DSC_0075-min

Rafał Różewicz, Kamil Kawalec*
„Nieregularne środowisko”. Nowa literatura Dolnego Śląska

Wstęp

 

Od momentu wydania książki Rozkład Jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska[1] pod redakcją Jacka Bieruta, Wojciecha Browarnego i Grzegorza Czekańskiego upłynęło w Odrze sporo wody, czyli prawie sześć lat. W przeliczeniu na studentów: tyle ile trwają zazwyczaj studia, a co za tym idzie: jest to wzmożony okres napływu i odpływu osób mogących współtworzyć tzw. miejscowe, młodopoetyckie środowisko literackie. Aktualizacja bazy danych w kontekście literatury regionu była więc potrzebna. Choć trzeba przyznać: wszystko to efemeryczne lub pozostające w sferze beta-testów. Na ukształtowanie się stałego środowiska trzeba więc jeszcze poczekać, ale czy to się ostatecznie uda – nie jest wcale powiedziane. Mimo że inicjatyw (zwłaszcza w mniejszych miastach) przybywa. I to właśnie tam nierzadko „pielgrzymują” wrocławscy artyści – coraz bardziej aktywni na pograniczu niż w stolicy Dolnego Śląska – stawiającej, wydaje się, na przesadny rozmach i ulotną międzynarodowość, aniżeli permanentną lokalność. Dobrym przykładem na ten, swego rodzaju „odwrót”, jest fenomen wsi Sokołowsko – położonej nieopodal Wałbrzycha, nazywanej „Śląskim Davos” oraz „Mekką artystów”, w której, za sprawą Laboratorium Kultury założonego przez Fundację In Situ, odbywają się liczne festiwale poświęcone filmowi, sztuce współczesnej i muzyce eksperymentalnej.

W naszym artykule, który można traktować również jako mini-przewodnik skupimy się jednak na literaturze. Podzieliliśmy go na trzy części: Inicjatywy, Miejsca oraz Autorzy, chcąc Czytelnikowi przybliżyć jak najlepiej współczesny obraz literackiego Dolnego Śląska. Stąd zdarzało nam się wspomnieć o wydarzeniach już nieistniejących lub pozostających w zawieszeniu, ale z różnych względów istotnych dla danej społeczności na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że niektóre osoby lub wydarzenia tudzież miejsca mogliśmy pominąć. Wszak nie o wszystkim jest się w stanie napisać, dlatego nasz tekst pozostaje dziełem otwartym – każdy, kto uważa, że robi coś interesująco dla ludzi – może do niego dopisać swoją część. Tymczasem odpowiedzmy sobie na trzy pytania: co robimy? gdzie chodzimy? kogo znamy? Innymi słowy, jak mawiają artyści: do dzieła!

 I. Inicjatywy


Cykl „Dorzecza

 

Cykl spotkań prowadzony we Wrocławskim Domu Literatury od 2017 roku przez zasłużonego krytyka literackiego Karola Maliszewskiego, mający na celu prezentację wartościowych głosów z Dolnego Śląska; przede wszystkim mniejszych miast i miasteczek, w których literatura żyje swoim własnym życiem i co ciekawe – nie ma się wcale gorzej niż ta wrocławska czy ogólnopolska. Dotychczas publiczność miała okazję posłuchać poetów i prozaików m.in. ze Świdnicy, Wałbrzycha, Jeleniej Góry, Dzierżoniowa, Bielawy, Kłodzka, Nowej Rudy, Strzelina, a także zaprzyjaźnionego Brzegu. Bo jak mówi Maliszewski, pomysłodawca cyklu, który od lat z zapałem zagląda do tych wszystkich literackich nisz: Zawsze będą jacyś poukrywani. I to z wielu względów. Bo nie umieją pchać się na afisz, bo nie chcą, traktując literaturę bardziej osobiście niż korporacyjnie, bo mechanizmy promocyjno-rynkowe nie sprzyjają, bo mają kłopoty z czytaniem na głos, z publiczną autoprezentacją itd. Kiedyś uważałem, że należy walczyć, że trzeba bić się o intrygujących a wykluczonych, teraz zapał ostygł. Niech się dzieje, co chce. Niech się dzieje literatura, jakaś jej część, w ciszy, niszy, poza oklaskami, nagrodami. Tak jest dobrze. A skąd pomysł na ten cykl? Znalazłem się w zarządzie Wrocławskiego Domu Literatury, trzeba było coś wymyślić (…).

Wymyślono więc, że spotkania będą odbywały się w stolicy Dolnego Śląska – również tej, jak się przyjęło, kulturalnej. Bo to znamienne, że w czasach internetu, „globalnej wnioski”, a co za tym idzie: zaniku podziału na tzw. centralę i obrzeża (prowincję) występ we Wrocławiu wciąż nobilituje w oczach lokalnej społeczności z innych miast. Potwierdza to również wspomniany Karol Maliszewski: (…) występ we Wrocławiu, nawet przy pustawej sali, jakoś nobilituje i jest powodem specyficznego przeżycia. Stąd jak przyznaje, nie miał problemów z zaproszeniem regionalnych artystów do udziału w swoim projekcie: (…) pozytywnie, a nawet entuzjastycznie, przyjmowano mój telefon czy mail. Ludzie czuli się wyróżnieni, poruszeni wywołaniem ich z szeregu. Cieszyli się na spotkanie po latach, na ponowną chwilową integrację danego środowiska, niektórzy dopiero mieli okazję, by się poznać i porozmawiać. Wydaje mi się, że ten ruch i to ożywienie były bardzo potrzebne. Niektórzy już zapomnieli, że można być razem (…).

Bo, jak się „okazuje”: literatura potrzebuje odbiorców. Poukrywani, jak to trafnie ujął Maliszewski, muszą wyjść, choćby na chwilę i zaświadczyć o swoim istnieniu. I w ramach „Dorzeczy” to się właśnie dzieje. Za sprawą Karola Maliszewskiego, który wciąż nie traci optymizmu i wierzy w nowe środowisko literackie Dolnego Śląska: To miał być tylko przegląd, ale obok tego wyszło coś jeszcze. Nie potrafię tego nazwać, jednak wiążę z tym nadzieję na przyszłość, na przyszłe dolnośląskie życie literakcie, na tworzące się sympatie i przyjaźnie, na dopisujące się tomiki, na twórcze ośmielenie, docenienie. A my trzymamy kciuki za środowisko i kolejne odsłony cyklu.

 

Slamy poetyckie we Wrocławiu i Jeleniej Górze

 

„Slam Poetry Night” prowadzony od lat przez Monikę Pławucką (odbywający się m.in. w „Starym Klasztorze”, na Placu Społecznym i w „Manana Cafe” we Wrocławiu) cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem publiczności i slamerów z całej Polski. Wygrywali go m.in. Rudka Zydel (która potem nagrała płytę Łoskot) oraz Jarek Westermark, autor zbioru Opowiadania, które napisałem dobrze przyjętego przez czytelników i krytykę. Po zorganizowaniu ostatniej jak na razie, piątej edycji tej imprezy (w roku 2017), mieliśmy krótką przerwę, która na szczęście skończyła się wraz z cyklicznymi, bo czwartkowymi slamami poetyckimi w „Surowcu” – klubie mieszczącym się przy ul. Ruskiej. Tym samym slam poetycki we Wrocławiu znów ma się dobrze, o czym świadczy pojawienie się na nim kolejnych utalentowanych slamerów i slamerek – m.in. młodej poetki Aleksandry Kanar, która niedawno została nawet zwyciężczynią Ogólnopolskich Mistrzostw Slamu Poetyckiego.

Warto również wspomnieć o pojawieniu się tzw. „Babskiego Slamu”, którego pierwsza edycja odbyła się w kwietniu br. we wrocławskim „Imparcie”. Wyróżniał się tym, że na scenie mogły zaprezentować się wyłącznie kobiety, a i prowadzony był przez kobietę – Natalię Cyran – aktorkę i improwizatorkę, z zawodu storytellerkę. Gościem specjalnym była z kolei Rudka Zydel. Tym samym „Babski Slam” to nowa i potrzebna inicjatywa, którą warto śledzić, bo jak przekonują organizatorzy: „Wydarzenie jest kolejną odsłoną organizowanego przez Strefę Kultury Wrocław cyklu <<I’m part of>>, który promuje najciekawsze niezależne działania z czterech pól aktywności kulturalnej: teatru, muzyki, tańca i performansu oraz stand up’u/slam poetry”.[2]

Slamy z powodzeniem odbywają się również poza Wrocławiem. Takim przykładem były do niedawna organizowane comiesięczne slamy poetyckie w „Norwidzie”, czyli w II Liceum Ogólnokształcącym im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze. Slam w szkole? Czemu nie? Jeśli w szkole pracują nauczycielki z prawdziwą pasją (Agnieszka Gradkowska, Halina Lejczak, Ewelina Zwolińska) – wszystko jest możliwe. Choćby przyciągnięcie uczniów do szkoły w piątkowe popołudnie, bowiem wspomniane slamy cieszyły się za każdym razem wysoką frekwencją i prezentowały dobry poziom, nierzadko motywując literacko utalentowanych uczniów do dalszej pracy nad swoimi tekstami (i nad sobą). Co ciekawe, miały też dobrą promocję: cyklicznym slamom (czasem urozmaicanym poprzez zapraszanie Gości Specjalnych) patronowało Muzyczne Radio, a sponsorami nagród były: Termy Cieplickie, Teatr im C.K. Norwida w Jeleniej Górze, Filharmonia Jeleniogórska czy Teatr Nasz z Michałowic. Szkoda, że w tej chwili o kolejnych slamach w tej zacnej szkole niewiele słychać, ale może ponownie – już wkrótce?  Popularny „Norwid” już udowodnił, że lekcja polskiego z poezją w tle nie musi być nudna. A w szkole, jeśli tylko są chęci, może dziać się prawdziwa literatura (jak choćby w III LO im. Adama Mickiewicza we Wrocławiu, gdzie wrocławska poetka i bibliotekarka Justyna Paluch od lat prowadzi grupę poetycką „Hurtownia” – do której należą uczniowie szkoły, bardzo aktywni literacko; za sprawą warsztatów, spotkań – również poza murami szkoły – czy Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego przeznaczonego dla rówieśników – „O Złoty Karton III LO”).

