Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Adam Pietras
Kilka scherzo o rozpaczy

*** LOST ANGELS (Smęcenie)

.

Dramat wolności, o której pisze Kierkegaard – wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. Mógłbym mieć jeden inny gen, mógłbym wyjechać na Pomorze w wieku 16 lat, mógłbym spotkać innych – influencerów – albo żadnych – na mojej drodze. A więc w najszerszym stopniu ogólności to mnie ukształtowało takiego, jakim jestem. I co? Zdrowy rozsądek podpowiada, uciec w robotę, bo takie myśli – prowadzą do czegokolwiek? W pewnym sensie zasada buddyjska – nie ma tego, to jest coś innego. Ktoś nie przeczyta moich tekstów, to przeczyta inne. Et cetera.

Od czasów romantyzmu mówi się sporo o indywiduum. Jak już się w to wzrosło, to jest trochę, jak napisał Gabriel Marcel, za którym nie przepadam, ale który miał kilka inspirujących myśli – a więc, o ile do tej pory wychodziło się od bytu, teraz wychodzi się od indywiduum. To widać w niektórych awangardach, jak się bada np. jak się wzorki układają, jak się zamknie oczy, a nie to, co te oczy widzą na co dzień. (Szerszy temat, ale chodzi mi o co innego).

Skoro indywiduum, to mówi się też o relacyjności. I rzeczywiście – po iluś latach spacerów po takich czy innych teoriach nagle Człowiek doznał olśnienia – jesteśmy istotami społecznymi. Problem tylko w tym, że nie mamy sobie w sumie zbyt wiele do przekazania, i po kilku minutach grzecznościowych wymian zaczyna nam się nudzić i taktownie się żegnamy. Ale może to mój przypadek, że stałem się człowiekiem tak uniwersalnym, że aż nic mnie już z nikim nie łączy.

Jakąś tam drogę się przechodzi i jakoś ta droga zostawia sobie na człowieku jakiś tam ślad. Cieszę się, oczywiście, że jest tak wspaniale, smucę się, oczywiście, że jest tak źle, jakkolwiek gdzieś zaczyna się inny horyzont, horyzont fundamentów – nie musi to być bardzo zawikłane. Być może zresztą, jak wspomniałem, może to tylko mój przypadek, bo jakoś od zawsze miałem poczucie, że wszystko mogłoby być nieco inaczej. Np. zamiast wymiocin na chodniku, mógłby tam stać koszyk z pelargoniami, chociaż w sumie nie wiem, jak one wyglądają. (Works in progress).

A więc możemy stwierdzić tyle, że wszędzie możliwe są do zaobserwowania wzory, co samo w sobie świadczy za tym, iż Rzeczywistość jako taka jest uporządkowana. Tu jednak odzywa się mój bakcyl melancholijny – i co z tego? To trochę jak śmierć wg. Epikura – tj. ten sen bez snów. Beznadziejna perspektywa, ale jak już się będzie po drugiej stronie, to przynajniej nie będzie to jakieś straszne, nie będzie w ogóle (choć znacznie przyjemniejszy niż nicość jest cichy puls wegetacji na pół godziny przed zaśnięciem). Trawestując Leibniza – „po co raczej coś niż nic”. Tak, cieszę się z istnienia Świata, w pewnym sensie jest on jakąś symfonią, jak to ktoś ujął – do niedawna powstawały w nim jeszcze dobre powieści. Może jestem głupcem płynącym z prądem, kiedy myślę o sensie MOJEGO życia. W pewnym sensie, jeśli dobrze kalkuluję, nie o mnie tu chodzi, lecz, pozwolę sobie na śmieszne sformułowanie – radość jakiegoś Kosmicznego Dyrygenta, kiedy już zakładamy taką istność.

Czemóż więc miałbym nie pozwolić sobie na błazenadę?

.

.

.

*** LADY’S CAPRICE (Pseudofilozofia)

.

