Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

Dla Ciebie Pan Świnia, czyli podróż z prędkością jaźni ku planecie RŻ, albo o tym jak ratowałem ludzkość 3
Marcel Marudziński

Rozdział 30

Kolejny dzień procesu

 

Byłem żołnierzem, raz po jednej, raz po drugiej stronie konfliktu. Strzelałem do siebie nawzajem, przeskakując co chwilę z jednego umysłu ku drugiemu. Czułem strach, ale i wielką ulgę, kiedy w końcu jeden z moich pocisków roztrzaskał głowę drugiemu mnie i nie musiałem już krzyczeć do tych ludzi “nie strzelaj, przestań, przestań na boga”.

Kiedy wizja się skończyła, nie powiedziałem nic, nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć. Zamknąłem po prostu oczy, poczułem kolejne szarpnięcie i kiedy je otworzyłem, byłem w roku 1938. Żyjąc jako jeden z jeńców wojennych zamkniętych w obozie, spędziłem tam dwa miesiące, chociaż na planecie Rzeżuch nie minęła nawet sekunda. Nie umiem o tym pisać.

Później nastąpił jeszcze jeden przeskok.

Byłem pilotem, nie wiem, jakie to były czasy, która z wojen to była.

Leciałem, wolny jak ten ptak, którego życie dzieliłem we wcześniejszej wizji. Przestawiłem kilka ustawień i nacisnąłem przycisk. Mnóstwo ciężkich, czarnych, masywnych pakunków leciało kaskadami w dół, a potem wybuchało w rozbłyskach.

I wiecie co? Znowu czułem się dobrze, czułem satysfakcję i spełniony obowiązek.

Ostatnie z żyć, jakie przeżyłem, to życie kolejnego pilota. Tym razem jednak byłem w przyszłości i byłem stary. Czułem każdy mięsień, każdą zabliźnioną ranę i wagę wspomnień oraz decyzji. Pisałem pożegnalny list.

 

 

Rozdziały 31

Fragment niedokończonego listu oficera Adama Gardzińskiego, który odpowiedzialny był za ocenę warunków atmosferycznych dla sił powietrznych w dniu Czystki ludzkości.

Oficer Adam Gardziński odebrał sobie życie dwa lata później w swojej posiadłości na terenie zamkniętego Miasteczka 1.

Miejscami list nieczytelny bądź ocenzurowany.

 

Do wszystkich, którzy zechcą przeczytać, usłyszeć oraz zrozumieć.

Najtrudniej jest zacząć, zacząć tak, aby w ogóle te słowa miały sens, aby wybrzmiały. Przez długi czas, był to dla mnie zwykły lot, tamten dzień i tamto wydarzenie. Wystartowaliśmy i przelecieliśmy trasę, według rozkazu oceniając widoczność i wszystkie czynniki atmosferyczne, a potem powiedziałem jedynie, że warunki sprzyjające i dałem zielone światło. Codziennie zastanawiam się, próbuję przypomnieć sobie, skoczyć pamięcią do tamtego dnia i odpowiedzieć sobie na jedno pytanie. Czy zdawałem sobie sprawę, co robię? Oczywiście, że znałem rozkazy i wiedziałem dlaczego wylatujemy, ale czy byłem w pełni świadomy tego, co za chwilę się stanie? Nie potrafię sobie na to odpowiedzieć i to jest najgorsze. To był rozkaz, a rozkaz się wykonuje. Cały czas coś w mojej głowie powtarza te frazy i stara się przerzucić odpowiedzialność za wszystko, ale wiem, że tak się nie da, zrozumiałem to. Jedyne czego pragnę, to mieć ostateczną pewność, że tamtego dnia, kiedy zdałem raport, byłem człowiekiem, że w tamtej chwili wiedziałem, co robię i że to moja świadoma decyzja – wtedy będę mógł obarczyć się winną, wymierzyć sprawiedliwość i poczuć się lepiej.

Jak na bohatera, bo tak mnie nazywają, czuję się tchórzliwy. Nie potrafię nawet spełnić swojej własnej woli, utrzymywany przy życiu przez instynkty. To co dzieje się w nocy, tuż przed zaśnięciem, kiedy leżę [nieczytelne dwa akapity].

