Joanna Pawlik: Zacznijmy od tego, jak Będą mi mówić wygląda. Jak wszystkie książki w Wydawnictwie j, to jest mały unikat edytorski. Lubisz rozgrywać swoje tomy między krzykiem a totalną kontemplacją, w ruchu, jakiejś dzikiej dynamiczności, zarazem w niedopowiedzeniach i zatrzymaniu. Czy kolorystycznie krzykliwa, jednocześnie oszczędna grafika żółto-czarnych, kanciastych, drapieżnych pierwszych liter tytułu anonsuje koncepcję poetycką tomu?
Tomasz Ważny: Koncepcja graficzna książki to tradycyjnie dla Wydawnictwa j działka Artura Skowrońskiego. W przypadku Godziny wychowawczej i Będą mi mówić pierwsze projekty, które otrzymałem do rozważenia, w pełni współgrały z moimi oczekiwaniami estetycznymi. By tak rzec – chwyciły od razu. Tak, oszczędność projektu zamkniętego w minimalnej koncepcji, uwypuklenie kanciastych liter, które widnieją na okładce i płynnie przechodzą na środkowe strony tomu, doskonale współgrają z zawieszeniem treści książki pomiędzy krzykliwością a kontemplacją. Wypuszczenie liter tytułu na spacer po stronach książki podkreśla ważny dla niej motyw – ruch. Ten fizyczny, który staje się przyczyną dla przygód z wierszem, jak i ten werbalny, próbujący je notować. Strzał w dziesiątkę!
JP: Tym ruchem, gestem w kierunku ogrywasz również czytelnika, prowadzisz z nim dialog, a w prawdziwym dialogu odbiorca nie tylko słucha, ale również mówi. Tytuł Będą mi mówić jest raczej deklaracją czy rodzajem postulatu wobec czytelników? Słyszysz głosy? (śmiech)
TW: Słyszę głosy, naturalnie. Jak każdy normalny człowiek (śmiech). Zresztą, składając i rozłupując w głowie zdania i frazy, człowiek skazany jest na wielość głosów. Odnośnie do tytułu książki: nie jest on osobnym postulatem wobec czytelników. Pisanie jako forma komunikacji chyba w naturalny sposób zaprasza do reakcji i dialogowania. Raz jest to łatwiejsze, innym razem trudniejsze, czyniące z lektury rzecz bardziej lub mniej dostępną, ale zawsze. W Będą są wiersze, w których zaproszenie w kierunku czytelnika nabiera cech większej bezpośredniości. Pewną idée fixe w Godzinie wychowawczej było oddanie przestrzeni wiersza wielogłosowi podmiotów, z dominantą głosu żeńskiego. W drugiej książce chciałem od tego odejść, być może nadać tej potrzebie inną formę. Pomyślałem: co się stanie, jeśli będą mi mówić cztery rogi okna? Za każdym razem inny? Patrzeć w róg, zdając się przy tym na całkowitą przypadkowość skojarzeń, zrostu tego, co w tak ograniczonym polu widziane i wyobrażone. Potem wyjść z tym zebranym napięciem do świata, dalej słuchać, podpatrywać. Przeniesienie od rogu okna w przestrzeń. Co się stanie z takim wierszem? Jak zmieni albo dopełni go ruch? Ruch to przecież potęga. Zależało mi również na tym, żeby puścić wiersz w obieg od jakiejś błahości, żeby ta błahość prowadziła do czegoś od siebie odległego. Lub nie. Przedmiot, coś nieszczególnie lirycznego, raczej do pominięcia. Dokąd można dojść, ruszając od gmerania palcami w słoiku, w którym utknął ząbek czosnku, zagarniając po drodze bakłażany? Albo od kropli na uchu, przez truchło wróbla? W warstwach jakich skojarzeń to się rozegra? Większa część książki to pytania i poszukiwanie reakcji na nie w polach zewnętrznych, które – tak przy pisaniu myślałem – będą mi mówić.