Można upleść kilka wrzecion narracji, wedle której wszystko co złe, bierze się z utraconego dzieciństwa. W Raju człowiek miał wiek dziecięcy, Romantyzm to burzliwe dojrzewanie, teraz mamy jakąś przedwczesną dorosłość. W sumie, wydaje się, ludzkość jako taka wywodzi się z drobnomieszczaństwa, co znaczy, że jej życie nie jest usłane różami. Jeśli w Ewangelii stoi, że mamy stać się jak dzieci, to wychodziłoby na to, że te dzieci są predestynowane do różnych strasznych rzeczy.

Z mojego doświadczenia nienawidzi się tego, co przeszkadza w zabawie. Zabawa jest pojęciem szerszym niż przyjemność – przyjemność to luksus klasy średniej, kiedy zabawa to forma magii. Jest to z resztą obecne we współczesnej kulturze – tak bardzo potrzebujemy magii, że aż sięgamy po jej namiastkę, tj. ezoterykę, która z resztą nie ma z magią nic wspólnego, przynajmniej jak na mój gust.

Podoba mi się rozmach Huizingi kiedy pisze o tym, jakoby kultura wywodziła się z zabawy. Zabawa jest na niby, a jednak na serio. Trochę jak u Chestertona – mieszkamy w pałacu ze szkła i wolno w nim bardzo wiele, prócz kilku drobiazgów, które mogą zachwiać precyzyjną konstrukcją i sprowadzić katastrofę. (Pomijam to, czego nie wolno, bo mnie to na tę chwilę nie interesuje).

Interesują mnie rzeczy, od których niektórzy uciekają – a więc np. gniew albo nawet nienawiść. Wydaje się, że nienawidzimy tego, co zagraża temu, co kochamy. W formie stoicikiej, moglibyśmy powiedzieć, że kochamy po prostu zabawę – bo wszystko może nią być, gdy odpowiednio do tego podejść, albo też zażywać psychodeliki w umiarkowanych dawkach. Wedle tego ujęcia, schemat destruktywności jest bardzo prosty – jeśli ty mi zepsujesz zabawę, to ja tobie również. Problem tylko w tym, że dzieci nie mają rozwiniętych mechanizmów samoregulacji i jakoś tak to się rozkręca.

Dziecko też przeczuwa, że niektóre rzeczy nie są zależne od niego. Przygląda się np. aniołom – tej klasie średniej. Owszem, są one piękne, pomocne, lśnią nieopisywalnym blaskiem, grają Mozarta. W drobnomieszczańskiej ludzkości rodzi się więc jakaś zazdrość i żal, o poniekąd szlachetne dobra, które ją ominęły. To taka historia chłopaków z trudnych środowisk – wszyscy nas nienawidzą i wytykają palcami, ale gdybyśmy mieli trochę lepszy start, to, cóż, nie byłoby dla nas szczytu nie do zdobycia.

Pozostaje więc chyba perspektywa o której pisał Wilde w bajce o tym, jak wróbel czy inna ptaszyna zabarwia różę na kolor wytrawnego burgundu, trącając swoim ciałem o kolce. Do tego zresztą sprowadzają się dwie bliźniacze filozofie – teodycea św. Augustyna i Narodziny tragedii z ducha muzyki Nietzschego. Świat, wychodziłoby na to, staje się piękny, dzięki naszej przelanej niewinnej krwi. Who cares?

.

.

.

*** AUTODIALEKTYKA (Niepojętość Samsary)

.

I

.

– A więc twierdzisz, że życie w Czasie jest złym pomysłem.

– Trudno powiedzieć, czy złym. Po prostu nie wiem, o co w nim chodzi.

– Poszukujesz wzorców, prawidłowości.

– Tak, one mają jakiś wymiar estetyczny. Estetyka ma to do siebie, że porusza jakieś głębsze struny. Niektórzy nazywają je Duchem.

– Co masz na myśli, mówiąc, że to wszystko jest zabawą?