Żyjemy w czasach, w których każdy stał się kimś podobnym do mnie. Powierzyliśmy swój los na rzecz organizacji, w które powinniśmy bez zastanowienia wierzyć i które zapewniają nam spokojną przyszłość, a przynajmniej powinny to robić. Nie jestem w stanie powierzyć już więcej. Po latach, jeśli jeszcze w ogóle będę pamiętany i zapamiętana zostanie historia, której byłem częścią, będę dalej oceniany i ktoś pomyśli pewnie, że winy da się odkupić, winy da się zmazać, a ja byłem tylko narzędziem. Chciałbym, aby była to prawda.

Piszę te słowa z przerwami, snując się po swoim wielkim, pustym domu. Nie jestem w stanie skupić się na tyle długo, aby wylać z siebie wszystko naraz. Nie datuję tego listu. Nie mam poczucia czasu.

Chciałbym, aby ktoś wydał kolejny rozkaz, abym raz jeszcze stał się przedłużeniem czyjejś woli, czyjejś decyzji, wtedy na pewno nie zabrakłoby mi odwagi. Chciałbym, aby zobaczyli to Ci, którzy nazywają mnie bohaterem. Chciałbym przeprosić tych, którym nie mogę powiedzieć już ani słowa. Zastanawiałem się dzisiaj, czy mój ojciec powiedziałby to, co powiedział, kiedy dostałem się do wojska, co mówił za każdym razem, kiedy osiągnąłem, często kosztem kogoś innego, sukces. Czy gdyby żył i wiedział, jaką rolę dane mi było odegrać, powiedziałby raz jeszcze „Jestem z Ciebie dumny, synu”. Czy powiedziałby o spełnianiu powinności wobec kraju, kraju który już nie istnieje.

Od tamtego dnia nie odczuwam rzeczywistości. Patrzę na swoje dłonie i mam wrażenie, że nie należą do mnie. Świat jest dziwnie wydłużony. Jest rozciągnięty i nienaturalny. Wszystko wydaje się ogromne i przytłaczające. Jestem sam jeden w tym przerysowanym świecie, który nie jest moim światem. Inni żyją, nie zauważając go. Czasami wyłączam się, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy, a czas wokół mnie płynie. Czasami robię coś, rzeczy które robię codziennie, a moja świadomość ucieka; wszystko jest jak film, który oglądam z boku, a kiedy odzyskuję kontrolę, przeraża mnie, że jest to moje życie.

Mam tutaj wszystko, czego zapragnę. Do końca swoich dni nie muszę martwić się o nic. Chciałem poprosić o wizytę lekarza, ale z jakiegoś powodu, za każdym razem, kiedy jestem już temu bliski, rezygnuję. Czuję, że zasługuję na to wszystko, że jest to część mojej odpowiedzialności, kary.

[Nieczytelny akapit]… ważne jest, aby ludzie zrozumieli różnice pomiędzy tym wszystkim, ważne żeby wiedzieli kim naprawdę jestem.

Myślałem, że te słowa przyniosą mi ulgę, że pisanie tego przyniesie ulgę, ale pogłębia mnie jedynie w moim odrealnieniu. Uważam, że żołnierz powinien ginąć zaraz po wykonaniu swojej misji. Uważam, że ja powinienem wtedy zginąć.

Wydaję mi się, że [treść zamazana].

Spotkałem dzisiaj na spacerze młodego człowieka, który mnie rozpoznał. Ukłonił mi się i powiedział „dziękuję”. Podziękowałby tak samo pilotom, którzy wylecieli po mnie, dowódcy, który wydał rozkaz, politykom, którzy ten rozkaz ułożyli, naukowcom, którzy stworzyli ten cholerny ładunek, który przeczy prawom natury, a zarazem jest jej wytworem. Nauka miała być zbawieniem ludzkości. Dawała nam coraz nowsze zabawki, zabierając przy tym inne i przemycając te, które nie służyły wcale do zabawy. W takich chwilach myślę, w złości i rozpaczy, że to co się stało, było nieuniknione, że my wszyscy zdecydowaliśmy się na ten los i wcale nie był on najgorszym.

Napisałem zupełnie inny list. Napisałem list do jednej z rodzin, które zginęły tamtego dnia. Przeprosiłem ich. Napisałem w końcu, że to moja wina, że ponoszę pełną odpowiedzialność – dopiero te słowa dały mi chociaż chwilę wytchnienia. Tamten dzień, wylot bombowca, to moja wina. Ponoszę pełną odpowiedzialność za każdą śmierć.

