W klubie tym jak w waiting roomie
.
Zwrócił ktoś uwagę na ten swingujący iloczas
(który od jakiegoś czasu już tylko dławi)?
Mówi: – Ja taki czy taki, ledwie jakiś – byłem.
Czeka moment aż litera „i” w przymiotniku wykipi.
Ten sam czas, wiedział dokładnie, czym jest
(teraz to tylko pulsacja chwili. Albo chociaż kwadrans
w uczciwym taksówkarskim kursie,
który też dużo bierze za otwarcie drzwi).
Płynął żółcią skowyt mas
w pojazdach ścisku komunikacyjnego.
Szepty wtulone w między nas
jak słowa na arkuszach wody (spokojniały).
Makaron dokonywał co wieczór samozaplecenia,
by dać chwilę odpocząć sfatygowanym językom.
Brwi osuwały się jak linie papilarne winyli
(daleko na uszy).
.
.
.
Pokażcie Adamom poznanie
.
Narodził się film,
który osunął przyłbicę.
Już naprawdę nie wiem,
co reżyserzy chcieli rozwinąć.
Atom?
Z jakąś spiną
klamry do prania,
a wieszaki ramion jak bohaterskie kotwice.
Mówię: przestańcie się ciągać
po mule.
Pochłonęli teraz wszelki gniew
fellahowie
z książek stacyjno-benzynowych
Nogawki moczone w kwasie dzwonią –
jaźnią.
Z dziećmi wielkich innowatorów jazzu
składamy pod beat rymowanki:
o dupie i butach postsandałowych,
gdy miriady impulsów się cofają
w wieczność myśli.
.
.
.
Kartoniki
.
Prison break – plan rośnie w miarę awansu.
Zaklęli w prostokątny świstek
z posianym pacierzem na nim
– fontem atlantic incline.
Dwie kobiety we mnie
dziwią się chmurą.
W metalowym pudełku – piętno.
Wpadają ludziom w dłonie
fragmenty nowego pisma
– zwiastując blagier.
Matki uśmiech blednie
starorzeczem.
Wysycha ze świata.
.
.
.
Ubrany sad
.
Ciekawe, dlaczego oczy w śladach grzebią.
Jak świat babki, prababki przestaje być odległy.
Jutra przestrzeń przestaje oddychać w torebkę.
Wydłużają się nogi na krawędziach peronów,
para duchów płonie wspólnie z semaforem.
Ustawienie stóp meandruje do bujanych kolan zupełnego odpustu.
Z czterech żywiołów wstaje świat odwieczy.
Z czterech ścian dusznych słychać: jak za nas Któraś z was przeprasza kielich.
Słychać głośniej, ten sam głos w biurowej rafinerii – kona.
Dzieli.
.
.
.
Dualis
.
Czemu nie mówimy rozprostować łokcie.
Ustawowo się opieram na legislacyjnie poprawnym kącie
nachylenia ryja do monitora. Kończyny zanikają same.
Ukrywam przed bratem zakończenie
psa jadącego koleją. Trochę chowając rozczarowanie
w kieszeń płaszcza, z którego wyrosłem. On pyta, czy skazali pociągowego.
Za fasadą cmentarza apostolskiego
szukają sobie ludzie czegoś własnego.
Spleceni w tym samym krzyku na gościa w innym szaliku.
.
.
.
.
Julian Kazberuk – (ur. w 2000 r. na Podlasiu) poeta, absolwent prawa na Uniwersytecie w Białymstoku. Współzałożyciel stowarzyszenia „Fundamenty” promującego twórczość w rejonie woj. Podlaskiego. Publikował kilkukrotnie w „Epei”, wyróżniony w konkursie „Srebrne Pióro MDK”.