Preludium
.
Polana była dziwna.
Ludzie nie chodzili na nią na grzyby, choć rosły tu kanie. Grzyby z Polany nie smakowały.
W nocy tych, którzy je zjedli, ogarniała osobliwa gorączka, rodem jak z pustyni lub tundry. Pełzało coś po ciele ludzkim: wspomnienie czy sen. Wykrzykiwali, zrywając się z łóżek, te same słowa. I chyba chcieli biec na Polanę, żeby się ich pozbyć. Ale na Polanie nie było nikogo.
Nikt więc grzybów nie zbierał, bo cała Polana była trująca.
Miejscowi mówili, że to pamiątka po tamtych ludziach, którzy musieli odjechać. Rzucili urok na jasne miejsce, które mogło stać się Polaną Miłości. Kimkolwiek byli, zabrali Polanę ze sobą, a zostawili drzewa, które szumiały po niemiecku.
To nie był niemiecki. To jidysz.
Ludzie mówili; szept grzązł w piasku i ziemi, gałęziach, konarach, niebie. Nic nie przedostało się na zewnątrz. Wszystko głęboko w piasku. Wraz z kośćmi gładkie betonowe krążki. Jeden z nich wypłynął po deszczu, bo warstwy historii wynurzały się wraz z deszczem i wystawały ponad piasek.
Potem mówili leśnicy, kłusownicy i ludzie, których nikt nie słuchał. Była to druga opowieść o Jasnej Polanie, bo o pierwszej, wypowiadanej w gorączce, szybko zapomnieli.
Drzewa były.
I stały się przekleństwem; świadczyły i przeszkadzały ludziom. Wchłonęły całą opowieść i wszystkie historie, które utkwiły w konarach, pod korą, w kręgach soku i cierpienia. W milczeniu, szumie. W opadłych liściach. Ale nie było nikogo, kto chciałby je przyjąć.
Reprezentacja jednego gatunku umarła i leżała teraz pod Jasną Polaną. To były ikony, które zniknęły. W milionach ziaren piasku, między korzonkami, grzybami, trawą. Na kroplach rosy jak soczewki. W gęstwinie drzew. W gałązkach, które ptaki zbierały na gniazda.
Ludzie patrzyli na drzewa i nie widzieli nic. Widzieli drzewa, nie widzieli historii. Dlatego drzewa ze złością szumiały, a grzyby ze złości truły. Ale ludzie i tak niczego nie rozumieli.
Żeby ludzie odetchnęli, drzewa musiałyby być wyrąbane, zniszczone, ścięte. Dopiero wówczas medium zniknęłoby na dobre.
Ta historia nie była nikomu potrzebna. Bo należała do ludzi, którzy wyjechali. Powinni ją byli zabrać ze sobą, a nie porzucać. Betonowe krążki, resztki i kości powinny były jechać z nimi. Bo nowi mieszkańcy tego miejsca mieli swoje problemy na ziemi, a sama ziemia nie była ich. Nowi ludzie chcieli jednego: unieobecnienia historii.
Zniszczyć, zabić, zakopać, zapomnieć.
.
.
.