– To, że wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. Bóg kojarzy mi się z ośmiornicą w akwarium, która bawi się plastykowym pojemnikiem, zanosząc go na samo dno, a później czekając, aż wypłynie.

– Rozumiem, że ten plastykowy pojemnik, to Hume’owski pojemnik na doznania.

– Jeśli chcesz tak to interpretować. Moglibyśmy powiedzieć inaczej – świat plus studia humanistyczne to maszyna doznań.

– To powszechnie rozumiane sformułowania, a jednak, wydaje się, nieco nieprecyzyjne.

– Tak, dość nieprecyzyjne. Niby w egzystencji chodzi o wiele rzeczy, ale zbiorczo? O nic. Wczorajszy dzień przeminął, dzisiejszy jeszcze się nie rozpoczął (piszę te słowa nad ranem). Czy cokolwiek z tego wynika? Jestem być może bogatszy o jakieś doświadczenia, a jednak wzywa mnie pytanie metafizyczne. Brak puenty.

– Być może puenta jeszcze się pojawi. Zaskoczy cię fabuła, w której jesteś jednym z siedmiu czy ośmiu miliardów uczestników albo protagonistów.

– No tak, wyobrażamy sobie, że człowiek powinien przysłużyć się Światu w jakiś sposób – czy mały, czy wielki – to nie istotne. Po prostu przysłużyć się.

– Nie lubisz tych lapsusów logicznych, jak „może Bóg chciał, bym był ateistą”, ani „może istnieje jakiś sens, o którym ja nie wiem”.

– No tak, może to moje skrzywienie, że po prostu to, co nie mieści się w mojej świadomości, nie istnieje. Powiedziałem już – wierzę w Boga, kiedy czuję Jego obecność, kiedy nie czuję – nie wierzę. To jak z katharsis, rozwiązaniem akcji. A jednak to tylko teatr.

– Mamy więc ogólny zarys problemu.

– Na tym chyba póki co musimy poprzestać. Pozwól, że wyrzucę śmieci, może po drodze wpadnie mi do głowy jakieś nośne hasełko.

.

II

.

– Ostatnio mówiłeś, że zastanawia cię metafizyczny wymiar historii – lokalnej czy globalnej. Przedstawiłeś świat jako coś w rodzaju agregatu, w którym jaźnie zyskują swoją tożsamość.

– Czy to cokolwiek znaczy? Jest to jakiś punkt odniesienia, owszem, moglibyśmy powiedzieć, że niezwykle optymistyczny, mimo wszystko. Jest to sposób, w jaki potrafię pojąć metafizykę – od strony stawania się. Jest więc tysiące albo setki tysiące tych punktów odniesień, które na wszelkie możliwe sposoby w nas rzeźbią. Dzieje się to oczywiście w scenerii zakomponowanej przez przyrodę i architekturę, etc. etc. Być może w ten sposób jeszcze potrafię sobie to wszystko na tę chwilę, przynajmniej do pewnego stopnia, wytłumaczyć. A jednak nie niweluje to czegoś, co nazwałbym stresem egzystencjalnym. Kiedy już wykonać swoje obowiązki na dzisiejszy dzień, pojawia się ryzyko zblazowania – „po co?”.

– A jednak zakładasz, że po coś. Wybierasz takie lektury w miejsce innych. Poszukujesz tego doznania, które porównujesz do katharsis. Albo inaczej – aktualizacji w oku umysłu. Jednocześnie twierdzisz, że nie jesteś zdolny wydostać się ze sfery immanencji. Umysł nazywasz magiczną latarnią. All we see or seem – is but a dream within a dream.