JP: Wspomniałeś o Godzinie wychowawczej, twoim debiucie poetyckim, w której wypowiadasz się głównie poprzez metaforyczny głos kobiety. Czy w twoich obecnych wierszach cokolwiek by się zmieniło, gdybyś znowu powierzył je kobiecie? Czy płeć podmiotu gra tu jakąkolwiek rolę?
TW: Płeć stanowiła w Godzinie jeden z – tak to nazwijmy – elementów przyjętej strategii w procesie pisania. Nie byłoby jednak sensu powielać zamysłu. W Będą mi mówić są bodajże dwa wiersze z głosem podmiotu żeńskiego. Nie umiałbym napisać dwóch książek realizujących identyczne założenia formalne, oscylujących wokół bardzo zbliżonej tematyki. Pisanie pojmuję jako ciągłą próbę. Za każdym razem nieudaną. Przypuszczam, że pewne cechy idiomu autora pozostają niezmienne i rozpoznawalne, jednak poszukiwanie odmiennych rozwiązań, stawianie sobie w tym zakresie wyzwań, wydaje mi się być po prostu ciekawsze od powielania wypracowanego schematu. Być może jest to kwestia charakteru. Ja dość szybko ulegam znudzeniu. Potrzebuję bodźców. Rozumiem jednak potrzebę powtarzalności i czytam również autorów, którzy przez całe życie twórcze piszą jeden wiersz podzielony na tomy.
JP: No właśnie, nie można zakwalifikować cię do literackiej awangardy, z drugiej strony kompensujesz niezwykłą sprawnością warsztatową i oryginalnością percepcji: Będą mi mówić jest zupełnie inna niż Godzina. W wierszu [jeżeli każdy człowiek] piszesz wprost: a do dzisiaj szukam miejsca / dla siebie i tego wiersza. Czy przyjęcie pokornej postawy twórcy w drodze, konsekwentne dopracowanie własnej dykcji poetyckiej poprzez pracę w języku jest gestem najistotniejszym w procesie pisania?
TW: Literatura powstaje ze słów i ich wzajemnych relacji. To truizm, ale podczas pisania dobrze jest sobie o nim regularnie przypominać. Oczywiście natura tych relacji dla konceptu wiersza czy książki podlega działaniom zmiennych. Zadaniem piszącego jest połączenie tych elementów. Nie tyle chodzi o dopracowanie dykcji, co o ciągłą w niej robotę – budować, burzyć, zmieniać narzędzia i ponownie budować. Z nieustającym sceptycyzmem. To z pewnością wymaga pokory. Wydaje mi się, że wolta, na jaką sobie pozwoliłem w Będą mi mówić względem dykcji z Godziny, wskazuje na to, że pokładów pokory mam w sobie całkiem sporo. Po drodze była książka prozatorska, która wymagała przyjęcia jeszcze bardziej odmiennej optyki. Rzeczywiście może być tak, że pisanie poezji to ciągłe szukanie wspólnego miejsca dla siebie i wiersza. Być może nawet nie ma w tym niczego więcej.
JP: Każda twoja książka to zmiana albo przynajmniej przesunięcie. Czy myśląc o kształcie ostatniej, nie obawiałeś się wyczerpania możliwości języka? Nie miałeś poczucia, że nie da się już nic więcej, inaczej i lepiej?
TW: Na dobrą sprawę wszystko już było. Pisanie pozostaje przepisywaniem pewnych normujących je reguł z przesunięciem, o którym wspomniałaś. Jednak autor w polu swoich prób może ciągle „inaczej”. Oczywiście nigdy nie ma pewności, że będzie to jakieś „lepiej”, ale powtórzę: pisanie to zawsze tylko próba i zawsze nieudana. Ten proces kreślenia reguł, poszukiwania środków, konstruowania tekstu, jego burzenia i stawiania od nowa jest chyba najciekawszym elementem całego pisarskiego przedsięwzięcia. W szerszym spektrum – rozpoznanie możliwości jakiegoś kolejnego przesunięcia. Tylko na tym polega wyzwanie, na nieistotnym przecież dla ogółu spraw działaniu „w kierunku” wiersza.