 

Turniej Jednego Wiersza im. Tomasza Pułki

 

Żeby przeczytać swój wiersz nie trzeba już czekać na coroczny (!) Turniej Jednego Wiersza im. Rafała Wojaczka, „Wiosnę Poetów” lub jechać do Świdnicy, w której, w ramach „Świdnickich Śród Literackich” i Ogólnopolskiej „Biesiady Literackiej”, odbywają się tamtejsze turnieje jednego wiersza – często oblegane przez przyjezdnych z Wrocławia, szukających okazji do sprawdzenia się w poetyckich bojach, odkąd liczba turniejów we Wrocławiu z roku na rok zaczęła systematycznie spadać (autor tych słów pamięta jeszcze turnieje w Jazz Klubie „Rura”, księgarni „Falanster”, im. Tymoteusza Karpowicza w ramach „Mikrofestiwalu”, im. Christiana Belwita, czy turnieje okolicznościowe organizowane w księgarnio-kawiarni „Tajne Komplety” – np. im. Karola Pęcherza), osiągając w pewnym momencie zawrotną liczbę – dwóch turniejów na rok. Ten smutny stan rzeczy poprawił się choć trochę na wiosnę bieżącego roku, kiedy w Księgarni Hiszpańskiej młodopoetyckie środowisko literackie Wrocławia postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować pierwszą edycję Turnieju Jednego Wiersza im. Tomasza Pułki.

Tym co wyróżnia turniej jest fakt, że jurorami w nim są wszyscy ci, którzy zdecydują się zabrać głos w dyskusji na temat wierszy uczestników (również ci, którzy przed chwilą sami czytali swoje utwory). Toteż ogólna (i w swej istocie hierarchiczna) ocena utworu zostaje rozłożona na sprawiedliwsze części i jest efektem często burzliwych sporów, a nie – preferencji i sympatii poszczególnych członków jury. To jest więc turniej, na którym trzeba i należy rozmawiać. Jak wspomina Aleksander Trojanowski, jeden z laureatów turnieju: Rozmowy na „Pułce” nie do końca są spontaniczne, bo wypowiadasz się niejako z musu – chcesz na kogoś zagłosować, ale żeby zagłosować, trzeba nie tylko się wypowiedzieć, ale jeszcze tę wypowiedź uzasadnić. To jest, moim zdaniem, bardzo zdrowy mechanizm, bo dzięki niemu każdy się tam czuje u siebie. Wygrał wiersz, który ci się zupełnie nie podobał? OK, ale sam widziałeś, że było piętnaście osób, którym się tak podobał, że cię prawie pobiły. No, może aż tak, to nie. Ale każdy ma chyba poczucie, że werdykt się na czymś opiera, to znaczy, że spotkaliśmy się i razem podjęliśmy jakąś decyzję. A nie jest to stary casus jury, które gdzieś tam potajemnie obraduje, a potem wszyscy i tak mówią, że koledzy kolegom. I jak podkreśla: Na pewno „Pułka” w Księgarni Hiszpańskiej jest w tej chwili miejscem, gdzie każdy może przyjść i pogadać o poezji bez zadęcia, jakie towarzyszy wielu tego typu imprezom. Może to świadczy o tym, że brakowało takiego forum, a tu to jakoś zagrało. Nie mieliśmy gdzie pogadać o tej poezji, nie mieliśmy jak, a tu jest turniej, to przychodzimy i gadamy. Czy jednak turniej im. Tomasza Pułki – świetnego młodego poety, który we Wrocławiu odszedł zbyt wcześnie, przyczynia się do umacniania jego legendy? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Jak dodaje Trojanowski: Na pewno widać silną fascynację tą postacią wśród części środowiska młodopoetyckiego. Osobiście ucieszyłbym się, gdyby jednak z Pułki nie zrobiono drugiego Wojaczka. A jeśli już koniecznie tak, to nie kosztem jego wierszy, bo tak się trochę w przypadku Wojaczka stało. Wrocławski turniej odbieram raczej jako potrzebę upamiętnienia kogoś, kto umarł, tym bardziej, że umarł zbyt szybko. Upamiętnienia przez ludzi, którzy są chyba do tego najbardziej powołani, czyli jego przyjaciół (…). I tak też myślmy o tym turnieju, o jego patronie. I mimo zorganizowania (przez Martę Koronkiewicz, Pawła Kaczmarskiego i Konrada Góry) dopiero trzech jego edycji, istnieje spora szansa, że turniej ten wpisze się w literacki kalendarz Wrocławia na dłużej.

 

„Stacja Literatura” i  „Góry Literatury

 

W ostatnich latach małe, przygraniczne miasta zyskały dwa duże festiwale literackie. Mowa oczywiście o Stroniu Śląskim i Nowej Rudzie. Wcześniej w Stroniu Śląskim i Starej Morawie, za sprawą  Erny i Jacka Rybczyńskich, sporadyczne spotkania literackie odbywały się w tzw. „Wapienniku” (mowa oczywiście o „Rikszach Literackich”, w ramach których – przy dobrej pogodzie – zaproszeni literaci oprócz czytania swoich utworów byli wożeni… rikszą), zaś w Nowej Rudzie od początku lat dziewięćdziesiątych miały miejsce „Noworudzkie Spotkania z Poezją”, a od 2011 roku dodatkowo „Noworudzkie Bieguny Kultury” (nawiązujące do „Festiwalu Studentów Szkół Artystycznych”, który organizowano w Nowej Rudzie w latach siedemdziesiątych, a jego otwarcie symbolizował wjazd białej lokomotywy na miejscowy dworzec kolejowy). Stąd można stwierdzić, że wspomniane pogranicze, w miesiącach letnich, ma całkiem konkurencyjną ofertę dla Wrocławia. Bo to właśnie ze Stolicy Dolnego Śląska wydawnictwo Biuro Literackie przeniosło swój coroczny „Port Literacki”, który od 2015 roku organizowany jest pod nazwą „Stacja Literatura”. Tutaj też, w tym samym roku, zawędrowały „Góry Literatury”. A nie ma lepszego miejsca na zaangażowane rozmowy o literaturze niż prowincja, prawda?

Karol Maliszewski, organizator i współpomysłodawca „Noworudzkich Spotkań z Poezją”, dziś odbywających się w ramach Festiwalu „Góry Literatury” (którego gospodarzem jest m.in. Olga Tokarczuk) nie widzi jednak w tym problemu i na pytanie o to, czy przypadkiem obecność dużych, zewnętrznych przedsięwzięć kulturalnych w małych miastach nie wpływa ujemnie na lokalne inicjatywe literackie, odpowiada przecząco: Jest napływ wartości z centrum i jednocześnie odbywa się aktywizacja prowincji. Mogę tylko mówić o festiwalu „Góry Literatury”, bo to znam i co roku przeżywam. Tu nie ma mowy o żadnym przenoszeniu. Niby skąd go przeniesiono? To się urodziło na miejscu, w Nowej Rudzie i okolicznych wioskach. To sie narodziło w głowach i sercach mieszkających tam ludzi. Pewnie, że iskrę zapalną przyłożyła Olga Tokarczuk, będąca obecnie sama w sobie jednym z centrów naszej literatury, ale przyłożyła jako tubylka, jako tutejsza o tę tutejszość walcząca. My niczego nie zdławiamy, a raczej podsycamy. Proszę bardzo, niech wyjdą wszystkie lokalne cudowności literackie, niech się skonfrontują z tym, co nadchodzi z centrum. To się ta pogodzić, połączyć, nie patrzmy w kategoriach zawłaszczania, przemocy, redukcji.

