Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Między wiśniami, między słowami, między ciszą a ciszą – zapiski z hamaka
Magdalena Podobińska

          

Wylegując się wieczorem na rozciągniętym między wiśniami hamaku, lubię nasłuchiwać ptasiego radia, ujadających w oddali psów, czy cykających świerszczy. Im dłużej słucham, tym więcej wiadomości do mnie dociera. Zaczynam też odczuwać równie silną, co oczywistą, więź ze światem, który mnie otacza, i z tym, którego istnienie mogę tylko przeczuwać. Cisza to pojęcie abstrakcyjne, cały czas bowiem trwa przepływ informacji.

Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą, jak zauważył  Hemingway w „Komu bije dzwon”. Nawet gdy myśli, że jest, to przecież wieje na niego wiatr, pada deszcz, uderzają fale, ociera się o nogę kot, gałąź smaga twarz, więdnie lub rozkwita mu kwiat, tłucze stary dzban, i to jest też rodzaj przekazu. Czytamy znaki na niebie. Rozpoznajemy, kiedy nadciąga burza. Tęczę odbieramy jako uśmiech na nieboskłonie, grom – karę. Dobry omen to czterolistna koniczyna czy ostatni listek akacji wyrwany na „kocha”. Kontaktuje się z nami przeszłość, choćby przez księgi, przysłowia czy mądrości ludowe. Cały świat wysyła i otrzymuje komunikaty – sygnały nie tylko akustyczne, ale też wzrokowe, dotykowe czy nawet chemicznie.

Skoro już nawiązałam do Hemingwaya, to warto wspomnieć te słynne sześć słów. Nieistotne, czy to on napisał w konsekwencji zakładu, czy raczej jest to autentyczne ogłoszenie z gazety. Jeśli odczytamy to jako najkrótszą historię, to jest ona porażająca:  „Na sprzedaż: dziecięce buciki, nigdy nie noszone”.  Idzie w piety, prawda?  Nie trzeba być wylewnym by przekaz był mocny. Słowo to potężny oręż. Można siebie wyrazić nawet w jednym. „Nie” otwiera szeroko drzwi, mówi „idź”, „tak” obejmuje, zamyka w ramionach. „Przepraszam” samo schyla głowę, „dziękuję” uśmiecha się. To jest specyfika danego języka, a nasz ojczysty – w którym słowa szeleszczą jak rozwijany cukierek lub suche liście pod butami  jesienią, zgrzytają jak klucz w zamku, syczą jak wąż w wysokiej trawie czy łopoczą jak białe prześcieradła na sznurku za domem – daje nieskończone możliwości.

Prawidłowa komunikacja, czyli udzielanie komuś wiadomości oraz wchodzenie we wspólnotę, polega na tym, że mówimy i słuchamy. Piszemy i czytamy. Rozumiemy to, co zostało powiedziane – i to, co nie. To, co zawisło między słowami. Feromony i mięta. Dobór słów to jak dobór składników dania. Trzeba tak robić, żeby nam i naszym współbiesiadnikom smakowało. Wspólny posiłek. Łamany chleb.

Ona powiedziała coś, ja jej odpowiedziałem. Zanim się zorientowałem, chciałem, aby ta rozmowa trwała przez resztę mojego życia. – tak powiedział Hank Moody, bohater serialu Californication, o miłości swojego życia, Karren.

Ale komunikacja to sztuka. Bywa trudna. Ileż to razy cierpimy na brak informacji. Zwłaszcza w relacjach emocjonalnych. Przerwa-Tetmajer błaga: Mów do mnie jeszcze… Za taką rozmową tęskniłem lata… Każde twoje słowo słodkie w mym sercu wywołuje dreszcze. Tuwim z kolei głowi się : A jeżeli nie? No to… trudno. (…) A jeżeli coś? A jeżeli tak? Rozgołębią mi się zorze, (…) Bo jeżeli tak, No to… – Boże!!! Czy nie łatwiej byłoby po prostu nastroszyć piórka, zmienić barwę? Czy jak ten głuptak niebieskonogi  machać stopą do upragnionej samicy tak długo, aż zostanie naszą towarzyszką życia?

Odwracając – sztuka to też komunikacja. Artystyczny wyraz. Przemawiają do nas obrazy i to nie tylko Krzyk Muncha. Przyznam, że jego wizerunek i przekaz zostały, według mnie, nieco wypaczone przez te wszystkie filmy grozy, notabene pod tym samym tytułem. Ale jeśli zapomnimy o groteskowej, białej masce i dłoni z hakiem, to Krzyk – i to w czterech odsłonach, pomaga wyrzucić z siebie cały egzystencjalny ból lub choćby ból chwili. Zawsze też można sobie przy tym wrzasnąć  jak Kurt Cobain w Drain you. Wysłać jasny komunikat: że dość, że za mało,  że wszystko i że nic.

