Narastający w świetlicy zgiełk zdławił szepty, spazmatyczny płacz dwójki dzieci zawładnął całym pomieszczeniem, nie dało się rozmawiać. W komunikacji nie pomagał również odgłos dochodzący przez otwarte okno z ulic miasta; intensywny ruch samochodowy, przekrzykiwanie się w różnych językach, ale głównie w dwóch – polskim i ukraińskim. Wrzawa. Ale w świetlicy byli bezpieczni. W tym miejscu nie groziły im spadające na głowy bomby.
Nikt nie myślał, że miejsce to zostanie zamienione w świetlicę. Dotychczas była tu kawiarnia, w której odbywały się niewielkie koncerty i spotkania literackie. Choć właściciele zmieniali się regularnie, a wraz z nimi wystrój i karta menu, to miejsce to miało w mieście swoje uznanie. Stali bywalcy przyzwyczaili się do panującego w nim piwnicznego, wilgotnego zapachu. Niektórzy przychodzący do kawiarni lubili odnajdywać w szczelinach, między zdezelowanymi deskami podłogowymi, ziarna arabiki i robusty. Oczywiście tylko ci, którzy potrafili je rozpoznać. Niestety zapach porządnej kawy, już sam w sobie pobudzający, zdążył dawno ulotnić się z tego miejsca. Teraz można było napić się zwykłej, rozpuszczalnej, zjeść ciastko, pozbierać myśli, napisać wiadomość do rodziny: męża, żony, brata, siostry, syna, córki – „Żyjecie? Ja już w Polsce”.
Wchodzących po otworzeniu drzwi witały plakaty i ulotki informujące, gdzie uchodźcy mogą znaleźć pomoc, nocleg, miejsce z darmowym obiadem albo punkty wydawania odzieży. Wszystko w niebiesko-żółtych barwach. Był też napis Слава Україні!, Chwała Ukrainie!, który zagrzewał odwiedzających do śmiałości i dodawał im otuchy. Kilka osób, głównie mężczyzn, pod nosem odpowiadało na zawołanie stłumionym „chwała Ukrainie”. Możliwe, że mieli poczucie winy, że oni są tutaj, a ich pobratymcy umierają za kraj.
W świetlicy poza wiadomymi informacjami znajdował się stół z poczęstunkiem, mnóstwo zabawek oraz gier dla dzieci, dwa komputery z dostępem do internetu, a także telewizor z zapętlonymi bajkami uruchomionymi na DVD. Co odważniejsi dyżurujący w świetlicy witali uchodźców łamanym ukraińskim, pozostali woleli mówić po polsku lub zwyczajnie poprosić o pomoc wolontariusza, znającego biegle polski i ukraiński, który od razu łapał lepszy kontakt z uchodźcami, zwłaszcza dziećmi. Odwiedzający świetlicę przychodzili, by wraz z dziećmi wziąć głębszy wdech spokoju i zapomnienia, ale też by zostawić swoje pociechy i następnie ruszyć pozałatwiać w nowym dla siebie mieście sprawy pobytowe albo wyjazdowe, ale też udać się do fryzjera, sklepu bądź w samotności zadzwonić do kogoś bliskiego z Ukrainy, by usłyszeć, co osoba po drugiej stronie ma do powiedzenia. Pod warunkiem, że ta osoba odbierze telefon.
W świetlicy czasami robiło się duszno. Czasami panowała cisza. Czasami wszyscy zapominali, że Rosja zaatakowała Ukrainę.
– Cześć – przywitała się Ewa.
– Cześć, dobrze, że jesteś. Nie mamy ładowarki. Ta dziewczyna przy stoliku ma rozładowany telefon. Wypełnia teraz jakieś dokumenty, które pozwolą jej pracować zdalnie w Ukrainie. Chciała wysłać zdjęcia pracodawcy. Masz może ładowarkę z tym starym wejściem? – Sylwia od razu przeszła do rzeczy.
– Zaraz napiszę na grupie, to może ktoś przyniesie. – Po kilku sekundach Ewa odczytała wiadomość z messengera. – I już mamy. Anka zaraz podrzuci – uśmiechnęła się.