Zarówno „Stacja Literatura” jak i „Góry Literatury” przyciągają co roku wiele znakomitych pisarek i pisarzy, również z zagranicy. Można ująć to jednak następująco: „Stacja…” jest festiwalem bardziej poetyckim (trochę jak odbywające się w przeszłości w pobliżu „Kłodzkie Wiosny Poetyckie”), zaś „Góry…” prozatorskim. Różni je również rozlokowanie poszczególnych imprez. Choć „Stacja Literatura” odbywa się w Stroniu Śląskim i pobliskiej Siennej, a więc głównie w jednym/ dwóch miejscach, to „Góry Literatury” są już bardziej porozrzucane, od Kłodzka aż po Wałbrzych (np. w 2017 roku część wydarzeń odbyła się w czeskim Broumovie). W ramach festiwali organizowane są ponadto liczne warsztaty (również dla debiutantów), panele dyskusyjne, koncerty, spotkania i edukacyjne akcje. Tym samym jeśli ktoś kiedyś marzył o literackiej inwazji na jego miasto, od której można dostać zawrotów głowy: powinien się wybrać na polsko-czeskie pogranicze. I dać się wciągnąć w wir literackich wydarzeń.

 

„Miedzianka Fest”

 

Nowy i interesujący festiwal reportażu i nie tylko (bo, jak wszędzie jest tutaj i miejsce dla poetyckiej niszy…). Organizowany w pobliżu Janowic Wielkich, a dokładnie w miejscu, które już niemalże … nie istnieje (choć „odtworzył je” Filip Springer za sprawą swojej debiutanckiej Miedzianki). Pod koniec sierpnia br. odbyła się jego druga edycja – ponownie na łąkach, polanach, w kościele i ścieżkach turystycznych (w ramach festiwalu udostępniane jest pole namiotowe; impreza ma więc charakter całkowicie otwarty – w myśl zasady: kto ma namiot, niech przyjeżdża i cieszy się dobrą literaturą). W programie przewidziano bowiem liczne literackie spacery, panele dyskusyjne, spotkania autorskie, wykłady, koncerty i gry (np. geologiczne wspólnie z Uniwersytetem Wrocławskim). A wszystko to na świeżym powietrzu.

 

Międzynarodowy Festiwal  Literatury „Apostrof

 

Organizowany przez „Empik” w największych miastach Polski, również we Wrocławiu. Jego trzecia (wrocławska) edycja odbyła się w maju br. w „Mediatece” i „Empiku” mieszczącym się w  „Renomie”. Gośćmi byli m.in. Olga Tokarczuk, Dorota Masłowska i prof. Jerzy Bralczyk wraz z żoną Lucyną Kirwil. Jak możemy przeczytać w informacji prasowej: „Festiwal <<Apostrof>> to jedyne wydarzenie literackie w kraju, które łączy ogólnopolski charakter z międzynarodową skalą[3] (…)”. W jego programie wiele uwagi poświęcanej jest premierom książkowym i dyskusjom (m.in. wokół tłumaczeń). To też nie lada gratka dla czytelników, którzy mogą spotkać się ze swoimi autorami i chwilę z nimi porozmawiać (warto wspomnieć, że jedna z edycji odbyła się pod hasłem „Czytaj dalej”, jako swego rodzaju podziękowanie dla czytelników, bez których nie byłoby zarówno autorów, jak i książek).

 

Akcje poetyckie, wydawnictwa, czasopisma

 

Ostatnie lata to jednocześnie czas spontanicznych akcji literackich, często połączonych z protestem lub przeprowadzanych w duchu solidarności z jakąś osobą lub grupą, wskutek jakiegoś wydarzenia, które wywołało społeczny opór. W 2012 roku, za sprawą Konrada Góry, mieliśmy we Wrocławiu „Czytanie dla Wagenburga” – poetycką akcję, powołowaną do życia ze względu na brutalne pobicie skłotersa z skłotu Wagenburg przez miejscowych nacjonalistów. W następnych latach podobne protesty zaczęły stawać się jednak coraz częstsze. Rzecz jasna, z przyczyn politycznych. Jednocześnie tym wystąpieniom (najczęściej w formie tzw. open mic’ów) czasem towarzyszyły ulotne druki (casus Wagenburga powołał do życia inicjatywę „Papier w dole. Pismo szerokiego marginesu społecznego” pod redakcją m.in. Jacka Żebrowskiego, która przekształciła się w nieregularnego zin’a). Czasem zaś wystąpienia ograniczały się do facebook’owego streamu i czytania do mikrofonu, co jednak można było śledzić za pomocą tego portalu (taka forma towarzyszyła m.in. open mic’owi, zorganizowanemu przed budynkiem Uniwersytetu Wrocławskiego, w czasie tegorocznych studenckich protestów). Warto jednak dodać, że wszystkie te akcje były organizowane oddolnie, przez samych zainteresowanych, a co za tym idzie: ulotne i chwilowe. Lecz na tyle ważne dla młodych ludzi, że należy je tutaj przytoczyć.

Choć czasami książkę opublikuje jeszcze zasłużone stowarzyszenie „Rita Baum” (ostatnia to bodajże Wstęga Möbiusa Pawła Krzaczkowskiego) to regularniejszy cykl zdają się już mieć powołane niedawno do życia takie inicjatywy jak: Wrocławski Dom Literatury, wydawnictwo Warstwy (którego książkę wydaną Urszuli Zajączkowskiej uhonorowano Nagrodą Kościelskich), czy najnowsze – rozpoczynające wydawniczą działalność od trzeciego migdału Mirki Szychowiak – Wydawnictwo j Jacka Bieruta, który z kolei dwa lata temu zredagował antologię poezji wrocławskiej i podwrocławskiej pt. Nielegalny prąd (co ciekawe, dwujęzyczną, a przekładu wierszy z polskiego na ukraiński dokonał ukraiński poeta Andrij Bondar). Przy czym, o czym warto pamiętać, były to od czasów monumentalnej książki Rozkład Jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska i portalu: Dolnośląskość. pl (o którym później) jedyne takie próby prezentacji najnowszych osiągnięć wrocławskiej i dolnośląskiej literatury (choć może jeszcze robił to Festiwal „Pretexty”, który umiejętnie przedstawiał dolnoślązakom to, co ogólnopolskie i to, co lokalne – w każdym z odwiedzanych miast łącząc te dwa światy).

Wreszcie: we Wrocławiu wydawany był w latach 2015-2016 sieciowy magazyn literacki „2Miesięcznik” pod wodzą Rafała Różewicza, który, mimo charakteru bardziej ogólnopolskiego, na swoich łamach również gościł wiele poetek, poetów i prozaików z Wrocławia i Dolnego Śląska, stanowiąc w jakimś sensie, wspólnie z „8 Arkuszem Odry” – miejsce umożliwiające publikację swoich utworów przez najmłodszych.

 

II. Miejsca

 

Galeria Sztuki i Miejsce Spotkań „Ślimak”

 

Bodaj najmniejsze, lecz najprężniej działające miejsce we Wrocławiu (co jest swego rodzaju zabawnym paradoksem), prowadzone przez Anetę Dotkę, w którym znikają wszelkie podziały na linii artysta/publiczność. Nie ma niepotrzebnego dystansu i napięcia (czytaj: nadęcia), a każde spotkanie przeradza się w żywą dyskusję – przeważnie do późnych godzin wieczornych. W „Ślimaku”  odbywają się spotkania literackie, koncerty (m.in. Justyny Sieniuć, Asi Kuklińskiej, czy Krzysztofa Rodaka), wystawy fotograficzne, malarskie oraz inne wydarzenia artystyczne (w tym „Otwarta Scena Poetycka”, w ramach której każdy może przyjść i przeczytać swój wiersz). Tym co wyróżnia „Ślimaka” jest cykliczność i intenstywność: właściwie co tydzień, począwszy od środy/czwartku do soboty, w galerii coś się dzieje. Choć pomieszczenie, jak już wspomniałem, jest bardzo małe, na frekwencję zazwyczaj nie można narzekać. To przyjemne i ciepłe miejsce, gdzie każdy może, bez skrępowania, zadać pytanie i wejść w żywy dialog z pisarzem, czy muzykiem. Naturalność i szczerość – to znak rozpoznawczy „Ślimaka” (nazwa została zaczerpnięta od jednego z utworów Ryszarda Krynickiego), w którym kulturalnie spędzają czas zarówno młodzi, jak i starsi bywalcy – ludzie złaknieni niekomercyjnej sztuki.

Z Dolnego Śląska swoje wieczory autorskie mieli w „Ślimaku” m.in. członkowie Klubu Literackiego „Rubikon”, Bartosz Czarnotta, Anna Adamowicz, Justyna Paluch, Julia Szychowiak oraz Karol Maliszewski. „Ślimak” (jak często mówią na niego bywalcy: „Ślimaczek”) nie ogranicza się jednak do twórczyń i twórców związanych z regionem. Zaprasza autorów z całej Polski. W ten sposób zawitali do niego m.in. Karolina Kułakowska ze swoimi obrazami i wierszami, Robert Kowalski, Waldemar Jocher, Barbara i Jacek Dudkowie, Mariusz Kusion czy Daniel Madej.