JP: Fascynacja procesem destrukcji i odbudowy jest widoczna nie tylko na terenie formy i języka. Masz w sobie wręcz obsesję wojny. Jest przedmiotem wierszy z Godziny, jednego z opowiadań w Na kanwie, tym razem z Bałkanów przenosisz się do wschodniej Ukrainy. W cyklu trzech listów zaprzyjaźnionego internauty z Mariupola nawet wersy graficznie układają się w kształt karabinu.
TW: Listy internauty to chyba najstarsze wiersze w Będą mi mówić. Rzeczywiście, wojna jest tematem, do którego wracam. W Godzinie tłem dla kilku tekstów był konflikt bałkański z lat 1992-1995. W latach nastoletnich przeżywałem te wydarzenia. Próbowałem zrozumieć istotę takiego zła. Byłem wtedy jeszcze na tyle naiwny, żeby wierzyć w procesy powstawania tego typu konfliktów w sposób, o jakim nas uczono. Od tego czasu zgłębiłem przede wszystkim ekonomiczne mechanizmy prowadzące do sztucznie wywoływanych wojen, sporów, kryzysów etc. Historia to jedno wielkie zmyślenie gospodarujące masową wyobraźnię. Jeżeli więc podejmuję się tematu wojny, robię to, przyjmując perspektywę jednostki. Interesuje mnie doświadczenie konkretnego człowieka, czyli to, co jest zawsze najbardziej pominięte w zafałszowanej, tak to nazwijmy, narracji oficjalnej. Nie podnoszę głosu w wierszu. Próbuję pochylić się nad człowiekiem. Tylko tyle mogę i uważam, że tylko to ma sens. Układ wierszy mariupolskich przyszedł mi do głowy dopiero przy składaniu tekstów do książki. Wydaje mi się, że zmiana z regularnego wiersza w formę graficzną „uzbroiła” tekst w dodatkowy środek.
JP: Czy tą nieco „antropocentryczną perspektywą” nie skazujesz się na poetycką banicję? Nie poruszasz się w tak pożądanych tematykach atomizacji społecznej, kryzysu klimatycznego, rozwoju technologicznego, granic kapitalizmu. Nie uważasz, że powinieneś się bardziej i modniej politycznie zaangażować poprzez wiersz, który pracuje nad zmianą czytelniczego nastawienia, uwrażliwianiem, zwiększaniem świadomości?
TW: Nie przeceniałbym roli poezji w jakiejkolwiek kwestii. To jednak dyscyplina niszowa, tak twórczo, jak i czytelniczo. Naturalnie, nie mam nic przeciwko uświadamiającej funkcji literatury, ale chyba tak długo, jak nie staje się ona poligonem ideologicznych klamotów, o którekolwiek ideologie i ich klamoty nie miałoby chodzić. Rozumiem istotę gestu politycznego w aktywności twórczej. Zwykle sprowadza się to do ujednoliconych dążeń, przez co staje się dość szybko nieciekawe, ale polityczność jest ważnym elementem życia, więc i literatury. Pola, o których wspomniałaś, są już zagospodarowane do granic niemal absurdu, w dodatku otoczone starannie kładzionymi zasiekami. Po co kolejny tom o krwiożerczym kapitalizmie, wydany z pomocą publicznych środków, na które zrzucili się w większości przedsiębiorczy kapitaliści klasy średniej? (śmiech). O Starlinku i Bezosie? Po co szarpanie tych zgranych akordów? Pisanie na zasadzie: jakie są dziś najpopularniejsze hasła we wszystkich wyszukiwarkach? Nie mam takiej potrzeby. Jeżeli chodzi zaś o poetycką banicję, to czy istnieje lepsza rzecz, która może przydarzyć się autorowi?
