***
Teoria małych zdarzeń
Dziejących się nieustannie
Stwarzających życie nieustannie
Lejących się na nas strumieniem największym więc też niewidocznym
Podejmujących za nas wszystkie decyzje
Ale też połączonych ze sobą w jednej wielkiej implikacji
Więc dających pocieszenie braku przypadku
.
.
.
***
.
Mimo że jest cię coraz mniej a każdy kolejny podskok koła na tobie staje się niższy i niższy
Wiedz że nawet kiedy twoje ciało całkowicie zniknie i asfalt w miejscu gdzie teraz leżysz stanie się całkowicie czysty to nie będzie to miało znaczenia; zrobiłeś co miałeś do zrobienia
Ja z jednej strony żałuję że nie mogłem ci pomóc
Ale może miałeś dobre życie więc w czym tu pomagać?
.
.
.
***
.
To zrozumiałe, że chcesz to wszystko cofnąć
Wpełznąć skąd wypełzłeś, ale tam się już nie mieścisz
Wtedy zaczynasz nabierać ochoty na te wszystkie informacje i na te wszystkie wrażenia, chcesz ich dużo i szybko
Może wydaje ci się, że im szybciej i więcej się ich nachapiesz, to coś jednak uda ci się przemycić?
Søren says – działając szybko, jedyne, co wynosisz z płonącego domu to pogrzebacz
Babette says – niczego nie przemycisz, uda ci się zabrać tylko to, co zostawisz
Ale oczywiście brnij, jeśli musisz, może tylko ze śmiesznością łagodnie wypaloną na czole
Po prostu szkoda, że nie położyłeś się na łące
.
.
.
***
.
Posiadam określone wymiary, którymi zajmuję określoną część przestrzeni
Trochę jak u profesora Wielbłąda: <<jestem>> równa się ten pokój, minus
cały pokój oprócz mnie
Ale tutaj raczej to inny kejs, tutaj kejs brzmi: moje kanciaste cielsko
strachliwie i zupełnie nienależnie wyżera kawał z przestrzeni zwiewnej
lekkości
Psuje ją, bo się boi
Niech cielsko się dowie, że to tylko głupia nieistnieniofobia
Powinno się je wrzucić do rzeki kwasu i rozpuścić
A ja bym się tym zupełnie nie zmartwił, bo u mnie się nic nie zmieni
Jesteśmy mózgami w naczyniach, a ja i tak bede cię trzymać za rękę
Moja kompanko dekompozycji
.
.
.
***
.
Nie ma dobrej odpowiedzi, dlaczego raczej coś niż nic
Może to aberracja, bo wybierający i wybrane to ten sam gatunek,
gatunek istniejących
Ale może to przez miłość, która jest zaistnieniem
No bo po co poświęcać choćby sekundę czemuś, co jest brakiem;
nie chcesz przecież wdepnąć w czarną dziurę
Uderzasz dwoma drewienkami o siebie i odgłos milknie zanim się pojawi
Uderzasz w trójkąt i dźwięk niesie się, nie jest możliwe, żeby przestał się
nieść
A przecież po chwili nikt go nie słyszy, nawet i uderzający
Ten dźwięk w swojej ciszy będzie brzmiał wiecznie, świat na wskroś
poprzecina skrzącą nicią
Wystarczy zaistnienie
.
.
Michał Ciechan
Urodził się w Warszawie w 1984 roku, studiował Dziennikarstwo w Collegium Civitas i Filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, publikował w Liberté! i Przeglądzie Politycznym (publicystyka, eseje), a także w Dwutygodniku (poezja). Jest też muzykiem oraz scenarzystą.