Jak sama Aneta Dotka powiedziała w jednym z wywiadów: W <<Ślimaku>> próbuję stworzyć przestrzeń przenikania słów poprzez spotkania literackie, wykłady, koncerty piosenki autorskiej i wernisaże, zwłaszcza ludzi młodych [4].

I coś rzeczywiście jest na rzeczy, bo z przenikaniem się sztuk, głosów mamy tam jak najbardziej do czynienia.

 

Klub literacki i muzyczny „PROZA”

 

Wcześniej mieścił się tam klub „Sanatorium”. Mowa oczywiście o Przejściu Garncarskim na wrocławskim Rynku, gdzie działa kilka instytucji związanych z literaturą. Księgarnio-kawiarnia „Tajne Komplety”, wydawnictwo Warstwy, Wrocławski Dom Literatury i wspomniany klub. „PROZA” prowadzona przez Wrocławski Dom Literatury to stosunkowo nowe miejsce na naszej mapie. Istnieje w nim nie tylko dobrze zaopatrzony bookcrossing (dużo „białych kruków”), ale również bar (i nie mam tu na myśli wyłącznie alkoholi). Słowem: starter pack dla każdego czytelnika, który ma okazję uczestniczyć w licznych spotkaniach i koncertach (często cieszących się sporą frekwencją – rzecz jasna, w zależności od aktualnego statusu artysty).

W „PROZIE” odbywa m.in. część wrocławskiego festiwalu „Silesius”, ponadto bardzo dużym zainteresowaniem cieszą się autorskie cykle spotkań Ireneusza Grina. To tutaj spotykają się twórcy z całego Dolnego Śląska za sprawą „Dorzeczy” Karola Maliszewskiego. Ciekawą atrakcją „PROZY” są seanse filmowe („Literatura na ekranie”), zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. A jeśli ktoś chce zjeść śniadanie – może wpaść na tzw. „Śniadanie Literackie” (odbyło się już kilka tego typu śniadań m.in. z Jackiem Inglotem czy – oczywiście w przenośni – „Skamandrytami”).

Zaletą „PROZY” jest niewątpliwie jej otwartość na nowe inicjatywy i nowych ludzi. Chcesz zorganizować spotkanie, dyskusyjny panel? Nie będzie problemu. Choć grafik bywa tam napięty.

 

Księgarnia Hiszpańska „Elite

 

Prowadzona przez Ewę Malec Księgarnia Hiszpańska (czyli kultura Hiszpanii w pigułce i nie tylko) to kolejne obok „Tajnych Kompletów” i Fundacji Rozwoju Kultury i Sztuki „Macondo” (prowadzonej przez Julię Wernio i Lenę Czeniawską) miejsce na szlaku wrocławskich literatów. Często przychodzących tutaj na małe „afterparty” po – zazwyczaj udanych – oficjalnych spotkaniach literackich w klubie „PROZA”. Imprezom (jednakowoż kulturalnym) sprzyja bowiem klimat odległej, choć za sprawą jego niepowtarzalności, bliskiej – Hiszpanii. Ale też miejsce to (na każdym kroku możemy się tam natknąć na sterty wspaniałych książek, zalegających od podłogi aż po sufit) ma bogatą ofertę edukacyjną, zarówno dla Polaków oraz cudzoziemców: umożliwia bowiem uczestnictwo w interesujących spotkaniach autorskich, wykładach, warsztatach i koncertach – przybliżających mieszkańcom Wrocławia kulturę i sztukę hiszpańskojęzyczną. Innymi słowy: to miejsce, gdzie mogą spotkać się wszyscy (dorośli oraz młodzież) chcący się, choć na chwilę, oderwać od szarej rzeczywistości za oknem. Co ciekawe, jest to jedno z nielicznych miejsc we Wrocławiu, w którym możemy dostać współczesną poezję polską, a nie tylko dzieła zebrane Szymborskiej czy ks. Twardowskiego zalegające na półkach w „Empikach”.

Księgarnia z chęcią włącza się w też organizację tutejszych wydarzeń literackich. Odbyły się w niej spotkania m.in. w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania, „Mikrofestiwalu”, czy Festiwalu „Silesius”. Ponadto autor powyższych słów wie z jednego źródła, że w Księgarni Hiszpańskiej napisano co najmniej jedną pracę licencjacką. Można? Można. Przy dźwiękach flamenco…

 

Otwarta Przestrzeń Kultury

 

Tak naprawdę drewniany, zabytkowy Kościółek pw. św. Jana Nepomucena w Parku Szczytnickim we Wrocławiu. Bodajże najmłodsze miejsce na naszej liście, działające od niedawna i to okresowo: przeznaczone dla całych rodzin. Prowadzone przez Wrocławskie Centrum Rozwoju Społecznego. Jak czytamy w informacji prasowej: „OPK jest dostępna dla mieszkańców i turystów od wiosny do jesieni, w każdą sobotę i niedzielę w godzinach 12.00-20.00, a wszystkie odbywające się w jej ramach wydarzenia są bezpłatne. OPK to pokazy filmowe, spotkania literackie i koncerty. Dobór wydarzeń kulturalnych jest ściśle związany z nastrojowym i kameralnym wnętrzem dawnego kościółka”[5]. Tym samym w ramach OPK odbyło się już kilka spotkań literackich (czy to wewnątrz obiektu czy na świeżym powietrzu – klimatycznie, bo na leżakach): a więc z Konradem Górą, Elżbietą Lipińską i Maciejem Zarańskim (na którym mowa była m.in. o zaletach selfpublishingu). A wszystko to oczywiście bezpłatnie. Przechadzasz się po pięknym parku i raptem trafiasz na spotkanie autorskie. Możesz poczytać dostępną tam literaturę (w OKP dostępne są książki m.in. Fundacji Na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza i numery miesięcznika „Odra”) oraz poodychać nie tylko świeżym powietrzem. A więc spieszcie się pokochać to miejsce, bowiem czynne jest tylko do końca października!

 

Muzeum Pana Tadeusza

 

Warto również wpomnieć o działalności Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu, ponieważ muzeum organizuje m.in. Festiwal Tradycji Literackich. Dotychczas zorganizowano dwie edycje festiwalu (druga właśnie się rozpoczyna). Poświęcone są one osobliwym relacjom poetyckim, takim jak: Adam Mickiewicz – Tadeusz Różewicz (2017) czy Juliusz Słowacki – Zbigniew Herbert (2018). A wszystko to w formie wystawy, choć oprócz niej, w ramach festiwalu, odbędą się również: „warsztaty teatralne, warsztaty rodzinne, spotkania z tłumaczami, warsztaty twórczego pisania, warsztaty poezji miganej, warsztaty artystyczne dla pacjentów Dolnośląskiego Centrum Zdrowia Psychicznego, konferencja dla nauczycieli i konferencja naukowa oraz slam poetycki. Odbędzie się także premiera nowego, wydawanego przez Muzeum Pana Tadeusza pisma literackiego pt. <<Interpretacje>>”. A więc sporo, choć trzeba wspomnieć, że muzeum jest przecież czynne cały rok. Toteż organizuje choćby cykliczne „Środy nad książką”, czyli spotkania literackie, których punktem wyjścia jest najnowsza historii Polski, czy konferencje i spotkania współorganizowane razem z wydawnictwem Ossolineum. Brzmi poważnie, ale też zachęcająco.

 

 

III. Autorzy

 

Nowe twarze

 

Cechą charakterystyczną Wrocławia, jako miasta akademickiego, jest wymienność jego mieszkańców. Często są to mieszkańcy chwilowi, w okresie studiów, stąd też jego literackie środowisko jest efemeryczne. Poetyckie inicjatywy pojawiają się i znikają, i są najczęściej inicjatywami pojedynczymi, za którymi nie idzie żadna ciągłość. Dlatego, mimo ich istnienia, nie możemy jeszcze mówić w pełni o cyklicznych wydarzeniach literackich (nie licząc dużych festiwali, takich jak Międzynarodowy Festiwal Poezji „Silesius”, Bruno Schulz. Festiwal, czy Międzynarodowy Festiwal Opowiadania), które prowadziłyby do konsolidacji miejscowego środowiska. Młodzi literaci zazwczaj spotykają się spontanicznie na równie spontanicznych imprezach (najczęściej na „afterparty” w Księgarni Hiszpańskiej), dopiero aspirujących do tego, by być cyklicznymi (mam na myśli Turniej Jednego Wiersza im. Tomasza Pułki, spotkania w ramach Otwartej Przestrzeni Kultury itp.). Co ciekawe, zauważalny jest brak warsztatów literackich, niegdyś organizowanych przez wrocławski oddział SPP, na które uczęszczali choćby tacy znani dzisiaj poeci jak Konrad Góra. Po tamtych, znacznie bardziej urozmaiconych, działaniach ostały się jedynie turnieje jednego wiersza (coroczny Turniej im. Rafała Wojaczka czy Turniej „Wiosna Poetów”) oraz nieśmiertelne „Czwartki Literackie”. Tym samym większość młodopoetyckich wydarzeń jest organizowana oddolnie – prawie zawsze przez samych zainteresowanych, szukających dla siebie miejsca i kontaktu z innymi, miejscowymi twórczyniami i twórcami (swego czasu taką potrzebę zrobienia czegoś bardziej społecznego niż komercyjnego zaspokajał nieodżałowany „Mikrofestiwal” – wrocławski festiwal poezji, ale nawet i to się już skończyło). Swoje również zrobił, bądź co bądź, wyjazd z Wrocławia Bartosza Sadulskiego, Przemysława Witkowskiego czy Ilony Witkowskiej, którzy kilka lat temu, mniej lub bardziej, aktywizowali wrocławską scenę literacką (zwłaszcza duet Witkowski/Sadulski – kto pamięta ich Poetycką Mapę Polski opublikowaną w „Ricie Baum” – ten wie o co chodzi). Za koniec pewnej ery uznać należy również odejście Marcina Czerwińskiego ze wspomnianego pisma. Na ich miejsce przyszli jednak nowi autorzy i autorki, wspierani przez młodych, lecz już cenionych w skali kraju wrocławskich krytyków literackich skupionych wokół powstałej w 2015 roku „Przerzutni. Magazynu literatury i badań nad codziennością”: Martę Koronkiewicz, Pawła Kaczmarskiego i Jakuba Skurtysa. Warto ich przedstawić.

