Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Jerzy Kaśków
Manifest

 

Metafizyczny Manifest Twórczy

feci quod potui, faciant meliora potentes

 

Jesteście tchórzami, wszyscy, którzy słowem szafujecie jak świętym orężem, gwałcąc siebie nawzajem w duchu znormalizowanej idei porządkowania kultury, gdzie walentny dotyk, wrażliwość na piękno i grozę zostają zduszone w zarodku, dlatego miłość, którą się tak szczycicie, objawiając audytorium nieudolną atencję, jest przez was patetycznie marnotrawiona. Balsam, którego użyczacie światu, by smarował sobie nim pysk, zasługuje na nieznaczące politowanie, bowiem mogłaby oddać mu cześć jedynie prymitywna sentymentalność.

Nawołuję do stworzenia nowej i czystej kultury! Do stworzenia przestrzeni dialektycznej, w której słowo niczym obuch będzie uczestniczyło w procesie kulturowego postępu z racji przenajświętszej, jedynej racji i prawomocności, gdyż zło zawsze idzie w parze z dobrem, dlatego wypierane, w postaci lęków utrwalonych w fałszywym procesie socjalizacji, zbrodni dokonuje poza lub w jej obrębie, jak w przypadku instytucji związanych z kulturą i szeroko pojętą humanistyką, która jest tylko prześlizgiwaniem się po naskórku jej istoty, niezdolnej uczynić z jednostki osobnika na tyle odważnego, by gotów był zaryzykować utratę swego życia dla obrony piękna, dobra i prawdy przed zakłamaniem.

*

Słowo ma ranić, słowo ma być złowieszcze, o konturach silnie zarysowanych, bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności. Słowo wreszcie ma leczyć i uwalniać twórczą ekspresję mentalną wśród członków wspólnoty, którzy obawiając się dotknięcia i poruszenia, niczym ci stojący nad grobem, lamentujący i rozżaleni wyznawcy absurdu, zdolni są i zawsze będą zdolni do realizacji zbrodni, która tu przedstawiona jest nie jako narzędzie walki o przetrwanie, lecz, w duchu tego najpełniej ludzkie, walki o śmierć własną, codzienną, wreszcie o rewizję wszystkiego, co domagało się reifikacji oraz dogmatyzacji. Nie usuniemy zła z naszej egzystencji, nigdy, powiadam. Ze zła możemy zrobić jedynie pożytek wpuszczając Innego w nasze serca i przestrzenie metafizycznego krajobrazu, gdy tylko podpali zaciemniony obszar naszej świadomości, aby w tonie słuszności dojrzewać w tym co autentyczne. Zabijając siebie, stajemy się ludźmi, gdyż człowiek powstaje zawsze ponad tym co biologiczne.

 

*

Twórca ma obowiązek wystąpienia przeciw grupie społecznej, gdyż z racji najwyższego argumentu, dba o to właśnie, by wartości systemu nie zwróciły się przeciwko niemu, by nie doszło do implozji wewnętrznej, do kalectwa duchowego i upadku kultury. Twórca daje zatem poprzez swoją pracę członkom organizacji możliwość koncentracji umysłu nad swoim dziełem (jedyna, niepowtarzalna i unikatowa forma twórczej ekspresji, która nie pozwala na ślepe naśladownictwo, lecz stymuluje członków wspólnoty do realizacji wolnościowego praxis), bowiem tylko taka kontemplacja pozwala uciszyć biologiczną świadomość istnienia, tym samym daje asumpt, do tego, by sądzić o twórcy, iż nie pragnie nas eksploatować, lecz dba o nasz rozwój, ukazując nam to, czego sami nie zauważyliśmy.

Ci wszyscy, którzy na akt takiej odwagi są gotowi i z troską swe życiowe moce oddają kulturze i światu, dziś nie dostają z reguły od kultury nic, co mogłoby być stymulujące dla nich samych, nie obcują bowiem z oryginalnym rewelatorem ludzkiej wyobraźni, lecz pseudo tworem kulturowym, który nie wychodzi w swoim działaniu poza świadomość obiektywną, która nie jest twórcza, jest destruktywna i rodzi bezpośrednio przemoc.