– Wynika to chyba z usytuowania egzystencjalnego, tego, jeśli już nie mamy na to innego sformułowania, to powiedzmy, że intelektualizmu. Ono polega na tym, że jestem w stanie trawić takie czy inne zagadnienia, czy to podczas medytacji, czy przez obserwację rzeczywistości, czy w trakcie lektury. Być może lepszym rozwiązaniem, niż moje próby odpowiedzi na pytania, które odpowiedzi nie mają, byłaby kariera urzędnika albo praca w administracji. Ale wiesz? Nie ciągnie mnie do tego, natomiast mam wrażenie, że trzeba czuć choć odrobinę sympatii do wykonywanego zawodu.

– Startowałeś jako piewca romantyzmu tragicznego, Baudelaire’owskie „żyć i umrzeć przed lustrem”, performance, świat jako Moloch albo gnostyckie więzienie duszy.

– Nie jestem wrogiem form społecznych, są pożyteczne w wymiarze instytucjonalnym, a jednak, żyjąc w nich, żyję jednocześnie obok. Pozwól, że zrobię sobie przerwę na papierosa.

.

III

,

– Współczesna psychologia mówi o tym, że pomiędzy psyche a fizys można dokonać analogii – i jedno i drugie potrzebuje pewnej diety. Jeśli więc zapadam się w nastrój melancholijny, mogę zwyczajnie udać się na spacer albo do baru. Jest to jakaś stymulacja. Jeśli cierpię na nerwicę, i stresuje mnie np. dzwonek do drzwi, jest to również korzystne dla mojego organizmu, a w pewnym sensie niezwykle ułatwiające sytuację – żeby poczuć ryzyko i adrenalinę, nie muszę już zostawać traperem, albo wybierać się w podróż autostopem po Afryce. Wystarczy, że uznam bazę biologiczną dla tego doświadczenia, pomijając tę formę sentymentalizmu, która każe mi deprecjonować to napięcie jako błahe. Jak wspomniałem, z punktu widzenia biologicznego – pomiędzy jednym a drugim nie ma różnicy. Dlatego w kulturze terapeutycznej takie rzeczy, jak odbieranie telefonu, traktuje się jako formę bohaterstwa. Może to przegięcie w drugą stronę, bohaterstwo jest bowiem, między innymi, dziedziną autoprezentacji, tak samo, jak cnota, jeśli mogę pozwolić sobie na taki skrót myślowy. Ale jeśli w Ewangelii jest napisane – „to rzekłem – Bogami jesteście i wszyscy synami Najwyższego” – jest to jakaś relatywizacja tych wszystkich ról, nie sądzisz? Mogę więc pozwolić sobie na bycie przeintelektualizowanym abnegatem, jeśli mam na to ochotę. Wystarczy przy tym, bym nikomu nie sprawiał nadmiernych problemów – mam przez to na myśli, nie palił na przystanku, odróżniał stadion od supermarketu, sortował śmieci. To dość proste.

– To zaiste genialne w swojej prostocie. Resztę załatwia niewidzialna ręka rynku, role rozpisane na poziomie niemalże ewolucyjnym – altruista, wojownik, szkolarz – obieg informacji w Internecie i na uniwersytecie, a także splątanie kwantowe, które wbrew tradycyjnej astrologii pozwala na przesył informacji pomiędzy dwoma układami planetarnymi w ciągu nanosekundy.

– Tak, to nieco humorystyczne potraktowanie tematu, ale jeśli już mam potrzebę, by udowodnić egzystencji, choć to forma niedojrzałości, jak bardzo zaszła mi za skórę – mogę to potraktować w ten sposób. Ostatecznie, jeśli w młodości skandowało się hasło „No Future”, to teraz można od czasu do czasu, w przerwie pomiędzy nudnymi obowiązkami, napisać kilka błyskotliwych fraz i skwitować je sformułowaniem – „who cares?” Jest jakaś trauma związana z samym życiem na świecie takim, jakim on jest. Nie potrafię póki co ułożyć sobie tego w harmonijną kompozycję. Odkryłem paralele pomiędzy teodyceą św. Augustyna a Narodzinami Tragedii z Ducha Muzyki, ale jeśli chesz, bym był szczery – noszę w sobie gorycz i żal. Być może to jest głębsza warstwa, niż moje usiłowania filozoficzne. Być może nieustannie kłócę się z Bogiem – jeśli chcesz tak to ująć. Zabawne jest to, że obiektywnie rzecz biorąc – nie jestem pewien, czy mam ku temu powody. Skoro już jestem stoikiem, to mam na myśli.

