Pamięci Lecha M. Jakóba
1.
Deszcz pada, nie pada. Pada, nie pada. Pada, nie pada. Nic na pewno, nic na zawsze.
2.
„Ludzie gadają, że jesteś tak samo pierdolnięty jak twój ojciec za młodu. Wynoś się stąd”. Potem słychać pisk opon, potem ciche łkanie. Trzymanie na wodzy. I z zarośli. Na jednym oddechu. W oparach: „Lekko mi! rzeźwo! lubo! wiem, co to być ptakiem” (Adam Mickiewicz).
3.
Podchodzi chłopiec i mówi mi, że spieszy się do pracy. Już mam pytać, w czym robi, kiedy on dziarsko rzuca w moją stronę: „Masz jakiś tatuaż?”. Wychodzi Pani z kiosku i zwraca się do mnie; „Proszę Pana, on ma, no, to, no, to, no to…”. Autyzm, mówię. „Tak, właśnie to”. A ja myślę o akceleracjach. O intensyfikacji znaczeń wiersza. I od kiedy można o tym mówić. Barok, wcześniej? I powtarzam sobie refren: „I wy, o łąki! o krzewiny moje! / I wy, o potoki, i wy, żywe zdroje! / I wy, o nimfy, co w rzekach mieszkacie / I co w jaskiniach skrytych przebywacie, / Faunowie leśni, bądźcie mi świadkami, / Że ja do śmierci chcę przestawać z wami” (Daniel Naborowski).
4.
Stoję pod jabłonią. Dla tego zapachu. Przyjdę tu też w kolejnych dniach. Szukam na to słowa. Na krawężniku do połowy wypita butelka po bezalkoholowym Cin Cin. Jabłka na kupce siana: świeże spady mieszają się z tymi zgniłymi. Teraz wszystko kojarzy mi się z rozciapaną mirabelką, z kompostem, który już więcej nie zmieści. Wracam. Podbiegają do mnie trzy dziewczynki.
– Proszę pana, pomoże nam pan?
– Co się stało?
– Tam jest kotek i ma kleszcze. Jednego takiego wielkiego przy uchu. Musimy mu pomóc.
– A gdzie wasi rodzice?
– Ja mam braciszka, ale nigdy go nie widziałam, bo tata nie mieszka z nami – mówi rezolutna, kilkuletnia blondynka.
– Ale bez pęsety tego nie zrobimy. A może zadzwonimy po twoją mamę?
– Już dzwoniłam, ona nie przyjdzie.
– Wydaje mi się, że kotek poradzi sobie z tym sam – nie wiem kogo oszukuję.
– Właśnie, że sobie nie poradzi.
Zostawiłem kota z kleszczem. Gucio wcale nie wiercił się aż tak, że musieliśmy pójść dalej. Pomyślałem sobie, że jednak w prostej sytuacji, poczułem popłoch i zdziwienie. Przez moment byłem zły na dziewczynki, bo uświadomiły mi moją wygodę, i bezsilność, którą można wytłumaczyć prawie wszystko. Zakręcam koło garaży, i słyszę jak się niesie – trzech małolatów pali wiadro na dachu: „Rozwiązałem paradoks cwela, naplecie”. Pani z kotem na spacerze, rzuca nie wiadomo do kogo: „Mocni na językach. Ciency w dupie”. I mijam wierzbę, za której opadające gałęzie huśtają się dzieci. Biorą w ręce warkocz, puszczają się z trzech stron, a w środku siedzi chłopiec z dziewczynką. Parka. Mojry. Można patrzeć na beztroskę, ale za jej odczucie, swoje będzie trzeba zapłacić. „bo cóż z ciemnością, / Którą trzeba wchłonąć, aby znów stała się / Światłem?” (Witold Wirpsza).
5.
Kąpię Janka, kiedy ten zagaja: „Nie każdy chłop jest komandosem. Zaraz cię gąbką umyję”. Dwa kwadranse potem, przy bajce: „Tata, jesteś małym robaczkiem, który mieszka w niebie. Spadł mi księżyc do mojej rączki”. Deszczowo. Krople odbijają się od gruntu jak kości. „A kiedy już noc czarnymi skrzydłami / Świat ten okryje, nie między ścianami, / Ale w ogrodzie, w sadzie gdzie przysiędę, / Wspoczywać będę – ” (Zbigniew Morsztyn).
6.
Gna pies w chmurnej gorączce. Dni wypełniają dzieci, wizyty u dentysty, koleiny rutynowych zagrywek. Powszednieje chleb i zwątpienie. W głowie fale rozchodzą się pod prąd. Spacer jest dobrym wyjściem: logistyka myśli, połączona z higieną krajobrazu. Nie wiem, w snach może mieszkać głos? Nie umiem go dobrze usłyszeć. Wyobraźnia zajęta obrazami, za które płacą uczucia, nie identyfikuje ich imion. Jak mogę mu odpowiedzieć? Marzenia i tęsknoty. Nawet bardziej: pragnienia. Skryta potrzeba zgubienia się pośród widoków i wzruszeń.. Plany i ambicje: każde samo, pozostawione sobie, nieskoligacone, jak gdyby moja głowa nie była ojcem moim, a zmora moją. Nie potrafię wyjść ku moim wierszom. Zalegają we mnie, ale o swoich potrzebach nie mówią. Ciągle negocjuję pomiędzy zwątpieniem a radością. Ciało wypiera to, co nie może się przebić. Nie mam na to sposobu i dlatego rozpacz pleni się jak oset. „Świdrami oczu drogę ci wiercę: / przestrzeń zgnieciona jak srebro blach, / kroki w niej tętnią jak tętni serce, / więdną w niej gesty i słowa jak w snach” (Adam Ważyk).
7.
Pisze A.: „W dawnych słowach kryje się prawda. Poezja sprzed wieków zamknęła w sobie migawki tamtych dni, na które nie kładł się cień blichtru, próżności, obłudy. Słowa wypływały z wnętrzności i były prawdziwe jak krew krążąca w żyłach poety. A Sęp Szarzyński to geniusz i wirtuoz ostrych cięć słowami”. Patrzę na gniazdo os. Na błoto w piaskownicy. I o grudach piasku zbitych w jedno, i o nosie owadów dzielonych na igły.
Bartosz Suwiński, ur. 1985 roku w Kępnie. Poeta, krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych. Poezję, prozę, szkice krytyczne i artykuły naukowe drukował m. in. w „Twórczości”, „Odrze”, „Toposie”, „Frazie”, „Zeszytach Literackich”, „Polonistyce”, „Rzeczpospolitej”, Tygodniku Powszechnym”, „Nowych Książkach”, „Kwartalniku Artystycznym” i wielu tomach pokonferencyjnych. Opublikował tomy poetyckie: „Sehir” (Nowa Ruda 2010), „Bliki” (Warszawa 2013), „Odpust” (Gniezno 2013) „Uroczysko” (Poznań 2014), „Wyraj” (Szczecin-Bezrzecze 2017), i „Bura. Notatnik chorwacki” (Szczecin-Bezrzecze 2019). Monografię: „Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej” (Kraków 2017) oraz książkę z esejami: „Po tej stronie rzeki. Szkice o poetach znad Odry” (Opole 2017) i wybór wierszy Jana Goczoła („Kosturem po korze”, Poznań 2018). Mieszka w Bystrzycy Kłodzkiej