Z pewnością nową twarzą we Wrocławiu jest Aleksander Trojanowski – laureat Nagrody Publiczności w XXIII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina na debiutancką książkę poetycką. Coraz częściej publikujący w ogólnopolskich pismach literackich (m.in. w nieistniejącym już „2Miesięczniku”, czy „Małym Formacie”, „Odrze/8 Arkuszu”) oraz nagradzany i wyróżniany w TJW im. Tomasza Pułki. Jeszcze przed debiutem książkowym, choć nie da się ukryć, że jego debiut jest już dość mocno wyczekiwany, zwłaszcza przez rówieśników; nie tylko we Wrocławiu, lecz także w Warszawie, Łodzi, czy Krakowie – najbardziej prężnych ośrodkach literackich w Polsce. W parze z talentem poetyckim idzie również talent krytyczno-literacki w przypadku Soni Nowackiej i Adama Pietrygi. Tak samo jak Trojanowski, nagradzanych w turniejach oraz publikujących na łamach literackich pism (m.in. wrocławskiej „Odry/8 Arkusza”, krakowskiego „Kontentu”, czy – jak w przypadku Nowackiej – również śląskiego „ArtPapieru”); których artykuły krytycznoliterackie o roli i statusie poety w internecie i mediach społecznościowych mogliśmy przeczytać ostatnio w książce Współczesne życie literackie, pod redakcją Klaudii Mucy i Jakuba Osińskiego, wydanej przez toruński Instytut Badań nad Dyskursami. W przypadku Nowackiej warto również dodać, że próbuje ona swych sił w prowadzeniu literackich spotkań; jej debiut w tej roli i to bardzo udany miał miejsce w kwietniu bieżącego roku we wrocławskim klubie „PROZA”, w którym poprowadziła wieczór autorski z łodzkim poetą Maciejem Robertem. Innym krytykiem literackim najmłodszego pokolenia piszącym o poezji najnowszej, publikującym, podobnie jak Nowacka, na łamach „Odry/8 Arkusza” i „ArtPapieru” jest Karol Poręba – związany z wrocławskim wydawnictwem Ossolineum, w tym wypadku: działającym już bardziej intytucjonalnie niż oddolnie, co nie jest absolutnie zarzutem; m.in. dzięki niemu we wrocławskich księgarniach możemy kupić najnowsze edycje klasycznych dzieł literatury polskiej oraz światowej, jak również świetne eseistyczne książki (ostatnio choćby Jacka Gutorowa). Kolejnym krytykami wartymi odnotowania, publikującym, a jakże, w „Odrze/8 Arkuszu Odry” (dodatku redagowanym przez Martę Koronkiewicz i Pawła Kaczmarskiego, jednym z ważniejszych na młodopoetyckiej mapie kraju) oraz w „Małym Formacie” są Cezary Wicher i Aleksandra Kanar – student i studentka filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Swoich sił w literaturze i krytyce literackiej próbuje również Agnieszka Bednarek, absolwentka wspomnianej filologii polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, której opowiadania oraz recenzje (inaczej niż Nowacka i Poręba – Bednarek bardziej interesuje się współczesną prozą polską niż poezją) mogliśmy przeczytać na łamach „2Miesięcznika” i magazynu O.pl – Polskiego Portalu Kultury (m.in. recenzje powieści Miłość Ignacego Karpowicza czy Mojej córki komunistki Agnieszki Wolny-Hamkało).

Wracając jednak stricte do poezji: kolejny zamach na kulturalny Wrocław, w pozytywnym sensie, przeprowadza Świdnica – do najbardziej znanych obecnie literatów pochodzących z tego miasta – Barbary Elmanowskiej, Wojciecha Korycińskiego i Tomasza Hrynacza (chyba najbardziej znanego poety ze Świdnicy), dołączyli młodzi, z powodzeniem prezentujący swoją twórczość w Stolicy Dolnego Śląska. Klub Literacki „Rubikon”, założony przez Maję Hypki, która zorganizowała spotkania klubu m.in. w Galerii Sztuki „Ślimak” (prowadzonym przez Anetę Dotkę) i Wrocławskim Klubie Muzyki i Literatury, a którego członkiniami i członkami są m.in. Natalia Waligóra, Bartosz Czarnotta, Joanna Baranowska, Grzegorz Skoczylas i Paweł Buczma jest bardzo aktywny literacko, zaś poetki i poeci należący do niego – coraz częściej goszczą na łamach literackich pism i zdobywają laury w poetyckich turniejach. Co więcej: niekiedy mając na swoim koncie już wydane książki (jak choćby Bartosz Czarnotta, autor dwóch książek poetyckich: Ślepe okna i Ferma formy, świdnicki obieżyświat, obecnie przygotowujący książkę o południowym kinie Indii, czy Grzegorz Skoczylas, który niedawno zadebiutował zbiorem Partia szachów). Świdniccy autorzy są też chlubnym wyjątkiem, jeśli chodzi o aktywizację lokalnych społeczności: z powodzeniem działają bowiem na rzecz kulturalnego Wrocławia, jak i kulturalnej Świdnicy, nierzadko dzieląc swoje życie między tymi dwoma miastami (współorganizując, ze wspomnianym Wojciechem Korycińskim, „Świdnickie Środy Literackie” odbywające się w Świdnickim Ośrodku Kultury).

W Karpaczu natomiast mieszka i tworzy Piotr Przybyła – poeta i autor sztuk scenicznych, związany z Jeleniogórskim Klubem Literackim. Dał się już poznać dzięki świetnie przyjętej debiutanckiej książce poetyckiej Apokalipsa. After Party (2015), uhonorowanej m.in. nagrodą „Gazety Wyborczej” – „wARTo”, nagrodą im. Kazimiery Iłłakowiczówny i nominacją do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, po czym… jakby zapadł się pod ziemię. Ostatnie jednak wieści z Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rafała Wojaczka organizowanego przez Instytut Mikołowski, w którym jedną z nagród otrzymał właśnie Przybyła, każą wierzyć, że czas milczenia tego poety właśnie dobiega końca. Bo jak mówił Karol Maliszewski: Dawno nie czytałem tak olśniewającego debiutu jak tom Piotra Przybyły. Został wykonany jakiś ważny krok w młodej poezji, którego jeszcze nie potrafię nazwać. Pojawił się duży talent i nazywa się Przybyła[6]. A taki duży talent nie może się ukrywać i milczeć. Jesteśmy pewni, że wkrótce znów nas czymś zaskoczy.

Nominowanymi do nagród (Nagrody Literackiej „Gdynia” czy „Gazety Wyborczej” – „wARTo” ) były również następujące poetki: pochodząca z Lubina, a dziś mieszkająca we Wrocławiu – Anna Adamowicz oraz wrocławianka Ewa Jarocka. Obie debiutowały w ostatnich latach (Adamowicz Wątpią wydaną w 2016 roku, Jarocka książką Nie ma dobrych ludzi także w 2016), i obie – w przeciwieństwie do Przybyły – są nadal aktywne i pracują nad kolejnymi książkami (Jarocka opublikowała już nawet drugą pod intrygującym tytułem – Dno cekina). Chętnie uczestniczą też w regionalnych spotkaniach i festiwalach, co świadczy o tym, że istnieje tutejsze zapotrzebowanie na literaturę wśród tzw. „stałych bywalców” (zwłaszcza w przypadku wspomnianej Adamowicz, obecnej w środowisku literackim Wrocławia już od 2012 roku, czyli od czasów „Mikrofestiwalu”).

