Koniec świata
a
Dzieci zasypiały w skórach matek. Noc tysiąca głodnych komórek. Noc marznących prostytutek. Pijani mężowie wracali pustymi drogami do żon. Samotność kiełkowała w ciasnym pokoju. Tutaj blizny odczytuje się po ciemku jak alfabet Braille’a. Przerwa na papierosa, przerwa od życia, przerwa dla niebijącego od dwudziestu lat serca.
Asteroida z ludzi uderzyła w najwyższą wieżę kościoła, zmiotła święty dom i wszystkie grzeszne owieczki. Nie, to nie miało nigdy miejsca. Odpaliłem ostatniego papierosa Jin Ling, marzyłem dalej o końcu świata. A jeśli koniec nigdy nie nastąpi? Przerażała myśl, że mógłbym dożyć starości. Chciałem pojechać do Paryża, odwiedzić wesołe miasteczko w ogrodach Tuileries. Razem z dziewczyną, której jeszcze nie poznałem. Diabelski młyn zataczałby szósty raz koło, nim nasze ciała rozdziewiczyłaby Sekwana. Pomme d’Amour dla śmierci.
Nienawidziłem zmartwychwstawać, rzeczywistość to suka, zatruwająca szlachetne oddechy.
a
a
a
Trzy istoty (nie)boskie
a
Pchła
Schowaj ją pod paznokieć. Zgnieć. Zemnij jak kartkę. Grudkowate ciałko oblepi opuszki palców i tak z pchły pozostanie sama myśl. Niezwykle paskudna, obła i natarczywa. Myśl, że już od małego rodzisz się mordercą.
Robert
Spójrz na Roberta. Wygląda jak pożółkła szmata. Matka od urodzenia wyciera nim ludzi, a on przyjmuje kształty niczym najlepsza glina. Momentami zobaczysz w nim samego Boga, innym razem tylko siebie.
Kot
Wygrzewa tłuste cielsko na słońcu. Odcienie rudości mienią się i przenikają. Zdeformowane tylne łapy próbują biec we śnie i złapać najgrubszego wróbla. Ale moment. Pstryk. Zmiana kadru. To wróbel połyka kocie łapy, obgryza z mięsa aż do kości.
a
a
a
Dzień, bo dzień
a
Codziennie wrogie myśli przejmują władzę nad drobnym, plastelinowym ciałem. Oddycham, choć tak naprawdę się duszę. Umrzyj tłusty świecie. Zamarznij kobieto bez imienia śpiąca w kącie mego oka. I nie budź mnie, nie budź mnie ojcze nigdy więcej, bo wpadnę w gardło człowiecze i zacznę gnić.
Śniłem o reinkarnacji w humbaka. Krew błękitna i bezkresny ocean mówiły wolność. Falowały turkusowe wodorosty, a wraz z nimi moje wielkie, ciężkie ciało.
To ja stworzyłem ludzi. Moje głodne dzieci i dzieci z nadwagą. Smutne dzieci i nieszczęśliwe. Bogate i biedne. Z podwójną i nijaką duszą. Te śpiewające i milczące. Chore i nazbyt zdrowe. Głupie i mądrzejsze. Te z nogami i bez. Żałujące i plujące mi w twarz. Szukające miłości i gardzące nią. Chcące prawdy, a zarazem ułudy. Zachłanne i bardziej zachłanne.
z nienawiści powstałeś
z odnóży ważki
z odłamków bożego serca
a
a
a
a
Karolina Pawłowska