Im więcej jest twórców, którzy gardzą tobą poprzez osobliwy akt sympatii – mówienie ci tego, co chcesz usłyszeć, prowadzą cię przez góry truizmów i komunałów rodem z tanich powieści, ciągną po bagnach sentymentalizmów i nic nieznaczących wzruszeń, tym silniej rodzi się w tobie formalny pretekst, by stosować się do praw półdzikiego ludu, bo przecież większość wyznaje zasadę tolerancji dla każdego przejawu ludzkiej wolności, a ona, by osiągnąć swój cel musi z tobą sympatyzować.

 

*

Zamiłowanie do taktu i uprzejmości żywią z natury ci, którzy serca nie oddali miłości, bowiem miłość jest tylko radosnym cierpieniem i na „zbrodni”, o której tu mówię się opiera. Schlebiający ludzkiemu podziwowi, uwodzący nieszczęśników szukających możliwości przeglądnięcia się w innym, utożsamienia się z nim i gloryfikacji jego imienia w duchu pogardy i jednocześnie podziwu, powinni zostać poddani leczeniu wartościami, które tu wylewnie, acz rozumnie eksplikuję.

 

*

Pustka gości na wyżynach świętości i zbrodni, nie ma na co czekać, nikt już nie przyjdzie z pomocą. Krew zalewa oczy, tylko miłość majaczy gdzieś na horyzoncie, by przegonić nadzieję beznadziejności. Nikt nie pyta tutaj o nic, nikt nie ma nic do powiedzenia. Tu nie ma słów. Słowa są niczym kolce, noże, sztylety wbijane w siebie. Słowa nie istnieją, nie są nikomu potrzebne. Poezja pisze się sama w krajobrazie ogarniętym melancholią. Jest dotykiem gorejącej potrzeby istnienia, które nie ma prawa sądzić o swoim żywocie niczego dobrego. Niczego nie ma w człowieku żyjącym. Żyjący człowiek jest tylko skaczącą i pohukującą małpą. Szympansem z naturalnym skrzywieniem poznawczym, który na próżno wśród sobie podobnych szuka spełnienia. Nie doświadczy go, nie znajdzie ukojenia pośród martwych łodyg i zeschłych liści, wśród pełzających gadów zastanie jedynie siebie – odbitego w lustrze społecznej karykatury potwora. Zaczajonego, wpatrzonego w bezsens szakala, pijawkę, zgniłą tkankę obłudy świadomego ja. Ja jest zakończeniem postępu ewolucyjnego, degradacją istoty tworzącej. Zgryźliwie dokuczliwej. Absurdalnej i epatującej wyrafinowaniem.

Sceny pięknego świata umarły w tęsknocie niepowstałych obrazów. Poezja, matka wszystkiego, co poruszane ruchem w przestrzeni wszelkiego sensu, nieodłączne procesy kreślące rysopis semantycznych zdarzeń, kwitną po raz ostatni, po raz ostatni oddychają dziś, gdy umiera ziemia nieczuła na dotyk poezji. W miodopłynnym państwie dekadenckiej logiki głębszej żeruje jedynie robactwo pełzające po sobie.

Zgliszcza mają zapach palonego mięsa i gotującego się w beczce ze smołą człowieka dozgonnie wdzięcznego. Człowieka, którego warto zabić, by odczuć to, czego podświadomie się pragnie. By dotknąć swojej zbrodniczej, wiecznej, ku chwale fizyki kwantowej, natury. Zgliszcza są niecierpliwością w oczekiwaniu na zagładę. Nienarodzony, bestia o niezwykłej sprężystości, jest wyjątkowo niecierpliwy. Jest chełpliwie przywiązany do swej zdrady. Do swego wynaturzenia. Ma w sobie to coś od zarania dziejów, od swego dziada, pradziada gnije w rynsztoku uwłaczającej godności scenerii. Kwiaty taki cwaniak hoduje i myśli, paradoksalnie, że znalazł lekarstwo na zawziętość iluzji.