Nominowana do Nagrody Literackiej „Gdynia” była również inna wrocławianka – Hanna Janczak, debiutująca książką Lekki chłód (2015), z powodzeniem publikująca wiersze w różnych periodykach, co zaowocowało wreszcie poetycką kontynuacją w postaci drugiej książki jeszcze ciszej (notabene ciekawszej i językowo lepszej) wydanej w roku bieżącym. To jeden z wielu przykładów na to, że nominacje czasem są lepsze niż zwycięstwa, bo pozwalają otrzymać przysłowiowego „kopa” i wyzwolić dodatkowe pokłady drzemiącej energii (jak w przypadku Janczak). Jednocześnie poetka sprawdza się również w roli prowadzącej. Nie tak dawno poprowadziła bowiem wieczór autorski z legnickim poetą i krytykiem Grzegorzem Tomickim, co tylko pokazuje, że często ludzie związani z literaturą są z nią związani w dwojaki sposób – byle tylko mieć z nią jak najwięcej do czynienia, na różnych płaszczyznach. Skąd to się bierze? Może z potrzeby nie tylko zaprezentowania swojej twórczości, ale też z chęci skonfrontowania swojej artystycznej wizji z kimś innym?

Poetką i prozaiczką z Opola, będącą po debiucie prozatorskim (piszącą również bajki dla najmłodszych), jest Aleksandra Paprota. I choć znana jest bardziej poza Wrocławiem (wskutek licznych zwycięstw w ogólnopolskich konkursach poetyckich), to również warto na nią zwrócić uwagę. Jej książkowy debiut poetycki, który, jak mniemam, kiedyś ujrzy światło dzienne, może być sporym wydarzeniem. Pozostaje jednak czekać, ponieważ autorka ta zbyt rzadko udziela się literacko, zwłaszcza we Wrocławiu. Inną zaś, już mocno rozpoznawalną artystką spod Jeleniej Góry, a mieszkającą we Wrocławiu, łączącą, inaczej niż Paprota, talent poetycki bardziej z muzyką i śpiewem niż prozą jest Justyna Sieniuć. To chyba jedyna autorka w zestawieniu, która zdecydowała się uprawiać poezję śpiewaną (choć tak naprawdę trudno jej twórczość zakwalifikować do konkretnego nurtu, obecnie jest to połączenie poezji z … rapem). W jej przypadku – pomysł ten chwycił i dziś Sieniuć, zaczynającą – jak większość – od wierszy (a więc publikacji m.in. w  „2Miesięczniku” i „Odrze/8 Arkuszu Odry”) możemy częściej posłuchać niż przeczytać (na Ogólnopolskich Festiwalach Piosenki lub bardziej lokalnie: we wspomnianym  „Ślimaku” , w którym regularnie gra i udziela się). Warto również dodać, że jakiś czas temu młoda artystka została uhonorowana tytułem „Pieśniarki Roku”, przyznawanym przez wrocławski klub „Pieśniarze” prowadzonym przez Donata Kamińskiego.

Kolejnym młodym zdolnym, tworzącym poezję oraz muzykę (inaczej niż Sieniuć – oddzielającym raczej te dwie formy twórczej aktywności) jest pochodzący z Rybnika – Mateusz Chomicki. Co ciekawe, ten zaledwie 24-letni poeta wydał już trzy książki poetyckie (najnowsza Śmiech pochodzi z 2017 roku) i powoli, lecz konsekwentnie buduje swoją pozycję we wrocławskim światku (zarówno poetyckim, jak i tym muzycznym – wraz ze swoim zespołem Inaczej nagrał płytę pt. Przyjemnie). We Wrocławiu mieszka i tworzy również wielbicielka twórczości Edwarda Stachury – Gabriela Iwińska. Choć nie jest zbytnio aktywna (w tym aspekcie blisko jej do nieobecnej Aleksandry Paproty), to w ostatnich latach była jedną z najczęściej nagradzanych poetek we wrocławskich turniejach jednego wiersza. Swoje utwory publikowała również w pismach literackich (m.in. w magazynie „Inter-.Literatura-Krytyka-Kultura”) i antologii Grała w nas gra, wydanej jako pokłosie działalności „2Miesięcznika”. Obecnie, wspólnie ze znaną wrocławską poetką Ewą Sonnenberg, luźno pracuje nad debiutanckim tomikiem. Tym samym w przypadku Iwińskiej: również pozostaje czekać.

Lecz jeszcze tylko chwilę będziemy czekali na debiutancki zbiór świeżo upieczonego wrocławianina – Pawła Majcherczyka (być w może, w momencie publikacji artykułu, tom Ponieważ już będzie dostępny na rynku). Ostatnimi czasy Majcherczyk, oprócz tego, że jest poetą, dał się poznać jako recenzent współpracujący z „Odrą” i ”Twórczością”. Trudno zaliczyć go od razu do autorów związanych z Wrocławiem, aczkolwiek zdaje się, że zakotwiczy tutaj na dłużej. I być może kolejne inicjatywy wyjdą właśnie od niego? Pożyjemy, zobaczymy, ale może być ciekawie.

Na uboczu funkcjonują również Grzegorz Smoliński i Maciej Konarski. Debiutowali już wcześniej (Konarski to autor mocno funkcjonujący w środowisku literackim Wrocławia kilka lat temu – aktualnie – po przerwie powrócił w najnowszym almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2017, wydanym nakładem Biura Literackiego, w którym znalazł się również wspomniany Smoliński). Trudno zaliczyć ich do nowych twarzy, raczej są to autorzy, którzy w jakimś sensie powrócili i to powrócili udanie, choć nie wiadomo, czy na stałe. Oby, bo prezentują interesującą dykcję i obok ich twórczości nie da się przejść obojętnie. Może kilkuletnie wyhamowanie wrocławskiego życia literackiego przyczyniło się do tego, że oni również tymczasowo zniknęli?

Zniknęła nam również Natalia Dziadosz. A szkoda, bo zdążyła już opublikować kilka utworów w „2Miesięczniku”, mieć swój wieczór autorski w „Pieśniarzach” (poprowadzonym przez Stanisława Srokowskiego) i wziąć udział w warsztatach literackich w ramach festiwalu „Stacja Literatura”  – imprezy Biura Literackiego, będącej kontynuacją „Portu Wrocław” w innym czasie i w innym miejscu (a konkretnie w Stroniu Śląskim). To jednak znamienne: Wrocław, będący nie tak dawno przecież Europejską Stolicą Kultury, nie jest w stanie zatrzymać debiutantów i zapewnić im warunków rozwoju, co skutkowałoby stworzeniem miejscowego środowiska. Stąd też mamy takie przypadki jak Dziadosz – która pojawiła się, błysnęła, ale zmuszona była stąd wyjechać, zamiast się rozwijać i chłonąć rzekomą literackość miasta.

Tymczasem na poetycką scenę mocnym krokiem weszła mieszkająca w Kłodzku – Dagmara Kacperowska, która w bieżącym roku zadebiutowała książką pt. martwy sezon. To kolejna, po Tomaszu Smogórze – autorze debiutanckich Ujść – osoba z tego miasta, która jest już rozpoznawalna w Polsce, a o jej twórczości pisał choćby Piotr Wiktor Lorkowski w „Toposie”. Ponadto występowała również we Wrocławiu w ramach projektu Karola Maliszewskiego pt. „Dorzecza”, więc całkiem sporo jak na debiut kogoś – nie bójmy się tego słowa – z pogranicza. Ale może to dobra okazja na reaktywację legendarnych „Kłodzkich Wiosen Poetyckich”? Wszak dziś duże festiwale ciągną do mniejszych, lecz nie mniej ambitnych miast, a przypadki Smogóra i Kacperowskiej pozwalają mieć nadzieję, że już niebawem będziemy mieli tutaj całkiem silną reprezentację, mogącą swobodnie konkurować z tzw. centralą.

Mam na myśli bowiem Macieja Bobulę i Bartosza Zdunka – jednego z  Szalejowa Górnego, drugiego zaś z Nowej Rudy, w dodatku tegorocznych laureatów Konkursu Dużego Formatu na książkę poetycką, organizowanego przez Fundację Duży Format z Warszawy. Choć to Bobula jest bardziej związany z regionem niż Zdunek (czy jednak w przypadku, zdaje się, że zanikania podziału na lokalność i centralę, wskutek rozwoju internetu i mediów społecznościowych, jest to aż tak istotne?), to obaj poeci wykraczają poza tę lokalność, można rzec: już pomału wypływają na szerokie wody (Zdunek był laureatem Połowu 2016, zaś Bobula to ceniony znawca filmowy i utalentowany prozaik, którego wybrane opowiadanie mogliśmy przeczytać w książce wydanej przez krakowski Ha!art pt. Bękarty Wołgi). Tymczasem ich debiutanckie tomiki ukażą się jeszcze w tym roku i wiem, że będą one dobre.