JP: Kolejna książka? Piszczy coś w trawie?
TW: Kilka pomysłów, ale w powijakach. Dwa lata i trzy książki to jednak całkiem sporo, uważam. Nawet jeśli teksty powstały na przestrzeni dłuższego czasu, zamknięcie trzech publikacji wymagało pracy, często nużącej. Coś się domknęło. Mam za sobą pewien etap i niespecjalnie entuzjastycznie myślę o kolejnym.
JP: Możesz jeszcze opowiedzieć o stricte literackich koligacjach, pobrzmiewających w tomie? Słychać bałkańską logoreę, ale też katastrofizm Mahona czy niuanse codziennych obserwacji i wrażeń Armitage’a. Gdzie wyczuwasz momenty najsilniejszego rozejścia, ale też, w których punktach stycznych lokujesz własne pisanie?
TW: Pisanie bierze się z czytania. Ten lapidarny truizm wyjaśnia chyba wszystko. Nie zliczyłbym lektur, które w mniejszym lub większym stopniu kształtowały moje myślenie o wierszu czy też o jego funkcji jako takiej. Odnosząc się do Będą mi mówić, zmieściłbym w tej przestrzeni na przykład ślady wiersza wzmożonej choć raczej oszczędnej obserwacji. Jest i ujęcie tekstu poetyckiego jako zderzenia przypadkowych, rozłożonych w czasie skojarzeń, mających jednak swój początek w jakimś egzystencjalnym, może nawet ontologicznym, „pęknięciu”. Są tropy gestów absurdalnych, a także tropy wiersza jako swoistego rejestru „w ruchu”, kiedy podmiot i tekst – tak przynajmniej chciałem – poruszają się w czasie i przestrzeni i być może coś z tego wynika, nawet jeśli jest zupełnie odwrotnie. W tych ostatnich próbach zapisu ciekawił mnie wiersz „urwany”, wiersz nie dbający o puentę jako przewidziany albo bardzo istotny moment „koronujący” go. Najogólniej rzecz ujmując, zawsze patrzę na wiersz jako pewien gest, a w Będą mi mówić zależało mi między innymi na tym, żeby uchronić zapis przed jednorodnością.
JP: Dziękuję za rozmowę.
Książka wciąż jeszcze dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/tomasz-wazny-beda-mi-mowic-poezja-polska-11221153279
Tomasz Ważny,
poeta i prozaik urodzony w 1979 roku. Mieszka w Jeleniej Górze. Publikował w czasopismach literackich takich jak Odra, Akcent, Kresy, Pro Libris. W roku 2006 został finalistą organizowanego przez Biuro Literackie projektu Połów dla autorów przed debiutem książkowym. Zwieńczeniem tego przedsięwzięcia była publikacja arkusza poetyckiego Różne rodzaje w 2007 roku. Po nim Tomasz Ważny przestał publikować w czasopismach, nie przestał jednak pisać. W roku 2019, nakładem wydawnictwa j, ukazała się jego książka poetycka Godzina wychowawcza, będąca pełnoprawnym debiutem autora. Książka była nominowana do nagrody im. Wiesława Kazaneckiego w kategorii: najlepszy debiut poetycki 2019 roku, a także zdobyła wyróżnienie w ramach Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Artura Fryza na debiutancką książkę poetycką. W tym samym roku ukazała się debiutancka książka prozatorska Ważnego – zbiór opowiadań Na kanwie (wydawnictwo j, Wrocław). W roku 2021, również nakładem wydawnictwa j, ukazała się druga książka poetycka Ważnego Będą mi mówić.
Joanna Pawlik – (ur. 1978), muzykolog, wiolonczelistka, maratonka, absolwentka Studiów Literacko-Artystycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nominowana do nagrody głównej XXIV Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 2018 za projekt tomu Alikwoty. Mieszka i pracuje w Żywcu.