Czułem ich obecność, kiedy pisałem te słowa i czuję ją teraz.

[Pojedyncze niemożliwe do odczytania, namazane piórem znaki i słowa].

Mam tylko nadzieję.

Nie czuję się człowiekiem, od dawna nie czuję się człowiekiem, byłem jedynie istotą.

 

 

Rozdział 32

Te wszystkie życia, uczucia, wyrzuty zostały we mnie już do końca

 

Znowu obudziłem się w celi. Leżałem chory i to mógłby być mój koniec. To wtedy poprosiłem o komputer, o coś, na czym mógłbym się skupić, spisać swoje ostatnie – w co wierzyłem – myśli. Krzyknąłem głośno, z pretensją, w rozpaczy. Przecież każdy skazaniec ma prawo do ostatniego posiłku – a skoro nie odczuwałem tutaj głodu – to niech spełnią chociaż te życzenia.

Wtedy zmaterializował się – to był mój, osobisty, ziemski laptop.

 

Rozdział 33

Zdjęcia

 

Jest takie uczucie, kiedy nie możesz normalnie myśleć, jeśli zbyt długo kogoś nie widziałeś. Najdłuższa moja rozłąka z Żanetą trwała kilka tygodni. Dzień w dzień przeglądałem wtedy jej instagram i fejsbooka – w domu, w pracy, jadąc autobusem. Patrzyłem na każde zdjęcie, znałem wszystkie detale. Na jej włosy, uśmiech, wygłupy. Na krótką chwilę wszystko było w porządku.

Kiedy byłem młody, każda kłótnia i rozstanie była tak burzliwa. Oznaczała koniec życia. Te szczeniackie miłości, zerwanie, po którym wypisywałem się ze szkoły, żeby więcej nie spotykać byłej dziewczyny, czy inne szalone rzeczy, które robiłem. Później człowiek uodparnia się, kłótnia to trzaśnięcie drzwiami i zagryzanie zębów, ale nie z nią. Z nią znowu wszystko było tak męczące, wykańczające, ale jednak żywe. Nienawidziłem tych stanów, a zarazem byłem od nich uzależniony, były jak najlepszy narkotyk. Moment, kiedy po rozłące mogłem zbliżyć się do niej, usłyszeć jej głos, poczuć ponownie jej ciepło. I przez chwilę wtedy myślałem, że mogę się dla niej zmienić, że mam siłę. Naprawdę w to wierzyłem i uwierzyłem na nowo w kosmicznym więzieniu.

 

 

Rozdział 34

Nowa Nadzieja

 

Wiem co mnie czeka, ale patrzę teraz na zdjęcia z laptopa; na nią, na dom, na wszystkie dobre chwile. W celi rozbrzmiewa puszczona z komputerowego głośnika muzyka.

Zanim nadejdzie koniec, spiszę te wspomnienia.

Opowiem Wam, ile tylko mogę o tej planecie i jej mieszkańcach.

 

Rozdział 35

Niebo, ziemia, architektura

 

Niebo jest koloru benzyny, o tym już mówiłem, mieni się w dziwny sposób, tak jak benzyna, która wylana migota pod dystrybutorem na wilgotnym asfalcie. Nie wiem jak, ale mogę tu swobodnie poruszać się i oddychać – wątpię, aby w atmosferze był tu wystarczający procent tlenu, to pewnie jakaś kolejna sztuczka Rzeżuch.

Co do budowli, nie ma ich zbyt wielu. Mieszkańcy planety żyją na otwartych przestrzeniach; nie istnieją tu więc dachy. Wszystkie zabudowania są niskimi, sięgającymi mi na wysokość kostki, zaokrąglonymi ścianami, które zaznaczają w wysokich trawach jedynie obecność czyjegoś domu.

Miasteczko ciągnie się kilometrami na równym terenie, kończy zaś z jednej strony turkusowym wodospadem, którego nurt płynie przez całe miasto, użyźniając jego glebę, która jest głównym pokarmem Rżeżuch – ale o tym później – z drugiej zaś strony kończy się wielką górą, której szczyt niknie gdzieś w benzynowej tafli nieba. Zanurza się, przebija jakby przez nieboskłon i znika. To stamtąd co rozprawę zlatuje wielka sowa. Musi mieszkać na szczycie góry.