Niedaleko Nowej Rudy i Bielawy, w Ostroszowicach mieszka też Piotr Woźniak, poeta, autor tomiku mniej więcej. Był już gościem festiwalu „Pretexty”, którego celem jest promocja ambitnej literatury w mniejszych miastach, a także wystąpił we Wrocławiu w ramach cyklu spotkań Karola Maliszewskiego „Dorzecza”. Bardzo aktywny na Facebooku na różnych polach i już stosunkowo znany w poetyckim środowisku – nie tylko dzięki dobrym (choć króciutkim) wierszom. Swego czasu, we współpracy z innymi poetkami i poetami, zorganizował całkowicie oddolne i potrzebne aukcje literackie, z których pieniądze z wylicytowanych książek poetyckich poszły na pomoc zwierzątom znajdującym się w potrzebie (np. w schroniskach). Zacna i cenna inicjatywa, którą warto w tym miejscu przypomnieć.

W przypadku wspomnianych autorek i autorów opisywałem rejony pogranicza polsko-czeskiego. Teraz pozwolę sobie zawędrować aż pod granicę z Niemcami, by wspomnieć o Annie Nawrockiej,  zawidowiance, aktywnej zwłaszcza w Lubaniu (choć pierwszą książkę cztery czwarte opublikowała w Stowarzyszeniu „Alternatywni” z Elbląga). W każdym razie o Lubaniu warto pisać: istnieje tam prężnie działający Dolnośląski Klub Literacki „Nurt”, założony w 2008 roku (do którego należy m.in. lubańska poetka – Anna Ewa Klimowicz); ponadto Miejski Dom Kultury w Lubaniu od lat organizuje Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O czym szepczą bazaltowe skały”. W kontekście Nawrockiej warto wspomnieć również o organizowanych od lat „Głogowskich Konfontacjach Literackich”. W 2016 roku Nawrocka została ich laureatką, rok później natomiast, wraz z Dominiką Lewicką-Klucznik, poprowadziła happening poetycki na tymże festiwalu (swoją drogą o „Głogowskich Konfrontacjach Literackich” warto byłoby napisać osobny tekst).

Wróćmy jednak do Wrocławia: szkoda, że dobrze zapowiadający się  „Kajet Kulturowy” – sieciowy magazyn poświęcony literaturze, teatrowi i filmowi, tworzony m.in. przez Weronikę Sowińską, jest obecnie w stadium zawieszenia, choć mało brakowało a ukazałby się drukiem. Mimo że obecnie Sowińska bardziej zajmuje się filmem, w okresie istnienia magazynu przeprowadziła zacne wywiady m.in. z Agnieszką Wolny-Hamkało, czy Kamilem Zającem opublikowane również na łamach Dolnośląskości.pl i Fundacji na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza. W każdym razie zobaczymy, co dalej i czy „Kajet Kulturowy” jeszcze się odwiesi. Bo warto.

Energią z kolei tryska Maciej Zarański, prezes nowo powstałej Fundacji Klub Innowatora. W 2017 roku nakładem własnym opublikował kryminał Powrót Sowy, dziejący się głównie w jego rodzinnym mieście – Nowej Rudzie, a niedawno dodatek do tejże historii pt. Indy. Miejscem aktywności fundacji jest zaś wrocławskie Nadodrze. Zarański, jako jeden z ostatnich drukarzy typograficznych, stworzył miejsce, które już wkrótce może stać się ważnym (jeśli już nie jest) ośrodkiem na literackiej mapie Wrocławia. Drukarnia, fundacja i wydawnictwo w jednym, przyjazne lokalnym artystom i otwarte na młodych ludzi poukrywanych w swoich niszach? Czemu nie. Zwłaszcza że, jak już wspomniałem, Zarański ma spore ambicje literackie (Powrót Sowy jest dopiero pierwszą częścią zapowiedzianej przez niego trylogii) i chęci, jeśli chodzi o organizowanie miejscowych imprez (nie tak dawno zorganizował na przykład Targi Książki Niezależnej i Artystycznej „NISZA”, na których można było kupić książki małych, efemerycznych oficyn lub opublikowane przez samych autorów). Dlatego warto śledzić jego działania i mu kibicować.

Tymczasem przed książkowym debiutem powieściowym jest jeszcze Joanna Pawłusiów. Pochodząca z Godzikowic/ k. Oławy młoda prozaiczka ma już na swoim koncie szereg publikacji w antologiach opowiadań, ponadto swoją twórczość publikowała w krakowskim kwartalniku „Grupy Multimedia”, spotykając się z bardzo dobrymi reakcjami ze strony krytyków, jak i czytelników. O czym świadczy główna nagroda w konkursie organizowanym w ramach 12. edycji Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Z pewnością za jakiś czas zadebiutuje  „pełnometrażowym” tekstem, więc dopiero wtedy będzie można powiedzieć coś więcej. Jednakże, już teraz, należy wiązać z nią spore nadzieje. Wybranie Pawłuciów do uczestnictwa w projekcie Flash Europa 28, organizowanym przez Delegaturę Unii Europejskiej w Pekinie, a także chińską organizację literacką The Bookworm nie wolno przeoczyć.

Laureatem konkursu MFO, lecz już po debiucie książkowym jest też inny prozaik: Maciek Bielawski. Dwa lata temu opublikował powieść pt. Twarde parapety o dzieciństwie spędzonym w PRL-u, ciepło przyjętą przez krytyków i czytelników, co wiązało się nawet ze zgłoszeniem Bielawskiego do Paszportów „Polityki” . Aktualnie pozostaje nam czekać na kolejną książkę autora, ale już dziś można śmiało stwierdzić, że we Wrocławiu mieszka kolejny, interesujący (i co ważne: dojrzały) prozaik, który pewnie jeszcze nie raz nas czymś zaskoczy.

Mam świadomość, że to nie są wszyscy, którzy w ostatnim czasie dali o sobie znać na Dolnym Śląsku. Zwłaszcza jeśli chodzi o poezję; tutaj właciwie regularnie pojawia się interesująca autorka, interesujący autor (ostatnio na przykład Karolina Kapusta, zauważona już w TJW im. Tomasza Pułki, mająca pierwsze publikacje prasowe za sobą). Problem polega na tym, że Wrocław, jako miasto spotkań i niejako twarz literatury dolnośląskiej – jest rzeczywiście tylko albo aż miastem spotkań. Chwilowej wymiany myśli, chwilowo istniejących inicjatyw sprzyjających permanentnemu rozproszeniu. Brakuje w tym wszystkim stabilizacji i ciągłości (poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, tj. spotkaniami w „Ślimaku” i „PROZIE” oraz cieszącym się coraz większym zainteresowaniem turniejem Tomka Pułki – lecz na tak duże miasto to stanowczo za mało). Wniosek? Są, rzecz jasna, światełka w tunelu. Efemeryczność nie sprzyja jednak budowaniu środowiska na miarę Krakowa, które również jest miastem akademickim. A jednak potrafi się skrzyknąć.

 

Podsumowanie

 

Nasz krótki (i niepełny) przewodnik możemy podsumować w ten sposób: środowisko poetyckie Wrocławia i Dolnego Śląska, mimo wielu nowych twarzy i świetnych nowych inicjatyw, nie istnieje, bo nie ma tego klimatu regionu, który czuć było kiedyś; bo przecież chodziło się na spotkania do „Rury”, ewentualnie na organizowany przez wrocławski SPP Turniej Jednego Wiersza im. Rafała Wojaczka, który dekadę temu święcił triumfy z publicznością dobijającą niemalże do setki; bo autobusy dojeżdżające do Wrocławia ze Świdnicy lub pociągi z Wałbrzycha były pełne uczestników, a dziś są przerzedzone; bo na „Porcie Literackim” organizowanym przez Biuro Literackie spotykało się poetów z wyższej półki (i całej Polski), bo – właśnie – istniało wówczas poczucie przynależności, istniała jakaś mityczna „dolnośląskość”, która sprawiała, że ludzie trzymali się razem uprawiając tzw. literaturę regionu? Karol Maliszewski widzi tę sprawę następująco: (…) literatura zawsze jest uniwersalna (…), taka czy inna uniwersalność określa istotę tego komunikowania, tego produkowania sensów. Zatem lokalność jest dodatkowym smaczkiem. I tutaj mamy sporo takich smaczków, ale nie przesadzałbym z tym. Są jakieś odgłosy, szepty, nawiązania, jednak nie ma literatury stricte regionalnej. Dla mnie to jest cholernie ważne i bez przerwy nawiązuję, zakorzeniam, niemal organicznie wyczuwam przestrzeń i wpisuję się w nią, dla innych nie ma to większego znaczenia. Piotr Przybyła pisze w swoim Karpaczu tak, jakby pisał w Białymstoku, nawet cienia miejsca nie widzę. I to jest dominująca postawa, to jest ten dzisiejszy uniwersalizm. Czy jednak tenże uniwersalizm wpływa na postawę młodych wobec regionu i kondycję dzisiejszego, rozproszonego środowiska? Aleksander Trojanowski: We Wrocławiu są poeci, są również tak zwani młodzi poeci, to wiem na pewno. Nie wiem, czy jest środowisko. Może jest, ale czy regularne? Powiedzmy, że Kraków ma regularne środowisko poetyckie. My we Wrocławiu też mamy, tylko nieregularne.

