Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Paragraf 100/XX (z „Przesieki”)
Jacek Bierut

Mariusz S. w jednym z wywiadów towarzyszących ukazaniu się dwutomowej antologii polskiego dwudziestowiecznego reportażu 100/XX wypowiedział zdanie, które (żeby się obyło bez rękoczynów) powinienem skomentować. Nie potrafię go teraz zacytować, bo tych wywiadów było na tyle dużo, że nie jestem w stanie już go odnaleźć, ale pamiętam je w miarę wiernie, bo kilka dni mnie zwyczajnie uwierało i wracało do mnie wbrew mojej woli. Mówiło ono o tym, że czytając literaturę, można się najwyżej zachwycić talentem autora, zaś czytając reportaż, wchodzi się w świat i w prawdę o nim. Właściwie należałoby nie przywiązywać do tego zdania żadnej wagi i natychmiast o nim zapomnieć, jak o wielu bzdurach, które się czyta i słyszy, ale osoba autora i kaliber tego wydawnictwa każą mi jednak walnąć pięścią w stół. O waleniu pięścią w stół (jako wskazówce dla młodych reporterów, żeby dbali o „ruch” w tekście w miejscach, w których piszą, że ktoś się zdenerwował) była mowa w tym samym wywiadzie, może zatem ktoś po tym śladzie odnajdzie to kryminalne zdanie, za które należałoby się coś rozsądnego bez zawiasów w zaostrzonym rygorze. Wróćmy jednak do corpus delicti. Bo że wypowiedziane (bądź napisane) zdanie (nawet cytowane z pamięci) jest czymś, co istnieje, a nie czymś, co nie istnieje, nie mamy chyba wątpliwości.

 Oba twierdzenia przestępczego zdania są bardzo ryzykowne. Przede wszystkim uogólnianie w obu przypadkach nie ma żadnego uzasadnienia. Odwróćmy tu takie dobre hasło: wszyscy równi, każdy inny. Zacznijmy od najłatwiejszego, od końca. Nie wiem, jak państwo, ale ja na przykład w świat wchodzę głównie wtedy, kiedy w niego wchodzę. Przyznam od razu, że nie jest to zajęcie, któremu oddaję się tak często, jak bym chciał i jak to robiłem przed laty, kiedy jeszcze inne sprawy wydawały mi się mniej ważne, ale wciąż zdarzają mi się kilkudziesięciokilometrowe jednodniowe marsze w różnych kierunkach (w sekwencjach dni), podczas których towarzyszy mi wrażenie, że to, co wtedy robię, jest właśnie tym – wchodzeniem w świat. Czy w prawdę o nim? Jeśli prawdą o świecie jest widzenie tego, co się widzi, słyszenie tego, co się słyszy, i odczuwanie tego, co się odczuwa, to tak. Jeśli prawdą o nim jest coś innego, to może nie będę się o to licytował, choć bardzo interesująca wydaje mi się choćby kwestia następująca: którą z prawd o świecie można wyczytać z zaschniętego na końcu patyka psiego gówna (i czy przypadkiem nie wszystkie)? Ale żeby nie komplikować niepotrzebnie i żeby prosto tę część inkryminowanego zdania wykończyć (zadając cios łaski w celu ukrócenia cierpień): mam wrażenie, i to podszyte dużą dozą przekonania, że czytając reportaż, wchodzi się w świat przedstawiony w reportażu. Może on stwarzać lepsze lub gorsze złudzenie świata rzeczywistego, ale nie czytałem jeszcze nigdy takiego reportażu, w którym świat przedstawiony byłby tożsamy z rzeczywistym. Dopełnijmy to ostatecznie: czytając reportaż, wchodzimy w próbę oddania świata takiego, jakim go ktoś odebrał, a także w zaprezentowaną przez tego kogoś próbkę możliwości stworzenia językowego ekwiwalentu tego odbioru świata i sposobu jego odczuwania. Nigdy nie czytałem reportażu, który byłby czymś innym.

 Czym jest prawda o świecie? Sądzę, że najmniej tym, co o niej zazwyczaj myślimy. Dla ludzi zresztą prawda o świecie jest najczęściej prawdą o ludziach. Na przykład: „Nie należy nikomu ufać” lub coś równie mylnego. Nawet prawda, że „Świat ma nas gdzieś”, jest nieprawdziwa, bo świat nie ma tego miejsca. Choć ma inne. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy choćby przyjąć, że świat ma nas tam, gdzie akurat jesteśmy. Czy jest odwrotnie, czy mamy świat tam, gdzie akurat jesteśmy (lub tak, jak akurat jesteśmy), to już inna, dużo bardziej dyskusyjna uzurpacja. Możemy zatem bez dalszych ceregieli obalić także tę część tego zbrodniczego zdania i najwyżej powiedzieć, że z reportażu możemy się dowiedzieć czegoś o człowieku (przede wszystkim wszakże o autorze reportażu), ludziach, ewentualnie społeczeństwie lub jakiejś społeczności w przestrzeni (i czasem w czasie), ale czy to coś będzie prawdą i czym ta „prawda” w ogóle jest, z tego reportażu się już nie dowiemy. Tego musimy sobie ewentualnie poszukać gdzie indziej lub inaczej, jeśli nam na tej „prawdzie” lub prawdzie zależy.