– Zdaje się, że nasza problematyka zaczyna nabierać wyraźniejszych kształtów. Proszę cię tylko o jedno – staraj się uniknąć tym razem ekshibicjonizmu, sam nareszcie powiedziałeś, że w pewnym wieku niektórych rzeczy już nie wypada.

– No tak. Zakładając, że w mojej filozofii trafiłem na jakąś obiektywną strukturę – a więc, iż to wszystko jednak czemuś służy – można ująć to również i w następujący sposób – jeśli tak bardzo kocham siebie, a wszystko co mnie spotyka, służy mojemu zbudowaniu, to żal jest bezprzedmiotowy. Jako racjonalista z temperamentu myślę teraz o tym, że świadczy to za jakąś absurdalnością mojej przynajmniej osoby. Wszystko zmierza w dobrym kierunku, a jednak coś we mnie płacze albo ujada. Jest we mnie odraza. Kiedy odchodzi – pojawia się nuda albo melancholia. Sporo jest we mnie takich skrajności, a jednak, zdaje się, temu służy etos – żeby okiełznać własną furię. Może nie wszyscy, ale wielu ludzi – doświadcza jakichś analogicznych rzeczy. Ale i tu pojawia się jakaś typologia – choćby archetyp Bogoczłowieka. Na tym też polega rozdwojenie, które zapadło mi w pamięć pod wpływem lektury. Paul Celan w jednym z wierszy pisze – „Boże, módl się do nas.” Jak to pojąć? Cierpię. Cierpię za, albo przeciw – Bogu. Jakie znaczenie ma to, jak ja to interpretuję? Faktem jest cierpienie, a to, czy za, czy przeciw – to już interpretacja. Pewien współczesny teolog podsumował swoje badania w ten sposób, iż dzieje to samouświęcanie się Absolutu. Pozwalając sobie na zgryźliwość – jak to mawiają hippisi – dzieje się co ma się dziać. Chyba nie da się dodać nic więcej. Reszta jest kwestią stosunku.

– A grzech?

– Grzechem jest po prostu życie w czasie, to jedyne wytłumaczenie, które jestem w stanie przyjąć. Nie twierdzę z resztą, że ono jest złe – po prostu wydaje mi się niepotrzebne, możemy powiedzieć, z punktu widzenia inżynieryjnego. To z resztą bardzo głęboka metafizyka, pomimo jej oczywistości. Z jednej strony, możemy zapytać – po co raczej coś niż nic – trawestując Leibniza. Z drugiej strony, większość ludzi, w tym ja, uważa życie jednak za dobre. Ale po prawdzie? Nie dość dobre. Życie kochamy być może z uwagi na możliwości, które za sobą niesie, to intuicja Maxa Schelera. Wiele z nich nie zostanie nigdy w pełni zrealizowana, pozostałe zatrze w końcu niepamięć. Na tę chwilę wydaje mi się, że jedyna nadzieja tkwi w życiu przyszłym – a zakładam, że ono jednak jest. Ale skoro to życie jest tak niedoskonałe, to czemu ono właściwie służy? Człowiek o bardziej stabilnym temperamencie może traktować je jako pielgrzymkę. Optymista – przygodę. Natomiast gdzieś głęboko we mnie pozostaje jednak tragik mierzący się z aporią. Różne mitologie przedstawiają to na różne sposoby, mniejsza z tym. To z resztą, moim zdaniem, nie jest zadanie czysto intelektualne. Odpowiedź musi paść z jakiejś większej głębi. Cóż pozostaje? Czekać na nią, i tyle. Chociaż ja nie potrafię czekać. Z temperamentu jestem raczej tym oświeceniowcem, który życie wypełnia sobie drobnymi przyjemnościami, bo innych tak dużo nie ma.