– Widzisz te dwie kobiety? – Sylwia ściszyła głos. – To chyba przyjaciółki, gdy się zobaczyły, przytuliły się i rozpłakały. Wzruszające, aż mnie ścisnęło za gardło.
– Bo to jest wzruszające. Ale jak czytam w internecie, co dzieje się w Kijowie, to jestem pod wrażeniem, jacy oni wszyscy są odważni.
– Tak, szkoda tylko, że tę odwagę muszą okazywać w takich okolicznościach.
W międzyczasie do świetlicy przyszedł Łukasz, nauczyciel muzyki. Przygotował dla dzieci z Ukrainy lekcje gry na ukulele. Gdy zaczął wyciągać z pudełka kolorowe instrumenty muzyczne, wszystkie dzieci okrążyły go i zaczęły zaczepiać. Pewnym głosem zarządził, aby zgromadzone maluchy usiadły przed nim. Wytłumaczył, po co przyszedł. Minęła godzina nauki gry na ukulele, przez ten czas świetlicę ogarnęła ciężka kakofonia, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, bo uśmiechy na twarzach dzieci rekompensowały wszystko.
W świetlicy zaczynała się ostatnia zmiana dyżurujących. Zjawić miały się kolejne dwie osoby. Najpierw przyszła Ewelina, a zaraz po niej Marcelina. Ewa z Sylwią pomału ubierały się, jednocześnie przekazywały koleżankom najważniejsze informacje.
– Dzisiaj było gorąco – zaczęła astmatycznie Sylwia. – Najwięcej osób było koło trzynastej. W sumie z rodzicami to chyba z dwadzieścia osób.
– Ogólnie przychodzi coraz więcej ludzi. Możliwie, że dwuosobowe dyżury będą niewystarczające. Jeden wolontariusz to też za mało. Raczej wszystko jest ogarnięte i dzieci zajmują się sobą, ale trzeba na wszystko rzucać oko. A! I jeszcze jedno. Jakbyście chciały to Zadora przyniosła naleśniki dla dzieci. Jeszcze ich dużo zostało, więc śmiało, częstujcie się.
– Wiesz Ewa, czy była dzisiaj rodzina ode mnie? – zapytała Marcelina.
– Tak, byli, ale krótko. Wspomnieli, że są od ciebie.
– Znalazłam im mieszkanie, więc w końcu będą mieli więcej prywatności i może coś odpoczną.
– Świetnie – skwitowała Ewa.
– Dostaniesz medal – dodała Sylwia.
Marcelina uśmiechnęła się. Pomyślała, że nie robi tego dla medalu, ale nie powiedziała tego na głos.
Przed wejściem do świetlicy przez telefon rozmawiał po polsku, ale z wyraźnym akcentem ukraińskim, młody chłopak. Ewa z Sylwią oddalając się, usłyszały tylko krótką wypowiedź, której znaczenia mogły jedynie się domyślić.
– Nudzisz mnie. Nie oczekuj nic. Po prostu nie namówię cię.
Chłopak rozmawiał jeszcze chwilę przez telefon, po czym rozłączył się i wyciągnął z kieszeni paczkę Pryłuków. Odpalił ostatniego papierosa, zaciągnął się dymem tak mocno, że zapadły mu się policzki. Kaszlnął.
Był to czwarty dzień wojny w Ukrainie i trzeci dzień funkcjonowania spontanicznie uruchomionej świetlicy dla uchodźców.
Przemysław Głuchowski
Absolwent studiów socjologicznych i filozoficznych UMCS. Pracownik Działu Wydawniczego Warsztatów Kultury w Lublinie. Członek niezależnego zespołu badawczego, zajmującego się interdyscyplinarnymi badaniami nad różnorodnymi zjawiskami związanymi z festiwalem Noc Kultury w Lublinie oraz jego wpływem na miasto. Publikował m.in. w Wydawnictwo j, Kulturze Enter, Malkontentach, Przeglądzie Bałtyckim oraz Helikopterze. W wolnych chwilach czyta albo pisze. Zdarza mu się też marnować czas. Pasjonat filozofii J. P. Sartre’a.