Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Bartosz Suwiński
Kotlina (13)

Kotlina. Nawia

 

 

 

1.

Deszczowo i mgielnie. „Dzwon wieczorny ma serce ze ściśniętej dali” (Julian Przyboś). Co to znaczy, że normalnie o tej porze? Co mnie łączy z tą chwilą, w której piszę? Czy można schować się przed innymi, nie rezygnując ze świata? Czy jest coś, co teraz czuję, co nie jest potrzebą? Jak ustanawiamy relację z tym, czego doświadczamy? Nie ma takiego drzewa, które byłoby tym samym domem dla wszystkich. „W otwartym boku góry leżeli umarli / Wyciągali suche gałązki” (Mieczysława Buczkówna).

2.

„Święta godzino, to pan Bartoszu. Jesion, wie Pan, że to moje drzewo, ono jest niesamowite… Skończyłam dziewięćdziesiąt lat, siedzę sama w pojedynczym pokoju, nikt mnie nie odwiedza, do okna nie sięgnę. Jestem sama, Bartoszu” (przed chwilą).

3.

Chodzę głośno i z przytupem, może drzewom złoży się to w piosenkę. Zastanawiam się, czy jak mówię do siebie, a obok latają chmary wróbli i mazurków, to jest to dla nich ciekawsze niż świst, poryw, wiatr? Jest bieg pisma i bieg życia i nie zawsze się przecinają – nie muszą.

Cienie przy pełni leżą pokotem. Ujadanie psa przykrywa szelest liści. Po torach ciężar wydaje się gładki. Niepokój jest zagnieciony jak ciasto na pierogi. Koszule wiszą w szafir a dysocjacyjna fuga przymierza je do nieobecności. Rozmawia się z tymi, których nie ma, za moment starczy czasu na nic. Ale będzie już po wszystkim, wszystkie świeczki o ciemnych knotach.

5.

Przyjmujemy to, co jest, ale rzadko akceptujemy. Urządzone jest wszystko brakiem, ale zbywa nam treści. Chodzimy, choć nie trafiamy do wyjścia. Jesteśmy, ale dzielimy to, żeby być. Pozostajemy bez asysty, w szczerym polu, które nie nam nic do powiedzenia. Nagle jesteśmy sami, stoimy w ciemności, jak woda zbita w krę.

6.

Miasto słania się jak skołowany pies. Latarnie mierzwią światła kontynentu. Skóra pachnie dłońmi. Ręce chwytają się w locie. Stronisz po pas, licho idzie w las, w wariacje snów. I dziś ani na dzień dobry, ani na do widzenia. Jutro też jest szansą na odmianę, na jesteś czekaniem. W górze rzeki beztrosko. Stary kojot nie może zejść w niższe partie gór.

7.

Delikatność widzialnego: spojrzenie musi uważać, aby nie spruć ściegu manowców. Jeden bocian stojący w tym miejscu i szereg pytań. Siedem saren biegnących przez krajobraz i dwie stojące jak kropki. Trzy ambony w linii prostej po dal. Spokój w widzeniu, płacz dziewczynki spadającej z rowerka obok. Dotyka mnie czerwień jej nalanych i gorących rumieńców. Ktoś przygotował sobie kupkę drewna, ślady w trawie po krowich plackach. Rzeka, która mogłaby być bardziej rwąca w uskokach. Nornica na gruncie z otwartym okiem, znad której dźwiga się mgła. „Tata, cicho, ona jeszcze śpi”. I jeszcze długo nie będzie chciała opaść.

8.