A te sielanka oraz soczystość Dziwnego ogrodu Józefa Mehoffera, które jakby wwiercają się w wyobraźnię, nie tylko zimą? Jakże kusi niemal bolesna intensywność barw, lekkość bytu, malwy i ważka , która wyraźnie nie jest z tej bajki, ale oto właśnie chodzi, bo świat fantazji i rzeczywistość mogą współistnieć. Tylko kto dziś przyzna otwarcie, że widzi jednorożca w ogrodzie? (polecam przy okazji świetne opowiadanie Jamesa Thurbera).

A Pole pszenicy z krukami? Piękno barw i szaleństwo w czystej postaci, trzepoczące i rozpościerające swe kruczoczarne skrzydła. Niebieskość nieba, które już bardziej niebieskie być chyba nie może, przyprawia o zawrót głowy. Świetlistość pszenicy to przebłyski zdrowego rozsądku, wąski zielony łan – nikłej nadziei. Jest i niewielki brązowy pas ziemi, po której można jeszcze twardo stąpać. I tu chyba przystanął na chwilę Vincent z pędzlem w dłoni.

Że zwierzęta się komunikują miedzy sobą, to wiemy, że z człowiekiem – to też. Wystarczy, że pies położy się przed nami na grzbiecie lub zamerda ogonem – informacja została przekazana. Jak u Brzechwy: On ujadał. A ja nie. Pies i tak rozumie mnie.  Pszczoły tańczą, szympansy śmieją się i płaczą, delfiny okazują emocję za pomocą szerokiej gamy pisków i gwizdów, dźwięki, którym nadają różną częstotliwość i głośność układają nie tylko w słowa ale i w krótkie zdania. Przez okrągły rok rozlega się tak miłe dla ucha trelowanie, ćwierkanie,  klapanie, szczebiotanie, czy świergotanie.

Swego czasu w Trójce w audycji Życie intymne roślin dr Tomasza Rożka usłyszałam po raz pierwszy o  komunikacji roślin. Z jednej strony jest to niezwykłe, z drugiej nie powinno nas dziwić. Człowiek w swojej ignorancji często uważa że jest najdoskonalszy na tej planecie. A wystarczy przejechać się na rowerze drogą przez las. Z siodełka dobitnie widać zawartość przydrożnego rowu: puszki, plastikowe tacki, kubki po kawie, opakowania po lodach, szklane butelki, a nawet całe worki śmieci. Komunikat jest jasny, choć mroczny i pozbawia złudzeń.

Wracając do roślin, ich korzenie potrafią przekazać  jedne drugim informacje na temat środowiska i warunków, w których przyszło im żyć, ostrzegać się nawzajem przed suszą, ulewą czy chorobą. Te znajdujące się w ziemi wysyłają sygnały chemiczne do korzeni nadziemnych, powodując w ten sposób zmiany fizjologiczne u rośliny. Podobne, czy wręcz takie same zmiany zaobserwowano u roślin rosnących w pobliżu tych „zagrożonych”. One również na przykład zamykały pory na powierzchniach liści, co pomaga im uniknąć wchłaniania nadmiaru soli i utraty wody. Zmieniały następnie swój metabolizm i w konsekwencji lepiej sobie radziły gdy same znalazły się w niebezpieczeństwie. Badania dowodzą, że np. kukurydze korzeniami wydają dźwięki – trzaśnięcia ostrzegające przed wysoką temperaturą. Oprócz sygnałów alarmowych rośliny przekazują  sobie też dobre wiadomości – o korzystnych warunkach do rozwoju, słońcu, źródłach wody, czy o tym, że warto już zakwitać.  

Jeden z fragmentów, które zakreśliłam w książce Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk brzmi:  Ludzie myślą, że żyją bardziej intensywnie niż zwierzęta, niż rośliny, a tym bardziej – niż rzeczy. Zwierzęta przeczuwają, że żyją bardziej intensywnie niż rośliny i rzeczy. Rośliny śnią, że żyją bardziej intensywnie niż rzeczy. A rzeczy trwają, i to trwanie jest bardziej życiem niż cokolwiek innego”. Bo czy przedmioty są tylko tym, czym się większości z nas wydają? Zwłaszcza te stare – wszelkie pamiątki rodzinne, niekoniecznie nasze – mają swoją aurę i uwodzą gładką lub chropowatą strukturą. Wystarczy ich dotknąć i pogładzić, by poczuć dawne emocje, „usłyszeć” myśli i historie, które wsiąkły w nie tak jak ludzie w fotografie. Misia z Prawieku odkryła szufladę w kuchennym stole, a w niej cały świat.

