„Łzy Tess” przodują w moim rankingu Bad Sex Award („pachniała mrozem z nutką orchidei” oraz „ryknąłem jak potwór”… tego nie da się czytać na poważnie).
[„Milenialne łzy rozkoszy”. Wcześniej następuje sto stron ukazujących główną bohaterkę masturbującą się i próbującą zaspokoić swojego aktualnego chłopaka, który jest porządnym facetem, zabiera na randki i chce się przytulać, co za złamas. W ciągu tych stu stron GB zostaje porwana przez młodego, przystojnego, aroganckiego multimiliardera Sebastiana Grzybek-Bacha, potentata luksusowych marynowanych pieczarek i sieci hoteli, który uprowadza ją podczas wakacji w Urlach. Sebastian, mimo mrocznej natury, tak naprawdę trzyma w tajemnicy swą dobroć, a wiemy to po tym, że ma tajemniczy tatuaż i penisa większego niż dotychczasowy chłopak GB. Mafijne porachunki, szemrane transakcje opiewające na miliony miliardów euro, handel żywym towarem i egzekucje stają się codziennością GB, która wciąż marzy o tym, by jej porywacz wreszcie ją zerżnął, ale by jednocześnie tego nie robił, no bo ona porządna dziewczyna. W końcu dochodzimy do jednej z wielu kluczowych scen, kiedy Sebastian wzywa niewolnicę, by zadecydować o jej losie].
Zakładam wysokie czerwone obcasy, które idealnie prezentują moje długie nogi. Zakładam do tego obcisłą czarną sukienkę z modnym rozcięciem z boku. Moje ognistorude włosy związuję w wysoki kucyk, bo mimo ubrań pozostała w mym wnętrzu ta nieśmiała dziewczyna z sąsiedztwa. Do tego moje diamentowe kolczyki. Dzięki nim moja szyja sprawia wrażenie jeszcze smuklejszej, a to dobrze, bo jestem naprawdę brzydka i nie wiem, czemu komuś miałabym się podobać. Patrzę na siebie w lustrze. Mam oczy koloru głębokiego złota. Zawsze się wstydzę swoich oczu. Usta też mam za czerwone i biust zbyt jędrny i duży, więc zakładam koronkowy stanik push-up, aby zatuszować niedoskonałości mojego ciała. Nie zakładam majtek, nie wiem czemu, chyba żeby poczuć się taka frywolna, taki mam dzisiaj śmieszny nastrój, który idealnie komponuje się z moimi brzydkimi, złotymi oczami. Jestem już gotowa. Wychodzę, zamykam za sobą drzwi. Idę korytarzem i schodzę po schodach. Idę prosto do gabinetu Sebastiana.
Zalękniona otwieram drzwi bogato zdobione okleiną. Jeszcze nigdy nie odważyłam się przestąpić progu tej samczej popeerelowskiej jaskini. Pachnie tu czymś nieuchwytnym, mieszaniną nienajtańszych papierosów, wilgoci i piżma, które porusza moją wilgotną kobiecość, aż drżę. Nad dębowym biurkiem wisi ogromny obraz olejny w stylu postrealizmu, przedstawiający słoik luksusowych marynowanych pieczarek, koronny produkt Sebastian Grzybek-Bach Spółka Akcyjna. Nie wiem czemu, ale zaczynam się zastanawiać, czy jego nabrzmiała męskość jest tak samo wielka, jak ten słoik, a jądra tak pełne, jak te pieczarki.
Sebastian stoi oparty o biurko, taki piękny i dostojny w drogim garniturze. Jezusieńku, czy to najprawdziwsza wełniana vistula? Ten mężczyzna ma w sobie tyle klasy. Rolex lśni na jego nadgarstku, gdy trzeci raz, odkąd weszłam do pokoju, sprawdza godzinę. Pomimo drogiego garnituru nie założył koszuli, prezentując imponujący umięśniony brzuch i pierś kulturysty. Skóra błyszczy się, a mięśnie ma napięte. Czy on ćwiczył tuż przed tym, jak przyszłam? Och. Wbrew mej samej robię się wilgotna.
– Pytał pan o mnie, panie Sebastianie – wybąkuję bardzo zalękniona.
– Mów mi Seba – przystojny blondyn mówi z nonszalancją. – Chcę, byś dla mnie pracowała – kontynuuje spokojnie, wpatrując się we mnie przenikliwie.
– Naprawdę?
– Chcę, by związała nas umowa.
Patrzę na niego zdziwiona. Czy to możliwe, by ten nieczuły, szorstki mężczyzna rodem z podwarszawskiego Legionowa był w stanie dotknąć podstaw mej dwudziestoletniej duszy?
Zbliża się do mnie tak blisko i pochyla nade mną, aż czuję na uchu jego oddech. Jego oddech pachnie francuskim whisky rocznik 1864, bogactwem i penisem zawyżającym średnią.
Moje serce dosłownie przestaje bić.
– Umowa… – mruczy.
– Och, tak, błagam, mów dalej – skomlę.
– Umowa… – powtarza, boleśnie przedłużając tę pieszczotę.
– T-tak? – wyduszam.
– Umowa… o pracę! – mówi, przewiercając mnie wzrokiem, dosłownie mnie pożerając.
– Nie… – szepczę, patrząc na niego z podziwem. – To nie może dziać się naprawdę.
Otacza mnie sen, sen tak wspaniały, że może się równać jedynie kwitnącym japońskim wiśniom, albo mgłom spowijającym Tadź Mahal. Czuję, jak wstrząsają mną dreszcze.
– Ale to nie wszystko – dodaje Sebastian, patrząc na mnie z męską satysfakcją. Jego głos jest szorstki niczym jamnik.
Przenika mnie przenikający chłód, kiedy odsuwa się ode mnie, wkładając ręce w wypchane kieszenie. Jego penis musi być naprawdę wielki, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Sebastian tak naprawdę jest dobrym człowiekiem. Pewnie pod maską brutala skrywa dobre serce i pragnienie miłości.
– Chcę ci zaproponować na początek trzy tysiące – mówi powoli Sebastian.
– Trzy tysiące? – szepczę. Jezuśku, trzy tysiące! Czy w ogóle mogę przyjąć taką wypłatę? Może to pułapka i będzie ode mnie żądał pracy po godzinach, aż moje życie zamieni się w koszmar nieprzespanych nocy?
Ale trzy tysiące… Nie mogę uwierzyć. Czy Sebastian traktuje tak wszystkich, czy mam u niego specjalne względy? Nagle owłada mną zazdrość o te wszystkie inne pracownice, które być może są równie doceniane przez swego pracodawcę. Co za suki.
– Seba… – wyjękuję, testując smak tego czułego zdrobnienia. – Czy ja śnię? Czy ja dobrze usłyszałam?
– Tak. – Patrzy na mnie wyzywająco – Nie przesłyszałaś się. A najlepsze zachowałem na koniec.
– Tak?
– Tak. Te trzy tysiące dostaniesz… netto!
I wtedy rozpadam się na tysiące maleńkich kawałeczków, kiedy wstrząsa mną orgazm tak silny, że zaspokajający nawet moje wygórowane oczekiwania roszczeniowego millenialsa.
Gaba Krzyżanowska. Studentka SLA, pszczelarka i redaktorka z tytułem inżyniera zootechniki. Koneserka naprawdę złych książek.