 Przejdźmy zatem do najcięższej kategorii i zasadniczej części oskarżenia. Do początku. Obcowanie z literaturą ma się sprowadzać do obcowania z talentem autora. Nie otwierają Wam się wszystkie noże? Talent autora! Mój kumpel z czasów wręcz chorobliwego przemierzania świata miał niewątpliwy talent literacki sporego rozmiaru, ale żadnej jego książki nie przeczytałem, bo żadnej nie napisał, przeczytałem natomiast jakiś czas temu …będzie gorzej Jana Pelca, autora (co chyba jest bezdyskusyjne) pozbawionego choćby odrobiny ponadprzeciętnego talentu literackiego, który napisał taką książkę, że na myśl o niej jeszcze dziś czuję się, jakbym właśnie zażył z pięć aspiryn i popił je destylatem z psiego gówna i wody różanej. Niedługo potem przeczytałem W innych okolicznościach Mariusza Grzebalskiego, książkę, w której wszystko, każdy wers zaświadcza, że to, o czym myślimy, kiedy ktoś wspomina o talencie literackim, jest podejrzane i zupełnie bezużyteczne, jeśli uczciwie pisze się książkę, o której ktoś inny (choćby taki prosty czytelnik jak ja) będzie myślał, że jest książką ważną, poruszającą i wiele mówiącą o świecie (czyli zazwyczaj o człowieku). Talent, owszem, dobra rzecz, kiedy ktoś się para tak dziwną i niepraktyczną aktywnością, jaką jest literatura, ale tak niewiele od niego zależy, że właściwie możemy uznać, że z perspektywy efektu roboty literackiej raczej jest bez większego znaczenia.

 Gdybym miał uderzyć w to kryminalne zdanie Mariusza S. jakąś próbą parafrazy, powiedziałbym, że czytając literaturę, stwarzamy miejsca, których dotąd nie było (choć autorzy często umieszczają te swoje niewydarzone lub wydarzone wydarzenia w miejscach rzeczywistych), ale które odtąd już będą, póki my będziemy (bo literatura to są miejsca przede wszystkim w nas), natomiast czytając reportaż, możemy co najwyżej ulec możliwościom poznawczym i intelektualnym jego autora (a także jego sprawności językowej) i stworzyć sobie wrażenie miejsc, które są, ale w rzeczywistości do tego wrażenia nie są często nawet podobne, o czym wielokrotnie się przekonałem, podróżując do różnych miejsc z polekturowym bagażem związanych z nimi wrażeń.

 Czemu mnie to zdanie tak wnerwiło? Literatura polska się zwija, choć wiadomo już, że przetrwa, w katakumbach, w dziczy, w chaszczach, na pewno nie w muzeach, a tu taki zdradziecki cios z (wydawałoby się) bezpiecznej flanki. Aż chciałoby się podnieść patyk, otrzeć o sterany obcas zaschnięty ślad psiego łajna i zrobić należyty użytek.

 Poza tym (jako jedyna okoliczność łagodząca): 100/XX świetne.

 

PS Tekst można go znaleźć w „Przesiece” (2018), ale po ogłoszeniu tegorocznego werdyktu jury Nagrody Nike, chyba wciąż pozostaje aktualny.

Jak kupić „Przesiekę” Jacka Bieruta

 

 

Jacek Bierut. Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

 

Jacek Bierut (ur. 1964), prozaik, poeta, dramaturg, autor pięciu powieści („PiT”, „Spojenia”, „Hajs”, „Pornofonia”, „Powstanie Grudniowe”), czterech tomów wierszy („Igła”, „Fizyka”, „Frak człowieka”, „Kocia wiara”) i dramatu „Poczucie ciągłości”, a także tomu esejów „Przesieka”. Laureat nagród literackich. Jego książki były nominowane do nagród Silesius, Angelus i innych. Laureat I nagrody Stref Kontaktu 2019. Współredaktor opracowania literatury dolnośląskiej po 1989 roku „Rozkład jazdy” i redaktor dwujęzycznej (polsko-ukraińskiej) antologii poezji wrocławskiej i podwrocławskiej „Nielegalny prąd”. Założyciel wydawnictwa j i dziennika literackiego w Internecie (wydawnictwoj.pl). Eseista, krytyk literacki, tłumacz, redaktor, wydawca.

PODZIEL SIĘ