Co mówi drewniana podłoga, po której ktoś stąpał lub którą ktoś szorował na kolanach, co lniany obrus, który ktoś krochmalił, oszczerbiona filiżanka, którą ktoś kiedyś przykładał do ust, może uśmiechniętych, a może kapnęła do niej niejedna łza? A zardzewiała maszyna do pisania na strychu? Może są zaczarowane jak w Pięknej i Bestii? Lustra, zegary, zaklęte śpiewające naczynia, świeczniki?

W poruszającej opowieści Marcina Wichy Rzeczy, których nie wyrzuciłem narrator porządkuje przedmioty pozostałe po swojej zmarłej matce. Przesuwa je, przekłada, dotyka. Ten proces pomaga mu odtworzyć jej obraz. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady, które będą walczyć i bronić pamięci o nas. Przedmioty chłoną przecież ludzi, przechowują ich wzruszenia, lęki, nadzieje, ich tajemnice oraz ich ulotność. Jaka jest naprawdę „istota rzeczy”? Czy o ich prawdziwej wartości decyduje użytkowość, estetyka, czy raczej ładunek emocjonalny, skojarzenia i odniesienia, jakie powodują w nas? I to, że wyruszamy w tę błędną wędrówkę, wzbogacającą o znaczenie zarówno osobę, która fantazjuje, jak i przedmiot owych fantazji Remo Bodei,  „O życiu rzeczy.”

Córka Misi wracając po dziewiętnastu latach do domu rodzinnego i zaraz też opuszczając go,  prawdopodobnie na zawsze, zabiera ze sobą młynek, który jej dziadek w czasie wojny znalazł daleko na Wschodzie i zabrał,  bo pachniał bezpieczeństwem i domem. Młynek  z porcelanowym brzuchem, zgrabną szufladką i korbką nakręca spirale wspomnień rozbrzmiewających jak muzyka w filharmonii lub świerszcze w czerwcową noc.

Inną sprawą jest, że wielu ludzi ma tendencję, aspiracje lub wymknęło im się to spod kontroli, by nadmiernie gromadzić i otaczać się przedmiotami. Prowadzi to do chaosu komunikacyjnego. Jak mają usłyszeć wtedy siebie i swoje prawdziwe potrzeby? Przedmioty produkowane masowo wychwalają siebie, przekrzykują nawzajem, kuszą: Zjedz mnie – będziesz duży. Większy niż sąsiad. Jakże zdrowe jest tu podejście Włóczykija z Doliny Muminków: Wszystko staje się trudne, kiedy się chce posiadać różne rzeczy, nosić je ze sobą i mieć je na własność. A ja tylko patrzę na nie, a odchodząc, staram się zachować je w pamięci.

Język, który najbardziej do mnie przemawia jest zapisany na pięcioliniach. Taki, co to wybrzmiewa altem, sopranem, a już najlepiej rasową chrypą. Skrzypcami, gitarą, trąbką czy perkusją. To uniwersalna mowa, którą wielu ludzi tak dobrze rozumie. Idź tam, gdzie słyszysz śpiew, tam dobre serca mają, pamiętaj, że źli ludzie nigdy nie śpiewają – napisała mi kiedyś babcia w pamiętniku.

Nie trzeba nawet rozumieć słów piosenki, by poruszała, zabierała w sentymentalny rejs po wzburzonych lub spokojnych wodach. Kiedy Eddie Vedder wykonuje Yellow Ledbetter, robi to czasem tak niewyraźnie, że ludzie żartują, pytając, czy istnieje angielska wersja tej piosenki (to, że mógłby on wyśpiewać książkę telefoniczną i przyprawić o dreszcze to inna sprawa). Co więcej, w czasie koncertów niejednokrotnie zmienia nieco tekst. Richard Krzyzanski w komentarzach na You Tube napisał: Słyszałem to z milion razy i wciąż nie wiem o czym on u licha śpiewa, ale to nie ważne. Kiedy jadę samochodem wydzieram się na całe gardło słysząc ten utwór. Ponad 6 tysięcy osób przyznało mu rację. Bo utwór niezmiennie porywa, rozciąga duszę jak harmonię na wszystkie strony do granic wytrzymałości, do minionych dni, do teraz i do niepewnej przyszłości. Jest tam i tęsknota, i obietnica, i bezbronność, i siła.

Dave Grohl kiedyś stwierdził, że jedną z największych zalet muzyki jest to, że śpiewa się piosenkę dla 85 000 osób, a oni włączają się w ten śpiew z 85 000 różnych powodów.