Roślinność to bardzo podobne do ziemskich trawy, krzewy i drzewa – zupełnie inne kolorystycznie czy powykrzywiane w fantazyjne kształty, ale mimo wszystko, patrząc na nie, czuję się trochę bardziej jak u siebie. Najpiękniejsze z drzew rośnie zaraz  obok sali rozpraw. To wielki, fioletowy kasztanowiec – przynajmniej tak go nazywam – ma podobny kształt pnia i liści, lecz zamiast zielonych, kolcowatych łupin, w których są kasztany, posiada duże, twarde, gruboskórne owoce. Coś jakby jabłka o kolorze śliwek.

Jestem ciekawy, jak smakują te wszystkie nowe i nieznane mi rzeczy, ale mimo wyroku, który wisi nade mną, obawiam się trucizn czy innych nieprzyjemności.

 

Rozdział 36

Jedzenie

 

Kiedy Rzeżuchy posilają się, zbierają się małymi grupkami i stając jak najbliżej płynącej Rzeki, w miejscu gdzie ziemia jest miękka i żyzna. Wbijają w nią swoje korzonki. Nieruchomo stoją tam chwilę, a potem, pożywione ruszają dalej. Nie widziałem, aby któryś z moich porywaczy spożywał jakikolwiek owoc czy coś zerwanego z krzewu lub wyciągniętego z ziemi.

To wszystko wiem z obserwacji i z krótkich wizji, którymi Rzeżuchy odpowiadają na moje coraz liczniejsze pytania.

No i tak jak pisałem wcześniej; Sowa, zasiadająca niczym sędzia na głównej z trybun, żywi się Rzeżuchami, ale brutalne, niesprawiedliwe i straszne wydaje się to tylko mnie. Nikt tutaj nie robi z tego wielkiej draki.

 

Rozdział 37

Społeczność

 

Sowa-Sędzia nie sprawuje jednak tutaj żadnej formy władzy. Jest jedynie ministrem sprawiedliwości czy kimś w tym rodzaju. Wydaje mi się też, że – mimo oznaczeń na śliniaczkach – na planecie RŻ (tak ją właśnie nazwałem) nie ma zbyt wielu praw. To taka czysta, piękna, samodziałająca anarchia. Utopia, w której każdy ma swoje miejsce, wie co ma robić i robi to dla dobra społeczeństwa. Cholera wie jednak, może pod tym wszystkim jest coś więcej? Bo dlaczego te istoty godzą się na bycie pokarmem Sowy? Po co w ogóle im ktoś taki? Po co im sąd? Jestem tu zbyt krótko, a pytań jest zbyt wiele. Tyle na teraz, ale może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej.

 

Rozdział 38

Trochę formalności

 

Niniejszym, ja, tj. Marcel Marudziński, powołując się na ludzkie prawa, będąc pierwszą osobą, która odkryła istnienie planety zamieszkałej przez Rzeżuchy oraz będąc pierwszym z ludzi, który postawił tutaj stopę – przynajmniej z tego, co mi wiadomo – nadaję tej planecie imię “RŻ”. Jej mieszkańcom oficjalną nazwę “Rżerzuchańców”. A wielkiej Sowie imię “Gabryś” – bo to śmieszne i mogę tak zrobić.

 

Rozdział 39

Inne nazwy

 

Drzewa będą nazywały się Tuturutu.

Mieszkania Rżerzuchańców – Romponpony.

Rzeka nosić będzie nazwę PluskPlusk.

Góra pod miastem zaś Zaś.

A miasto nazwę Rżeszów, gmina Rżaniec, powiat Rżenie.

 

Rozdział 40

Jeszcze inne nazwy

 

To wymyślanie nazewnictwa jest w tym wszystkim najlepsze. To taki miły bonus w całej tej kiepskiej sytuacji. Więc kontynuując:

Najpiękniejsze drzewo, o którym wspomniałem, będzie wyjątkiem i jako jedyne spośród innych nazywać będzie się drzewem Marii, na część mojej narzeczonej, bo może się Wam wydawać, że jej nie kocham, nie szanuję, nie chcę jej w moim życiu, ale tak nie jest.

