Sygnały
Im dalej w las, tym więcej drzew,
a mniej nas. W połowie drogi
na Suchą Górę niewiele już
ze mnie zostało. Kilka westchnięć,
jedno miłosne zaklęcie. Dwa grube,
daremne przekleństwa przeciw
ludzkiemu świństwu, kurestwu.
I przeciw własnemu. Wyszedłem
z domu i nigdy do domu
nie wrócę. Odkąd wdepnąłem
w grzybnię, nie tyle wymieniam
sygnały ze światem żywych,
co przekazuję je dalej.
Bezimienna i Nieistotna
Żyłem kiedyś jak inni,
różne zajęcia mnie pochłaniały
i różnie byłem robiony,
ale to już skończone.
Obecnie zajmują mnie skały.
Chodzę na zmianę
na Bezimienną i Nieistotną,
aby w drodze powrotnej
o nich zapomnieć. Mam
pilne sprawy do omówienia
w rudawskich ostępach,
ale ich nie pamiętam.
„Heads-up!”. Jak czytam
w mailu. „Niedługo staniesz się
niewidzialny dla nowych ludzi”.
Takie czekają mnie cuda.
Niewidzialność
Podobno niedługo stanę się
niewidzialny dla nowych ludzi,
a oni dla mnie. Przy Czerwonej
Jaskini pod Rudziankami czuję się
jakoś dziwnie. Taka modalność.
Jakbym na gwałt potrzebował stałości
albo zmienności. Trudno powiedzieć,
więc nawet nie myślę. Tymczasem
ratują mnie proste czynności. Lektura
mchów i porostów, oglądanie góry
od strony dziury, tąpnięcia stóp.
W jaskini z cichym szelestem
uwijają się rdzawe liście. Może to
krew jakiegoś boga przez małe b.
A może obfitość rzeczywistości
i jej ukryty róg.
Dziki Wąwóz
Dopiero po wyjściu z Dzikiego Wąwozu
dociera do mnie, że widziałem w nim
lilię złotogłów, co otwiera wszystkie drzwi,
diabły odsyła do diabłów oraz robi
za ciało doradcze w zakresie relacji.
Nieczęsta okazja. I poniewczasie
łapię się na tym, że coraz mniej myślę
o ludziach (podobno staję się niewidzialny),
zaś lilia ze złotą głową kiwa się na łodydze
nie tylko zawsze o czasie, ale i nienadaremno.
Z okazji jak zwykle nie skorzystałem, za to
na postoju w Barcinku myślę o tym,
skąd w ludziach tyle złości. I dlaczego każdy
czuje się ważny, skoro wszyscy są martwi.
A może to nie lilia była, tylko zwykły
niecierpek gruczołowaty?
Szachownica
To koła mojego roweru wyżłobiły dolinę,
aby mógł w niej popłynąć potok. I płynie
jak z ust. Ale ile się trzeba najeździć,
natrudzić, aby dać wodzie upust. I sobie
jako potocznej osobie. W dolinie bolą
mnie naraz wszystkie złości, ale nagle
ustają. Miało mnie tutaj nie być,
a jestem i nie upadam. Pochylam głowę
nad małym blokiem granitu, który pękł
w pół i obnażył złożony z kwadratów
wyraźny wzór szachownicy. Ze wzoru
wynika, że to jest żyła aplitu zastygła
w granicie. Takie jest życie.
GRZEGORZ TOMICKI
– poeta, muzealnik, doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Opublikował tomy wierszy: Miasta aniołów (Bydgoszcz 1998), Zajęcia (Kraków 2001), Pocztówki legnickie (Katowice 2015), Być jak John Irving (Łódź 2017) Konie Apokalipsy (Wrocław 2021) oraz monografię naukową Po obu stronach lustra. O twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego (Szczecin-Bezrzecze 2015). Pracuje w Muzeum Przyrodniczym w Jeleniej Górze. Włóczy się po górach i lasach.