 Komunikacja to też milczenie. A ono zdecydowanie bywa bardzo wymowne. „Rozmawiamy” milczeniem, gdy rozumiemy się bez słów. W ciszy najwięcej można usłyszeć. I samego siebie. Swoje myśli, puls i rytm serca.  Słowa ciszy…Wiecie, ile w nich prawdy, dobra, piękna? Dlaczego depczecie milczenie, nie słyszycie, czy boicie się?  A ty, dlaczego nie słuchasz, gdy do ciebie milczę? Słowa ciszy…Wiesz ile w nich dobrej, prawdziwej, pięknej miłości? (MP)

Ilu mówi często niepotrzebnie tylko po to, żeby mówić? Cisza jest dla nich niezręczna, wiercą się, jakby mieli owsiki i wpychają na siłę słowa bez ładu i składu. Cisza jest dla nich zbyt głośna. Bywa też, że gdy milczymy, ludzie wokół odbierają nas jak Paszczak Włóczykija: Wydajesz się niesłychanie mądry, dlatego że się nie odzywasz. Takie Paszczaki też chętnie wypełniają tę ciszę własnymi opowieściami: To mnie zachęca do opowiedzenia ci o mojej łodzi. Komunikowanie się to w dużej mierze umiejętność słuchania.

Nasz język nie zawsze mówi to, co myśli głowa, nie mówiąc już o sercu. Dlatego mamy jeszcze mowę całego ciała, oczy czy dłonie, Ich muśnięcie jest jak szept. Ileż mówi ręka  położona na ręce – jej ciepło rozlewa się jak olej na patelni. Skwierczy. A gdy źrenice się rozszerzają, a tęczówki oczu dwojga ludzi mieszają ze sobą …czy trzeba coś jeszcze dodać?

Coś się zdarzyło pomiędzy ich oczami,  raz tylko a już jest inaczej. Inny odcień uśmiechu, inny dźwięk powitania.  Szmaragdowe obłoki i wata cukrowa. Kaszmirowe myśli ogrzewają gdy na przystanku marznie czekając na tramwaj, z lęku jeszcze nienazwany.(MP)

A melodia głosu, tembr?  Na ileż różnych sposobów można przecież powiedzieć „dzień dobry” czy „do widzenia”.

Jak to jest więc, że mając najdoskonalsze narzędzia do komunikacji popełniamy tyle błędów?  Kto z nas próbując coś przekazać nie poczuł się nigdy jak ci malutcy przybysze z kosmosu w In this world, Mobiego? Hola, hello, hi – usiłują nawiązać kontakt,  ale nikt nich nie widzi i nie słyszy. Jest tyle niedomówień, wywyższania się, gaszenia innych, poniżania, obrażania, nieporozumień, spięć. A przecież nienawiść, gniew i przekleństwa to ropuchy i węże wychodzące z ust. Dobre, życzliwe słowa to perły, diamenty i kwiaty. Ten obraz z baśni ludowej Wróżki Charles’a Perraulta zapadł mi głęboko w pamięćJeśli ma się to przed oczyma, łatwiej się kontrolować. Nigdy nie powinno się też chodzić spać ani żegnać w złości.  Niedobrze, gdy ostre, kanciaste słowa złowrogo wiszą nad nami w powietrzu. Mogą przygnieść.

Zdecydowanie nie jesteśmy odrębnymi wsypami. Jesteśmy zespoleni z innymi ludźmi, z przeszłością i z naturą, która prawdę mówiąc, może bez nas istnieć, ale my bez niej nie. Każdy z tych elementów ma swoją opowieść, w ten czy inny sposób zakodowaną. Nie mamy aplikacji do ich odczytywania, niemniej, jak to ujął Sokrates: Natura dała nam dwoje oczu, dwoje uszu, ale tylko jeden język, po to, abyśmy więcej patrzyli i słuchali niż mówili.
Kto wie, może właśnie to w trawie piszczy.

                                                                                   Magdalena Podobińska

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

 

Magdalena Podobińska urodziła się w zachodnio-południowej Polsce, dorastała w środkowo-południowej części kraju, obecnie mieszka wraz z rodziną na południowym-wschodzie. Wszędzie tam czuje się dobrze, niemniej gdyby miała, chętnie nosiła by T- shirt z hasłem I love Gdynia.
Jest nauczycielem j. angielskiego i francuskiego. Pisze dla dorosłych i dla dzieci. Bierze udział w cyklicznych Przeglądach Twórczości Nauczycieli w Muzeum Ziemi Leżajskiej.
Ma na swoim koncie mniejsze i większe sukcesy literackie, znalazła się też w kilku antologiach, na Brackiej, na Zamku w Cieszynie czy w radiu Poznań.
Nie wyobraża sobie życia bez muzyki.
Poza tym czasami rysuje, maluje i pstryka zdjęcia, które często jak mówi ‘podkręca’ by pokazać entuzjazm z jakim mimo wszystko patrzy na życie.
Więcej na stronie: https://www.facebook.com/magdalenapslowaobrazymoje              

PODZIEL SIĘ