Drewutnia
Obok czarnego złota
przez szpary wpada śnieg
jest niebezpiecznie ciepło
Odgrzewam się przy palenisku
iskry szarżują pokątnie
rozszczepiając księżyc
na pełnię nów i kwadrę
przenikając noc
która zaśnie jutro
Zamyśleniem skanuję
znaki bez znaczenia
Szukam
nie dosięgam
marginesu wielowątkowego
zabrudzenia strony
Gaszę oczy
nadpalam brzeg
bez paginy
tomik bez poezji
Przyszła
Obudziła mnie we śnie
cicha obietnica
starych dni które wciąż
przyjemnie świeżo
pachną chlebem
Minęła pełnię
nów i znowu pełnię
zwęglonej młodości
Zgubiła trop za jutrem
gdy wybiła niepełna godzina
Ale dlaczego akurat wtedy
błędnie zinterpretowała
mitochondrialny zryw
Przecież
umówiłyśmy się że
nim przyjdzie
zetrze z szyby
skarlałą myśl
W stadzie u Twardowskiego
Rozglądając się za okularami,
wspomniał o Antonim, tym od zguby,
jakby siedzieli w jednej ławce.
I nawet nie mrugnął powiekami
wyzierającymi spod krzaczastych brwi,
kiedy spowiadałam się z niewiedzy
pańszczyźnianej pięciolatki.
Dzisiaj powinnam być mądrzejsza
i współrzędnie wiedzieć, czego nie wiem
o ciasnocie, która jest jak Piłat –
nie potrzebuje paragrafu, mając winowajcę.
Znaliśmy się krócej niż wykład.
Nigdy nie oceniał.
Gdy płocha zwierzyna
odłączyła się od stada,
odnalazł mnie na pustkowiu.
Ekstatyczny świt
Czas zawieszony na jutro
zerwał przęsła przeszłości
rachunek dnia
zagrzebał mijające godziny
rozsypane na nagim wzgórzu
przedwcześnie
wstrzykując strychninę
między hamulec bezpieczeństwa
a spiętrzenie kataleptyczne
I tylko wiatru żal
w ślepiach lwa
Nie ma nawiązania
moment by powiedzieć dość
wyznaczyć granice tolerancji
nerwica natręctw silnie podcina
szczudła
błagałam o strychninę
prozopagnozja
jestem na kolanach
godność w strzępach chodzi
bezkompromisowa
wgniatająca w ziemię batalia o siebie
w kilka sekund osiągnęła
punkt sparaliżowanego ciała
mówili
wojownik umiera
musi być sam
nie wspomnieli
najtrudniejsze jest zawahanie
krzyczeć walić głową w mur
rzucać grochem o ścianę
to irracjonalne prawo przetrwania
myślałam że przegrywając wszystko wygrałam los
proporcja toku rozumowania uległa zmianie
kiedy z prysznica polała się krew
tak kapie cisza
światło ćmi
grawitacja za drzwiami
siedzi i piszczy
to wtedy
głowa spadała z karku
dusza zaczęła dryfować bez strachu
KATARZYNA DOMINIK
Urodzona w 1982 roku. Pisarka i poetka z zamiłowania. Propagatorka oraz ambasadorka DKMS Bazy Dawców Komórek Macierzystych Polska. Animatorka lokalnej kultury i krzewicielka regionalnej tradycji. Działaczka Stowarzyszenia Pacjentów Po Przeszczepie Szpiku Kostnego w Katowicach oraz Fundacji Lokujmy w Dobro.
Wiersze Katarzyny Dominik są publikowane na portalach społecznościowych, w antologiach grup literackich, na stronie „Kuźni Literackiej, oraz wyświetlone są na murach przy ul. Brackiej 2 w Krakowie w ramach międzynarodowego, wielojęzycznego serwisu społecznościowego poświęconego poezji – Emultipoetry.eu. Ponadto są tłumaczone są na języki: angielski, niemiecki, włoski, rosyjski, węgierski i chorwacki.
W 2020 r. otrzymała nominację w kategorii Publication of the Year (International) przez międzynarodowe forum poetyckie do nagrody Spillwords Press, w 2021 r. do publikacji miesiąca marca, nagrody „Publiczności” miesiąca maja Spillwords Press oraz do nagrody Burmistrza Gminy i Miasta Dobczyce w dziedzinie kultury.
Swoją przygodę z poezją zaczęła od wydania tomiku zatytułowanego Dobczyckiej poezji czar – wiersze zebrane (2012). W kolejnych latach wydała: Kropla krwi – życia bezcenny dar (2013), Słowa zaklęte w poezji… (2014), Moje Eldorado (2016), Nie umykaj… (2016), Droga do Emaus (2017), Są słowa (2017), Elizjum (2018), Exodus – wewnętrzna emigracja (2019), Nowe Jeruzalem (2020), Język Babilonu (2020), Genezaret – niebo nad ziemią (2021).