Gawron upuszcza orzech włoski, a ten uderza o blachę mijanego auta. Na drzewie ktoś namalował flamastrem uśmiech. Poeta wyrzuca śmieci, mocuje się z zamkiem. Niecałą minutę stąd hałda porąbanych mebli. Rozglądasz się za kimś, kto podłoży ogień. Tego graffiti nigdy nie widziałem, choć mieszkałem tu kilkanaście lat. Grupa pijących pod sklepem. Kiedy tak rozmyślam o miejscu i czasie i coraz bardziej blednie mi tu chwila, kątem oka dostrzegam, jak mój kolega próbuje zaparkować przed blokiem i pierwszy raz widzę, że ma z tyłu nalepkę osoby niepełnosprawnej. Można mieć kaleki stosunek do czegoś? Może jedno miejsce parkingowe być lepsze od drugiego? I światła, i to stanie, i po co te nerwy. Kurwa, zielone, idź, nie macaj tego żółtego prostokąta. Kartka, biała, postrzępiona, wyrwana z notesu czy gnana tu wiatrem. Wyrwa w cudzych zapiskach, prawda bez treści. Znicz przy drodze i myśli o tych, co pozostali w żałobie. Albo lepiej: trwają. Ponumerowane sprejem drzewa, tak, idą do ścięcia. Po co? Gdzie trafi próchno? Skąd znalazły się tu drzwi do gabloty? Barka zacumowana na rzece, kominy w oddali buchające chmura. Dwóch mężczyzn na kominie jak dwie boje, pulsary, bez baterii. Rzeka przekraczana setki razy. Wrak Warszawy. Tu, w tym miejscu, które bez barki byłoby jednak inne, nowe, przez kogo pierwsze poznane? Hulajnogi leżą jak śmieci ciśnięte w rów. Wszystko, co jest za darmo, nie jest traktowane poważnie. I jesteś już na Jantar. Po czterdziestu minutach jeszcze dziesięć stoisz. Tak, stoisz, jakby nie działo się nic. Mężczyznę ciągnie pies, dzieci wołają za tobą „dzień dobry”, twój przyjaciel za chwilę podgrzeje ci zupę i nie dasz po sobie poznać. Nie zidentyfikujesz imion. Pozwolisz jej na anonimowość. Rozłupiesz teraz ten orzech, łupiny zostawisz na to, co będzie potem. Wtedy „bolały mnie oczy / życie mnie bolało” (Andrzej Titkow).

9.

Nietoperze nad Piastowską Wieżą, gołębie na gzymsach, butelki w Młynówce. Po niebie, po chlebie, po wodzie. Okruchy, resztki, niedziela. J.: „Musisz odciąć tę rękę. Musisz ją odciąć na zawsze. Inaczej będziesz sięgał”. Ta droga oddala się jak zraniona dziewczyna, ta natomiast snuje się jak dym. Obejmowaliśmy nazwy, choć one nas zdradzały. Wiedziały, że choć mamy siebie, to one biorą naszą historię. Pozostawało spojrzenie, któremu nadarzała się okazja. Cała reszta zmieściła się w pamięci, której nie można było przewidzieć, bo fronty mają swoje kaprysy. „Szatan i Antychryst stanowią jedną Głowę, nie zaś dwie” (św. Tomasz z Akwinu, przeł. St. Piotrowicz).

10.

Dzisiaj żyjemy w świecie zużycia myśli (proces dokonany) i deficytów wrażliwości. Ludzie gromadzą rzeczy, bo wydaje im się, że tak kupią prestiż. Cienie aplikacji maskują potrzebę wierzeń, świata wewnętrznego. Ciekawość nowości jest silniejsza niż strach nad absolutnym podporządkowaniem człowieka przez technologię. Nasza historia to opowieść o wypieraniu wstydu i wzmacnianiu poczucia przyjemności. A „okaleczone myśli / kaleczą świat” (Marianna Bocian).

11.

Dwie zakonnice idą bardzo wolno na tle migających świateł karetki. R. pyta mnie, czy idę z nim na nocny obchód biblioteki. Wspinamy się po piętrach, lukamy do toalet, (nic nie cieknie), zerkamy na sprzęty – wszystko w porządku. Stajemy na drugim piętrze i patrzymy przez przeszklone szyny na Młynówkę, na Opole. „Życie jednak jest piękne” – to R. Schodzimy na patio zapalić papierosa, otwieram nam dwie gazowane wody, a R. wypala: „Odpuść Bartek. Znajdź czas dla siebie. Rozmawiam z tobą już trzy i pół roku. Jebać to wszystko. Wiesz, co mój dziadek mówił? «Robert, ty jesteś najważniejszy, potem praca». To jest twoje życie. Twoje”. Niepostrzeżenie obieram ostatnie dwie maliny i pospiesznie wkładam do ust. Smakują mgłą i parą, o której nikomu ani słowem.

12.

B.: „Jedna strofa jest strażnikiem drugiej i odwrotnie, Oświetlają się nawzajem i dają sobie cień”. „milczysz we wszystkich / słowach które / nie są twoje” (Andrzej Szuba). Przyszedłem nasłuchiwać. Z gałęzi na gałąź. Z gniazda przed siebie. Z szuwarów w bieg. Ze szlamu w nurt. Z drzewa na drzewo. Z jest do nie jest. „tu kotwice są zbędne / morze nie ma dna” (Andrzej Busza).

[Bartosz Suwiński]

Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

PODZIEL SIĘ

Do góry