Maria to wspaniała, cudowna osoba, z którą łączy mnie tak wiele. Tyle jej zawdzięczam, jest moją przyjaciółką. Wiem, że nie widać tego i że krzywdzę ją, ale… Nie, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu, po latach znajomości ginie między ludźmi jakaś część telepatii, porozumienia i emocjonalności. To co było naturalnie piękne, wywołuje momentami dziwne nieswoje uczucie. Nie ma w tym nic złego, ale tak jest i zawsze było oraz będzie, niektórzy po prostu potrafią, znacznie lepiej niż ja, udawać. Na przykład Ona – poza od czasu do czasu występującymi kłótniami, w których potrafiła powiedzieć całą prawdę – udawała świetnie; odgrywała nasz teatrzyk pt. “szczęśliwa para z kredytem” mimo, że od miesięcy spaliśmy w osobnych łóżkach.

Dla niektórych po prostu łatwiej wpisać się w tę schematyczną rolę i grać, niż przyznać porażkę albo skapitulować. Dla mnie też tak było.

Acha, moja cela zaś od dzisiaj nazywać będzie się domem.

 

Rozdział 41

Dom

 

Czasami coś, o czym myślimy przed snem, wnika do niego. Rzeczywistość i wizje umysłu przenikają się. Nieraz zaczynało mi się śnić, że słyszę mojego psa, wychodzimy na spacer, po czym przebudzałem się, a pies rzeczywiście dreptał obok łóżka, chcąc wyjść.

Te wszystkie zdjęcia, nazwy, porównania sprawiły, że zobaczyłem swój dom, przyśnił mi się, czułem jego zapach, czułem bezpieczeństwo i obudziłem się z poczuciem, że jestem w swoim łóżku, że wszystko jest dobrze. Tymczasem byłem w dalszym ciągu w innym domu na innej planecie.

 

Rozdział 42

Inny dom

 

Można być więzionym i można być “więzionym” – jak tam na Ziemi pomiędzy jednym a drugim życiem. Mimo że teraz, nostalgicznie każdy aspekt wydaje się dobry, to jednak nie do końca tak to wyglądało. Ludzie wiążą siebie nawzajem. Ale nie o tym miał być ten rozdział.

Moja cela, mój inny dom, nie jest więzieniem. To prawie wierna kopia mojego dużego pokoju z Ziemi, tylko że teraz okna wychodzą na świat planety RŻ. Każde z nich, tak mi się wydaje, mogłoby być świetną drogą ucieczki. Zresztą drzwi do domu są zawsze otwarte. Mógłbym w tej chwili przez nie wyjść i iść przed siebie – chociaż obawiam się, że nie wiem dokąd miałbym pójść, ani czy, bez obecności i nauki Rżerzuszan, nie udusiłbym się po prostu.

Możesz iść, śmiało, nikt Cię tu nie trzyma na siłę – mówi to pomieszczenie. Ta myśl, mimo że naiwna, podnosi mnie na duchu.

 

Rozdział 43

Wyposażenie

 

Na wyposażenie mojego innego domu składa się;

– Rozkładana kanapa, na której śpię.

– Stół i dwie lampki.

– Mała, doklejona do pomieszczenia, łazienka.

– Aneks kuchenny z wiecznie pełną, samouzupełniająca się lodówką (chociaż na planecie RŻ nie odczuwam głodu, tak jak i innych ludzkich potrzeb).

Wszystkie szafki i skrytki zostały opróżnione. Mam w nich jedynie:

– Jedną miskę

– Jeden talerz

– Kubek

– Szklankę

– Widelec, nóż, łyżkę.

– Tarkę do sera.

– Garnek

– Patelnię

Jest też kilka książek, które tamtego dnia leżały na moim, przekopiowanym, bądź przeniesionym z Ziemi przez Rżerżuszan biurku.

No i od ostatniego czasu jest też laptop.

 

Rozdział 44

Tęsknota

 

Najbardziej odczuwam brak deski do krojenia. Naprawdę. Mimo że wiem, że te blaty w kuchni nie są moje (a może są?), odczuwam okropny niepokój, widzę nadchodzącą awanturę z narzeczoną, kiedy robię coś na nich bez użycia deski.

Maria potrafiła naprawdę dopiec mi za tego typu akcje, kiedy mieszkaliśmy razem na Ziemi. Tym bardziej tak trudno było robić coś “wbrew jej woli”. Nie uznawała sprzeciwu, kłótni, racji. Miało być według jej planu albo wcale. Zawsze i wszystko. Jejku, nie wiem, dlaczego ten temat tak mnie dotyka dzisiaj. Może dlatego, że właśnie, mimo braku apetytu, przyrządzam obiad. Bez deski do krojenia.