 

*

Jestem dziś nieco bardziej ponury niż poważny, dla nikogo niepojęty, zakochany w obawie, że być może człowiek nie zrozumie kim jestem i jakim sprawom zamierzam nadać znaczenie. To nie jest kwestia uczuć, kto bowiem żyje pod wpływem emocji, ten do życia nie dostał jeszcze powołania. Ulegając kaprysom miernych aksjomatów, ciągnięty przez pociąg do złudzeń, pragnie dla siebie nieszczęśnik zadowolenia. Sam dla siebie jest koszmarem, gdy bowiem spogląda na swoje oblicze, musi stawić czoło wątpliwościom natury moralnej i je natychmiast zgładzić, gdyż z rozkoszą dostrzega w sobie twarz tyrana, na którą patrzy bez wstydu i zażenowania, lecz przecież wie i zdaje sobie sprawę, że jego życie na ma sensu, że jest kompletnie bezużyteczny. To ukryte stwierdzenie jednak nie znajduje w nim rozsądnego przekonania, jego maskarada marzy już tylko o tym, by otoczyć się tłumem niewolników, którzy pełzając u jego stóp będą mieli jedynie szacunek dla pozorów. Najmniejsza dawka prawdy zostanie natychmiast przegoniona, bowiem czymś najgorszym może być dla nich wyzwolenie się od siebie, za to z rozkoszą przyjmować będą  niszczenie, schlebianie, czołganie się u stóp swego pana, który jest gwarancją upadku, w nieustającej potrzebie doznania porażki, która jest ich przeznaczeniem. Sam bredzisz.

 

*

W istocie zarzucam wam brak wiary – brak szaleńczego przeżycia siebie w tej unikatowej przestrzeni, a skoro znaleźliście już ciepłe posady, gwarantujące wam spokój i bezpieczeństwo, weźcie pod rozwagę i przyznajcie, że niewiele pożytku może wyniknąć z takiego obrotu spraw, bowiem naturalną koleją rzeczy jest to, iż przestaliście się ekscytować życiem, aby w poczuciu sensu i troski wziąć odpowiedzialność za wspólnotę, niepokojąc ją i zwracając uwagę na palące problemy egzystencjalne.

Wasze powodzenie zależy od elektoratu, którym tym bardziej gardzicie, im bardziej go wabicie do siebie. Biedak, który staje przed wami i kupuje te wybitne dzieła, ma wrażenie, że obcuje z kulturą, a w rzeczywistości dostaje papkę nieznaczącej treści, która upodla i dobija go jeszcze bardziej. Ta niedbałość jest ciągle przyczyną globalnego kryzysu, który powstaje wskutek historycznego nawarstwiania się jednowymiarowej percepcji – skrzywionego oglądu na życie, sztukę, dalej miłość, dobro i piękno. Cóż mogą powiedzieć o sensie istnienia ludzie, którzy całą energię kumulują w działalności stricte partykularnej, jak innych przechytrzyć – myślą, jak ich dopaść pod sztandarem obiektywnego blichtru, ciemnego złudzenia tego świata, który nie wpuści choćby krzty światła w swoje korytarze, aby nie zaszkodzić potencjalnym interesom swojej przebrzydłej korporacji.

 

*

Twarz jest brzydotą, jest zakończeniem postępu ewolucyjnego epatującego wyrafinowaniem i zgorszeniem. Twarz ma zostać zniszczona, gdyż winniśmy uczyć się w doświadczeniu kultury odnajdywania siebie wciąż na nowo, wciąż poszukiwać dokonujących się w przestrzeni publicznej aktów samozagłady, by nadać znaczenie formie jedynej i niepowtarzalnej, szaleńczej, bowiem życie bez szaleństwa jest nic niewarte. Ludzka twarz to twarz idei. To twarz śmierci.