– Póki co nie idzie Ci tak źle – z tysięcy lepiej czy gorzej zapisanych stron wydestylowałeś podstawę, którą możesz zawrzeć w możliwie lapidarnej formie, do tego, z umiarkowaną ścisłością. Pozazdrościłby Ci sam Heine.

– No tak.

– Cóż więc z tragedią? Romantyk w tragedii, niekiedy, widział sens sam dla siebie. Było dla niego coś wzniosłego w samym fakcie, jakbyśmy to ujęli w tym kontekście, istotą skończoną. W taki czy inny sposób – skończoność była jednak dobra, mówiąc językiem sportowym – jako możliwość wykazania się. W Ewangelii – po Zmartwychwstaniu rany lśnią jak klejnoty. Wieniec laurowy zdobywa ten, który walczył. W mitologii nordyckiej – nagrodą jest coś w rodzaju wiekuistego turnieju.

– Cóż mogę powiedzieć? Przerasta mnie to na tę chwilę. Z punktu widzenia logicznego, w twoim rozumowaniu nie ma nieciągłości. Ale cóż, jestem tylko tą myślącą trzciną, niczym więcej. Przychodzi mi do głowy tylko koncepcja mikrokosmosu – w tym wymiarze uparty ateista mógłby zaoponować – cóż człowiekowi do słońc. A jednak obliczyliśmy z dużym prawdopobieństwem, ile waży słońce. Żyją z resztą ludzie, którzy ujmują to podobnie, i jest to dla nich w jakiś sposób naturalne. To wygląda, jakby zaczynając od niefrasobliwości – kończyli zawieszeniem tonu. Natomiast mnie to wprawia w poczucie dysonansu.

– Pozostawmy więc pytanie otwartym do następnego odcinka.

.

.

.

*** EGZISTERE (Rzecz o maszynie doznań)

.

Jeśli myślimy technicznie, życie jest niepotrzebne. Technika służy bowiem jak najbardziej optymalnym sposobom osiągania celu. Uświadamia tym samym, jak nieporadna i żałosna jest ludzka egzystencja. Wszystko mogłoby się dziać – tysiąc razy szybciej, tysiąc razy precyzyjniej, tysiąc razy bardziej intensywnie. Moglibyśmy stanąć za kulisami Świata i przekształcić go w maszynę doznań. W zależności od nastroju – moglibyśmy to spacerować ulicami XIX w. Paryża, to sączyć drinki na plaży Bahama, a wszystko to bez pośrednictwa komunikacji, ani nawet czasu – to działoby się za dotknięciem guzika w pilocie. Moglibyśmy przez chwilę być wielkimi pisarzami, a gdyby to nam się znudziło – szczurołapami – w przeskoku siedemnastu milisekund potrzebnych do wybrania odpowiedniej funkcji w maszynie doznań. Jeśli Bertrand Russel zastanawiał się, czy to przypadkiem nie jest możliwe, iż Świat powstał 5 minut temu wedle czasu globalnego, zaś jego czas lokalny został zrzutowany aż do Wielkiego Wybuchu? Jeśli-by potraktować egzystencję jako wielki komputer, to istotnie, mógł-by działać w taki sposób.

