– Halo, Romek? Halo! – Usłyszał w słuchawce podstarzały i lekko drżący głos. Emeryt, dawny pracownik zakładów kolejowych na Fabrycznej. Cukrzyk typu drugiego z spływającą w dół twarzą i małymi niebieskimi oczkami.
-Słucham.
-To ja! Janek! Pamiętasz, razem pracowaliśmy do ‘89 w Pafawagu. Dawno się nie widzieliśmy, mogę przyjść do Ciebie? Pogadamy, o tym co było i tym co jest! – Ton jego głosu stał się wyjątkowo młodzieńczy.
– No nie wiem… W sumie można.
-Spotkajmy się w Wedlu na Rynku. Może jutro koło jedenastej… Pasuje Ci?
Mężczyzna westchnął głośno i powiedział.
– Dobra.
-Kto do Ciebie dzwonił? – Spytała zdziwiona żona. Była to filigranowa kobieta o długich siwych włosach. W przeciwieństwie do męża, wyjątkowo godnie się starzała.
Do Romka nigdy nikt nie dzwonił. Jako stare małżeństwo dowiadywali się jedynie o kolejnych wygranych nagrodach, telemarketerach z magicznymi preparatami na prostatę czy wnuczce z dziwnie wschodnim akcentem i miękkim „lłl” potrzebującej na gwałt pieniędzy w reklamówce. Na magiczne ziółka się nacięli. Na wnuczkę już nie. Mają dwóch wnuków, z czego żaden nie mieszka już we Wrocławiu. Jeden zwariował i osiadł w Zawidowie, mówiąc rodzinie, że chce być bliżej Jakuba Böhme i pracuje w tamtejszej bibliotece miejskiej. Przez centralizację za odłożone pieniądze wystarczające we Wrocławiu na zakup garażu, mógł kupić mieszkanie w rozpadającej się kamienicy. Drugi – inżynier, pracuje dla jakiś Chińczyków w molochu obok autostrady A4 i dojeżdża do kołchozu z Bolesławca.
Następnego dnia mężczyzna zwlókł się z bólem pleców z łóżka sprężynowego pamiętające Edwarda Gierka i zjadł z żoną śniadanie. Przez cienką ścianę usłyszeli tradycyjną kłótnię szurniętej trzydziestopięcioletniej kobiety w ciąży z jej spacyfikowanym i wyleniałym mężem policjantem.
– Słabo jej idzie, dziś jest wyjątkowo cicha. Powiedziała z ironią jego żona.
– Lepiej też dziś wyjdź z domu, szkoda słuchać tych czubów. – Odpowiedział krótko mężczyzna, popijając kawę zbożową i żując kanapkę z czymś, co przypominało szynkę.
– Może wyjdę, słyszałam, że jest promocja na masło w biedronce…
Po krótkiej rozmowie i śniadaniu mężczyzna zebrał się z kuchni i wszedł do korytarza. Pomieszczenie było pokryte w całości boazerią i unosił się w nim zapach typowy dla domów starców.
Mężczyzna ubrał kaszkiet. Wziął laskę, którą pomagał sobie w trakcie spacerów i zjechał windą na parter.
Słoneczny poranek nijak komponował się z zimnem, które przeszywało jego stare kości, czego nie robi się dla starych znajomych, pomyślał.
W trakcie przemarszu, który z każdym krokiem zaczynał przypominać ciężką wspinaczkę pod górę, zauważył na ulicy trzy osoby. Mężczyznę po pięćdziesiątce z torbą pełną ubrań i puszką od piwa w ręku, młodą kobietę o kręconych czarnych włosach z szarymi oczami i chłopaka w okularach z wyglądu będącego gdzieś między dwudziestoma a trzydziestoma latami.
– Chcę wam powiedzieć jedno, morale w wojsku są słabe. Syn mi powiedział. – Zaczął powoli, jego ton głosu przypominał Maxa Kolonko z lat świetności jego show produkowanego w amerykańskim schowku na miotły i puszczonego z prędkością 0,75 na YouTube.
– Tak? – Powiedział chłopak w okularach.
– Tak! – Odpowiedział wstawiony facet i wcisnął palec w jego klatkę piersiową. Zabolało, skurwiel. Pomyślał.
– Powiem wam coś… To jest skandal, że tego Żyda i Ukraińca prezydent, przepraszam, premier odznaczył. Ja mam do niego numer i go tak opierdoliłem za to, co on wyprawia. Czy nie mam racji? – Zapytał się skołowanych przechodniów.
– Jaki z niego Ukrainiec? – Zapytał chłopak.
– Ja ci pokażę, tu jest numer do Morawieckiego, chcesz? Możemy zadzwonić.
Chłopak spojrzał się na dziewczynę, potem na niego i odpowiedział.
– Nie, nie trzeba.
– Jak jego mama na imię… Jadwiga, on mieszkał koło mnie na Kilińskiego. Ale dobra, to nie o to chodzi. Ma być szacunek, jak się idzie do sklepu, to jak widzę obcokrajowca, zawsze mu mówię dzień dobry. Bo jest gościem. Pamiętaj, jak będzie wojna, to należy bronić Ojczyzny.
– Ale ja mam kategorię D. Powiedział z lekkim uśmiechem chłopak.
