jego schron
Obrócił się w popiół, a on ucieka,
Jak szames ze zwojami biegnie z miodem w walizce.
Noc spędza w tłumie. Woli cierpieć głód,
Niż sięgnąć do cudownego słoika,
Przecież miód ukoiłby nerwy,
A on bez rozterek doczekałby świtu.
Jutro odnajdzie ul, gdzie będzie ciepło
I przyjmą go ze skromną wałówką.
Otrzyma prawa obywatelskie i etat
– Praca i miód ześlą sen na jego powieki –
Albo czeka go tułaczka na oślep,
Przemarznięcie do kości i śmierć z głodu
Obok zapieczętowanego słoika.
1994
Żałobnik
Gyászmunkás
„Żałobniku, jaką masz pracę?”
„Chowam w ziemi wtorek, środę.
Pilnuję, komu należy schłodzić
Rozżarzone serce”.
„Miałeś dobry sen?”
„Dobrze sypiam, owszem. Co noc słucham
Pulsowania piekarni w sąsiedztwie,
Czuję zapach, gdy ciasto pęcznieje”.
„A gdy wyglądasz z okna?” „Ulica napawa optymizmem.
Na każdym rogu dziki plakat kwitnie”.
„Wychodzisz czasem?” „Wyjście z domu? To pełen walki
Teatr fizyczny. Musisz mieć mocne łokcie, takie jest życie”.
„Żałobniku, jakie były Węgry,
Nim obróciły się na stronę nocy?”
„Błonia zielone – pełne obfitych obietnic.
Rynek – bogaty w znaczenie”.
„Dumne szczyty?” „Nie, niskie, średnio wysokie”.
„Człowiek człowiekowi wilkiem?” „Jeszcze nie”.
„Postęp?” „Pod naciskiem, z nadużyciem”.
„A granica?” „Bezlitośnie ostra brzytwa”.
„Żałobniku, dobrze to od ciebie słyszeć!
Wyjedź, nim wierność przemieli cię na wióry”.
„Ziemia daje tu do myślenia, powietrze karmi,
Księżniczka czardasza moim mitem”.
„Żałobniku, słyszysz, co mówię?” „Już nie”.
„Spakujesz się?” „Zostanę”. „Jakie masz nowe zajęcie?”
„Składam do grobu anielską cierpliwość,
Od dziś się buntuję”.
2019