Po prawdzie, jest to perspektywa, która od pewnego czasu mnie prześladuje. Na ile to możliwe, mogę bowiem stworzyć katalog moich doświadczeń, myśli, przeżytych chwil – czego chcecie, mam przez to na myśli wszelkie te treści, które składają się na życie – i posortować wedle rozmaitych kluczy. Np. melancholia – kiedy teraz spoglądam przez okno i widzę deszczowy krajobraz z górami na horyzoncie – jeśli chcę, mogę przywołać w pamięci różne chwile, w których a) czułem się melancholijnie b) padał deszcz c) uwaga kierowała się ku przyrodzie. Mogę również przywołać adekwatne sceny z książek, filmów, obrazów, etc. etc. W tym sensie, jeśli potrafimy odpowiednio kierować umysłem, tak czy inaczej, jego władze, odpowiedzialne za życie wewnętrzne, są czymś w rodzaju maszyny doznań. Jeśli chcemy to tak ująć – maszyna doznań byłaby nam potrzebna dla głębszej afirmacji, natomiast, skoro już jesteśmy przy środkach techniki, której sensem jest maksimum efektu przez minimum kosztów, możemy uznać, iż maszyna doznań poniekąd istnieje.

Jakkolwiek, założeniem powyższego jest, iż celem życia jest doznawanie. Póki co, trudno coś więcej mi na ten temat powiedzieć. Przecież, począwszy od posiłku, przez lekutrę, aż po rozpatrywanie kwestii etycznych – wszystko wydaje się być jakimś doznaniem. Również wyrzuty sumienia, lub satysfakcja z wykonanej pracy – wydają się być doznaniem. Moglibyśmy tylko zastanowić się nad tym, czy jednak naturalny stan rzeczy, czyli, powiedzmy, Świat, nie jest zoptymalizowany o wiele bardziej, niż wizja powyższa. Mam przez to na myśli, czy umysł przeskakujący pomiędzy kolejnymi kanałami rzeczywistości, byłby zdolny do stworzenia przysłowiowych kantat Bacha. W tym sensie, świat jako taki, jest czymś w rodzaju agregatu, oddziaływającego na nasze umysły w taki sposób, iżby wydały owoc w postaci danej sprawności.

I rzeczywiście – to nieco w stylu eksperymentu myślowego, czy nieskończona liczba małp w nieskończonym czasie byłaby w stanie napisać dzieło Szekspira. To dotyczyło stochastyki, na której tak bardzo w tej chwili nie chce mi się rozeznawać, uruchamiając Wikipedię. W każdym bądź razie, okazało się, że nie. O ile, niektórzy ponoć popadają w melancholię po obejrzeniu filmu fantastycznego, jakoby nasze życie w tym świecie było tak prozaiczne – rozwiązaniem wydają się, dla rymu, studia humanistyczne. Świat + studia humanistyczne to jako takie maszyna doznań, a więc problem – od strony, powiedzmy, metafizycznej, wydaje się rozwiązany.

(W tym punkcie z resztą dłonie mogliby sobie uścisnąć spinozjanista, konserwatysta, jak i ekolog – Natura jest potężnym inżynierem, to zaś przede wszystkim dlatego, że działa powoli).

.

.

.

*** TEDDY (Dziura)

.

Być tak bardzo rozczarowanym, żeby napisać – wszystko prócz anihilacji jest bałwochwalstwem. Co właściwie takiego dobrego jest w cywilizacji? Dlaczego wszyscy nie są mnichami? Jeśli ktoś twierdzi, że Bóg stworzył świat, by powstała w nim dobra powieść, to, zdaje się – odmalowany przez Balzaka Paryż – znów jest mnogością możliwości sensów. I cóż, skoro podświadomie ciągnie się do tych geniuszów, myśląc, cóż, przecież to maximum, cóż prócz maximum może mnie zaspokoić. A jednak nigdy nic nie zaspokaja, jest zupełnie tak, jak mówią kapłani, którzy poświęcili czas Camusowi albo Sartrowi – dziura w nas, ludziach, jest przeogromna. Cywilizacja to może wyraz ludzkiego głodu, ludzkiej rozpaczy, człowiek z głodu i rozpaczy jest zdolny zbudować monitor ciekłokrystaliczny, co ponoć jest zaawansowaną technologią, albo nawet polecieć w kosmos, ale nigdzie tam nie ma Boga, jak to już stwierdził Gagarin. Nigdzie nie ma Boga, nigdzie nie ma sensu, są tylko możliwości sensów i tęsknota. Więc mówię – co właściwie takiego dobrego w tej cywilizacji, czemu wszyscy nie są mnichami?