– Cha cha cha, kurwa, wezmę Ciebie do plutonu i będziesz mi amunicję wiadrami nosił! Spokojnie, takich też biorą.
– Dobra, musimy już iść. Powiedział chłopak i zaczął się oddalać.
– Jasna sprawa, kocham was! – Mężczyzna ucałował parę i na odchodne krzyknął.
– Dlaczego nikt ze sobą nie rozmawia w tym mieście?
– My z Panem rozmawialiśmy! Odpowiedział chłopak.
– Widzisz tego Pana! – Wskazał na naszego staruszka idącego na spotkanie z starym znajomym. – Powiedzcie mu dzień dobry!
– Dzień dobry Panu! – Roman, który temu wszystkiemu się od dłuższej chwili przysłuchiwał, nie odpowiedział. Otrząsnął się lekko i poszedł na spotkanie z kolegą z starych lat.
– No i to rozumiem, szacunek! – Wrzasnął patus z reklamówką.
Zawsze to samo, może chociaż spotkanie z dawnym znajomym okaże się normalne…
Był chwilę wcześniej przed umówionym spotkaniem w podupadającym przez konkurencję Wedlu. Zanim wszedł, usłyszał jedynie głośne:
– Drzwi! – To jakiś emeryt wydarł się na młodego chłopaka, gdy ten zostawił otwarte drzwi wejściowe.
– Słucham? – Spytał mocno zdziwiony facet.
– Drzwi. – Burknął znów stary dziad.
– O, temu Panu jest zimno? Może Pani zamknąć drzwi? – Spytał się krągłej cycatej kelnerki i wyszedł. Ta tylko spojrzała na drzwi i wróciła do nabijania rachunków.
– Trudno, do widzenia. – Powiedział i wyszedł.
Mężczyzna usiadł w rogu na krześle i czekał na swojego dawnego znajomego. Sam był ciekawy tego spotkania, w końcu nie widzieli się pięć lat.
W końcu przyszedł. Siwe włosy, niebieskie oczy i szara kurtka bomberka. Przywitali się i podeszli do lady.
– Ten sernik to z cukrem pudrem jest? – Zaczął Jan i wskazał tłustym paluchem na gablotę z ciastami.
– Tak. – Odpowiedziała kelnerka z pokaźnym biustem, włosami spiętymi w kok i okrągłą delikatną twarzą.
– To wezmę, ale proszę zeskrobać cukier puder. Jestem cukrzykiem, nie mogę tego jeść. Wezmę jeszcze kawę. Białą.
– Latte?
– Nie, czarną z mlekiem i cukrem! – Powiedział mocno zirytowany. Romek przyglądał się mu z zdziwieniem, nie pamiętając, czy jego dawny kolega zawsze był taką mendą, czy też na starość mu odbiło.
– Poproszę czarną kawę. – W kontrze do starego buca powiedział nadzwyczaj grzecznie.
– Dobrze, zaraz panom podam zamówienie, proszę usiąść. – Powiedziała zirytowana kelnerka i przystąpiła do zeskrobywania cukru pudru z sernika.
– No, Romuald opowiadaj. Co u Ciebie, wszystko w porządku?
-Tak od naszego ostatniego spotkania niewiele się zmieniło. Przybyło mi jedynie trochę lat.
– A ja Ci powiem, że u mnie dużo. Chodzę do żabki po zdrapki i mam takie wahadełko.
– I co z tego?
– Otóż proszę kasjerkę o plik zdrapek i wahadełkiem sprawdzam, która z nich jest z nagrodami. Biorę tylko te trafne, a felerne odrzucam. Dzięki temu każdego miesiąca jestem do przodu kilkaset złotych.
– Jasne…
– Obiecuję Ci, że mówię prawdę, możemy po deserze wpaść do żabki na nożowniczej. Zawsze tam przychodzę. Kasjerki mnie nienawidzą, bo blokuję kolejkę na pół godziny!
– Proszę, dwie kawy i sernik dla panów. – Kelnerka podała do stolika zamówione kawy i sernik.
Jan wziął łyk, zgrymasił się jak małe dziecko i krzyknął.
– Gorzka ta kawa.
– Moja jest dobra.
– Cukier chcesz?
– Nie, nie słodzę, dziękuję.
Chwilę jeszcze mężczyźni porozmawiali, po czym udali się do nieszczęsnej kasjerki z Żabki. Staruszek z wahadełkiem nie trafił na żadną z nagród i zirytowany tłumaczył koledze, że to na pewno przez zmianę pogody i nigdy tak się nie dzieje.
Rozstali się przed końcem popołudnia i udali do swoich domów. Romualda żona zaczęła wypytywać, co u jego starego znajomego, którego pamiętała z dawnych wizyt u nich w domu na imieniny. Już wtedy chwalił się wahadełkiem i marudził na kawę.
Mężczyzna się tylko uśmiechnął i powiedział.
– U niego wszystko po staremu. Wszystko po staremu…
Jeremiasz Urban: ur. w 1993 r. Absolwent Historii UWr., muzealnik. W wolnych chwilach muzyk amator. Od 2013 r. członek Kierowniczych Kół Imperializmu. W latach 2015-2016 członek grupy The Basement Spillers.
W swoich próbach prozatorskich stara się wykradać jak najwięcej z rzeczywistości.