Wydaje się, że dziś młodą poezją, literaturą nie interesuje się nikt prócz samego młodego poety, literata (tym samym brakuje czegoś odgórnego, co by takim twórcą pokierowało, choćby czegoś na kształt peerelowskiej Młodzieżowej Agencji Wydawniczej). To dość oczywiste. Z drugiej strony: to, co miałoby szansę scalić środowisko, lecz bywa odgórne – wzbudza wśród młodych nieufność i jest odrzucane. Zdarza się, że mówią: festiwalowe wydarzenia za duże pieniądze to tzw. mainstream, a wyniki turniejów jednego wiersza, sponsorowane przez wszechmocne instytucje, są ustawiane. Lepiej zrobić coś samemu, autentycznego, co pozwoliłoby wymienić kapitalistyczny czynnik rywalizacji na czynnik rozmowy. To bowiem rozmowy i spotkania, na które się przychodzi nie po to, by wygrać i się pokazać, lecz porozmawiać o literaturze, mają szansę stworzyć (czy też odtworzyć) odpowiedni klimat. Bez tego klimatu nic nie da się zrobić. Co nam po kilku wielkich festiwalach w roku, skoro brakuje cotygodniowych warsztatów, spotkań dyskusyjnych? A jeśli już są jakieś spotkania, to organizowane, rzecz jasna, w tym sam czasie, tak że musimy wybierać, bo instytucje, kluby czy galerie zamiast współpracować – konkurują ze sobą, zgodnie z zasadami wolnego rynku? Dlatego odnosimy wrażenie, że do stworzenia środowiska z prawdziwego zdarzenia wystarczyłoby lepiej zaplanować literacki kalendarz. Tak jednak się nie dzieje. Stąd nadzieja w oddolnych inicjatywach jak: Turniej Jednego Wiersza im. Tomasza Pułki lub w miejscach takich jak Otwarta Przestrzeń Kultury czy Galeria „Ślimak”, stawiających na cykliczność, a tym samym: przewidywalność w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Gdyż tylko na twardym (trwałym) gruncie jest w stanie wyrosnąć coś właśnie trwałego (a więc nie jedynie wirtualnym, choć i tutaj pojawiło się sporo ciekawych projektów płynnie przechodzących w tzw. real, np. projekt i strona w jednym: Dolnośląskość.pl prowadzona przez Grzegorza Czekańskiego, dzięki któremu zawdzięczamy zbiory wspomnień mieszkańców Dolnego Śląska orbitujące wokół różnych dolnośląskich miast i wydarzeń – pod znamiennym tytułem „Pamiętam że…”).

Ważne są bowiem osoby, które temu wszystkiemu nadają ton i mają ciekawe zaplecze w postaci pomysłów i odpowiednich narzędzi. Prawda jest bowiem taka, że osobowości muszą umieć się przebić, wypromować, ponieważ – w związku z wolnym rynkiem – takie mamy dziś realia. Te ostatnie w dużym stopniu determinują charakter i styl potencjalnej inicjatywy. W epoce samplingu liczy się sposób promocji wydarzeń, ich forma (a ta dość mocno kuleje; często o wielu interesujących inicjatywach niewiele po prostu wiemy, bo giną one w szumie informacyjnym), ale też – o ile można rozszerzyć działanie literatury na odbiorców – sposób wyeksponowania środowiska,  funkcjonującego w dodatku nieoficjalnie i niechętnie się identyfikującego.

Dlatego zasadne wydaje się pytanie: skąd więc wzięła się ta, nawet jeśli nie do końca uświadomiona, a dziś stopniowo przełamywana – niechęć? Może przez wgląd na tradycyjny sposób funkcjonowania w literaturze? Na formę nie tylko w kontekście promocji, ale też w kontekście przebiegu wydarzeń? Generującą typowe sytuacje i wydarzenia, w których wszyscy się odnajdują, bo brali udział w tych samych konkursach o podobnym regulaminie, są drukowani w tych samych periodykach o podobnych zasadach publikacji, tylko w różnych odstępach czasowych i jedni dostają za to pieniądze, a drudzy nie i po iluś tam latach staje się to zwyczajnie… nudne, bo po prostu powszechne – ze względu na wspomnianą formę współuczestnictwa? Być może. Wystarczy, że opróżnimy nasz worek z możliwości, a na stole rozłożymy dobrze nam znany slam poetycki, turniej jednego wiersza, odczyt, spotkanie z autorem, ewentualnie jakieś warsztaty lub koncert. I to by było na tyle, jeśli chodzi o formułę spotkań, ich przebieg. Niestety, to niezbyt dużo jak na potencjał choćby poezji, której celem jest przekraczanie zastanych granic, zestawianie ich w kontrasty i przekształcanie w taki sposób, który jest w stanie powiedzieć coś nowego, o świecie i  nas samych. Wszak sposobów dotarcia powinno być tyle, ile zainteresowanych osób, a przynajmniej tyle, ile mamy środków wyrazu i narzędzi komunikacji społecznościowej. Czy jednak łatwiejsza komunikacja nie powoduje u nas spadku kreatywności? Czy nie rozleniwia nas na tyle, że nie jesteśmy w stanie wymyślić takiej formuły, która umożliwiłaby przełamanie tradycyjnej formy spotkań? Która pozwoliłaby nam odejść od monitorów?

W dobie nowych technologii i mediów społecznościowych nasuwa się więc pytanie: jak długo jeszcze będziemy potrzebowali tradycyjnej grupy albo nowego (lecz tradycyjnego w formie) środowiska i czy rzeczywiście wspomniane oddolne próby, wymienione w artykule, ukazują nasze faktyczne potrzeby? Być może również i one wkrótce upadną (oby nie), wskutek trwałej zmiany funkcjonowania nas samych – jak twórców korzystających z wirtualnych platform wymiany myśli, pełniących dziś rolę klubów, festiwali, domów literatury? Czy niemożność stworzenia czegoś trwałego wiąże się z ulotnością spotkań w sieci? A tradycyjna formuła spotkań w tzw. realu, która wiązałaby się ze stworzeniem czegoś namacalnego przestaje nam odpowiadać, gdyż to działania wirtualne stały się teraz tradycyjne? Jesteśmy przecież przefiltrowani przez kolejne tagi i wyszukiwarki, programy dobierające specjalnie pod nas produkty, przy czym cały horyzont sklepów, warsztatów itp. jest w zasięgu ręki autotematycznych królowych i królów, blogerek, trendsetterów pokazujących, co jest aktualnie na czasie. Tym samym stajemy się ikonami tego, czym się zajmujemy. Czy w takim razie grupy są w ogóle do czegoś jeszcze potrzebne, skoro sami stajemy się, dzięki wspomnianym technologiom – „samowystarczalni”? Jeśli tak, dlaczego akurat tak się dzieje we Wrocławiu, a nawet szerzej: na Dolnym Śląsku? Bo już w młodopoetyckim Krakowie rzecz się ma trochę inaczej.

Inna sprawa: podobno wszystkie grupy poetyckie istnieją tylko na papierze i w tekstach krytycznych, bo ilu poetów „Brulionu” miało ze sobą naprawdę żywy kontakt? Marcin Świetlicki z Jackiem Podsiadło znali się głównie z papieru. Tam, mimo że tworzyli wspólny mianownik, to jednocześnie prezentowali odmienne poetyki. Być może, koniec końców, świetni literaci nie potrzebują środowiska jako takiego, żeby pisać, bo wówczas dana grupa, środowisko ich ogranicza. Również światopoglądowo. A przecież pisanie bywa synonim wolności. I tego się trzymajmy?

 

*Dziękuję Kamilowi Kawalcowi za rozmowy na temat środowiska literackiego Dolnego Śląska, które m.in stały się przyczynkiem do napisania przeze mnie tego artykułu oraz liczne materiały, bez których nie mógłby on powstać. Dziękuję również za pomoc w napisaniu podsumowania oraz przydatne sugestie towarzyszące ogólnej pracy nad tekstem.

[1]      Rozkład Jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska, Fundacja Na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2012.

[2]      Wrocław. Babski slam za miesiąc w Imparcie: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/256328.html, ostatnia aktualizacja: 14.03. 2018

[3]      Apostrof – Międzynarodowy Festiwal Literatury, https://www.wroclaw.pl/go/wydarzenia/literatura/24687-apostrof-miedzynarodowy-festiwal-literatury, ostatnia aktualizacja: kwiecień 2016.

[4]      Między Wrocławiem a Prudnikiem, http://prudnik24.pl/index.php/2016/02/07/miedzy-wroclawiem-a-prudnikiem/, ostatnia aktualizacja: 07.02. 2016 r.

[5]      Otwarta Przestrzeń Kultury w kościółku pw. św. Jana Nepomucena, https://www.wroclaw.pl/go/wydarzenia/sport-i-rekreacja/1265348-otwarta-przestrzen-kultury, ostatnia aktualizacja: 08, 08. 2018.

 

[6]      Piotr Przybyła, https://pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Przyby%C5%82a, ostatnia aktualizacja: 23.01. 2018 r.

PODZIEL SIĘ

Do góry