***

Najpiękniejsza spośrod neurotyczek.

***

Rzeczywiście, zawsze myślałem, że coś ze mną nie tak, a o czymś takim pisze pewien kapłan w tonacji umiarkowanej – otóż, kiedy wejdę na pagórek, chcę wejść na górę, a jak wejdę na górę – to jest rozpacz. W tonacji skrajnej tam się człowiek z tej góry rzuca, bo już nie ma po co żyć, jak Robin Williams po dostaniu osiemnastego Oscara. No bo, fakt faktem, nie ma po co żyć. Ostatnio wpadło mi do głowy takie zdanko: „Świat jest rakiem na ciele Boga”. Jakiś wymiar może ma etos czy moralność – ale nie rozumiem przez to tego wszystkiego, co ludzie zazwyczaj przez to rozumieją. Głównie chyba chodzi mi o lojalność, jeśli o tym piszę. Jeśli jestem lojalny, to nie mogę się rzucić z tej góry, nawet, jeśli bym chciał. Dla mnie to forma sentymentalizmu, bo poniekąd jeśli Świat jest uwarunkowany, a prócz tego istnieje Nieuwarunkowane, to wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. Jestem np. krzyżówką zwierzęcia i anioła, a mógłbym być po prostu aniołem. Może jeszcze, jeśli coś ma wartość, to cierpienie, bo jest czymś najgłębszym, prawdopodobnie nawet głębszym niż sztuka, choć być może te dwie rzeczywistości ze sobą rezonują. Pojawia się więc pytanie, o źródło tego żalu do istnienia jako takiego. Bardzo wzniośle jest być człowiekiem, a jakże, wzniośle jest być tym pielgrzymem, to, jak napisałem powyżej, dobra powieść. A jednak faktem jest, że ona nie zaspokaja, że nawet ten odmalowany przez Balzaka Paryż pozostawia ogromne poczucie niedosytu. Może więc w tym niedosycie jest coś dobrego. Może coś dobrego jest w tęsknocie i głodzie. Poniekąd o tym mówi Pieśń nad Pieśniami, a co za tym idzie, mistyka hiszpańska. Jakkolwiek wciąż myśli się – jest to uwarunkowane, skończone, i Nieuwarunkowane, Nieskończone. My sobie tu możemy pomyśleć najzupełniej wszystko – można stworzyć dowolną informację i w dowolną informację uwierzyć. W pewnym sensie jednak zgadzam się z Nowymi Ateistami – tj. że we wszystko możemy uwierzyć, jeśli będziemy tego chcieli, choć może to raczej postmoderniści, że możemy sobie stworzyć dowolną strukturę i dowolną religię i dowolnego bałwana. Owszem, ludzkie serce krzyczy: Veritas! No i co? Wszystko jest strukturą myślową, a jeśli już jestem tak subiektywny, a metafizykę w klasycznym sensie uważam właściwie za formę rozrywki, jak z resztą całą tzw. filozofię, to przecież jedynym faktem, który jestem zdolny stwierdzić, jest to, że jest we mnie dziura rozmiaru tego więszkszego Morza na Księżycu (nie pamiętam, jak ono się nazywa). Jestem tzw. filozofem na tyle, że wszystko potrafię w nieskończoność obracać – wystarczy z resztą przeczytać rozdział o substancjach u Arystotelesa i tam jest z 10 poglądów na to, czym jest substancja. Więc skoro wszystko można sobie wymyślić, a prócz tego ma się ten krater, tą rozpacz, to najmądrzej chyba po prostu czytać Ewangelię, bo nic innego nie zostało.

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Adam Pietras, rocznik dziewięćdziesiąty. Nie je.

PODZIEL SIĘ