Najwyższą wartością jest śmierć. Ona buduje drogę miłości. Bez śmierci miłość gaśnie. Nie ma prawa zaistnieć. Poręką dla wiarygodnej miłości jest właśnie śmierć. W chwili, gdy ja zaczyna przechodzić do ruchu, gdy ten majestatyczny moment zostaje jakoś uchwycony, rozpoznany i przyjęty przez rozum jako naturalna kolej rzeczy, musi umrzeć dla świata. Ja przychodzi, by przegrać, bowiem to zwycięstwo i pragnienie zwyciężenia jest hańbą i porażką życia. Najczystsza forma miłości, jaka się ze źródła – boskiego rezerwuaru – wyłania, jest pragnieniem śmierci, pokornego i mężnego poniżenia, lecz nigdy przewyższenia. Najlepiej zawsze pozostać przegranym, idąc pod prąd, wbrew wszystkim i wszystkiemu ukazać najwyższy stopień wtajemniczenia. Spokój, który cieszy się i baraszkuje z niepokojem.

Ja nie potrzebuje niczego. Potrzebuje tylko czystego serca, które odważy się wejść do miasta Dusz. Odpowiedzi zawsze czekają na przybysza. Kto zapyta, dowie się czegoś z pewnością. Lecz tylko ten, kto zada pytanie i pójdzie za nim, dotknie sensu tych wartości.

Czy gotowy jesteś upaść, przybyszu? Tutaj się nie umiera. Lecz tym, którzy bezmyślnie oddadzą się w ręce tragedii, nie wróżę sukcesów. Umysł- nadzorca, powinien kontrolować stadia tej wędrówki, dlatego nie należy się poddawać i zamartwiać nadto wszelkimi niepowodzeniami, które mogą nas na drodze spotkać. Trzeba iść. Odważne serce zawsze jest dla wszechświata bezcenne, dlatego będzie na twojej drodze stawiać ludzi pełnych miłości, dzielnych i niezłomnych. To tylko kwestia czasu.

Prawda może być wszystkim. Nie mogę powiedzieć, że jej nadejście ma nosić znamiona określonych cech, czy spełniać ukute w definicji funkcje. To niemożliwe. Prawda jest czuła na katastroficzny moment, który każdego ranka czai się na powierzchni. Zaburzenie harmonii spowoduje, że system zacznie się chwiać. Można próbować walczyć z tym problemem, domagając się siłowego rozwiązania. Na próżno. Każda forma konsekracji i racjonalizacji status quo spowoduje powstanie sił przeciwstawnych. To przyczynek do wojny, której prawda jest zawsze pierwszą ofiarą. Prawdy należy poszukiwać każdego dnia od nowa. Nie można czekać, bowiem człowiek, który przestaje pytać i marzyć, a marzenia o miłości są najwspanialsze i najsilniejsze, gdyż człowiek jest do miłości stworzony, marnieje i umiera powoli. Kona w codziennej zbrodni absurdu, jaką nam gotują wielcy protagoniści wolności. Wstyd nazywać się dziś człowiekiem.

 

Jerzy Kaśków,

Świerszczówka, 12. XI. 2018

 

 

Jerzy Kaśków

Jerzy Kaśków (ur. 1976) – filozof, eseista, poeta. Jego specyficzna twórczość, osadzona w strukturze konceptualnej, wykorzystując subkody językowe, indywidualną stylizację pisarską i pogłębioną refleksję, zwraca się niezmiennie ku problemom natury humanistyczno-egzystencjalnej. Jerzy Kaśków jest autorem książek: „Ksiądz i OKO”, „Pytanie o stosunek”, „Chrystusin”, „Essentia”, „Filozofia miłości. Ewolucja i dialog”, „Nic konkretnie nie boli”, „Metafizyka” , „Miasto Dusz”, „Prosta droga samotnych”, „Nie byt” ,„Msza ocalonych”, „Żywot szczęśliwego” oraz organizatorem ogólnopolskiego konkursu „Metafizyczny Tekst Poetycki”. Obecnie pełni funkcję Konsula ds. poezji metafizycznej w wydawnictwie Miniatura, redagując serię wydawniczą „Miasto dusz”.

 

PODZIEL SIĘ