Serio, mówię Wam, I dare you, spróbujcie żyć bez deski.

 

Rozdział 45

Jeszcze coś

 

Deska w kiblu jest. Chociaż w tych sprawach również nie odczuwam potrzeb. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, uznałem, że to istotne, aby to zapisać. Mamy to z głowy.

 

Rozdział 46

Najkrótsze z oskarżeń

 

Rżerzuszańce kazali mi dotknąć palcami swoich stóp. Nie udaje mi się tego zrobić, czuję ból, mięśnie pieką. W lodówce, w moim Ziemskim domu, są warzywa, owoce oraz śmieciowe żarcie. Owoców i warzyw prawie nie ruszyłem.

Spożycie alkoholu i narkotyków rośnie z roku na rok. Wszędzie. Ludzie nie mają odwagi, więc muszą się znieczulać. Powoli popełniają samobójstwo, bo wiedzą, podskórnie, że to i tak przegrana sprawa.

 

Rozdział 47

Byłem bogaty

 

Zebraliśmy się ponownie i byłem bogaty. Absurdalnie wręcz, w stylu posiadania własnej wyspy itd. I jeśli ktoś mówi, że pieniądze nie dają szczęścia człowiekowi, to albo nigdy nie był człowiekiem, albo nigdy nie był bogaty.

Dają wszystko; władzę, szczęście, miłość.

Nauczyłem się dwóch rzeczy, będąc najbogatszym na świecie:

Pieniądze rzeczywiście deprawują i chce się ich mieć jeszcze więcej. Powodują strach, który nie daje funkcjonować, że kiedyś fortuna się skończy.

Po drugie: Jedyne czego nie da się kupić albo odzyskać, to czas.

Czas jest najpotężniejszą z walut.

 

Rozdział 48

Zdrowie

 

Pewnie myślicie, lubicie tak kombinować, że najważniejsze jest zdrowie i miłość. A co Wam po zdrowiu i miłości, jeśli nie będziecie mieli czasu?

Miłość rani.

Czas leczy rany.

Czyli czas = zdrowie.

Mówi się też „Czas to pieniądz”, ale nie, to nieprawda.

Moja następna książka będzie właśnie o tym, o czasie.

Rozwiążę w niej przypadkowo jego tajemnice.

 

 

Rozdział 49

Jeszcze raz jako zwierzę

 

Byłem kotem. Najpaskudniejszym kotem jakiego widzieliście. Z defektem na pyszczku i oberwanymi uszami. I byłem w schronisku.

Wiecie co, tak jak bogaci, tak i piękni, mają na tym świecie łatwiej.

Nawet zwierzęta, jeśli ładne i zadbane, mają szansę od razu na lepsze życie. Owszem, nie zawsze, ale najczęściej.

Niestety, byłem brzydki i nikt mnie nie chciał. Ludziom wystarczy, że okazują dobroć, nie muszą się poświęcać aż tak bardzo, aby jeszcze do tego mieć coś brzydkiego. Przecież i tak robią już nadto.

 

Rozdział 50

Religia

 

W religii najgorsza jest niewiedza. Każda cywilizacja miała i ma religię, a religia żeruje na braku odpowiedzi – to udowodniły mi wizje i przeskoki oraz przejęcia. Krótkimi fragmentami świętych ksiąg, których większość wierzących nie czytała, zapełnia się głowy, odpowiadając enigmatycznie na pytania, na które prawdziwe odpowiedzi znaleźć można w zupełnie innych książkach.

Po co? Aby czuć się bezpiecznie i potrzebnym.

 

 

Rozdział 51

Taśma

 

Religia to trochę jak naprawianie wszystkiego za pomocą taśmy samoprzylepnej. Jakoś to się trzyma i to całkiem długo, mimo prostoty i kompletnego braku estetyki oraz średniemu działaniu.

 

Rozdział 52

Konkluzja

 

Więc po kolejnym dniu przeskakiwania z życia na życia dowiedziałem się, że najlepiej jest być pięknym, bogatym, głupim i religijnym.

 

 

Proza współczesna. Pismo literackie, wydawnictwo, sklep internetowy.

 

Marcel Marudziński – (ur. 85 w Kazimierzu Dolnym). Pisze i tworzy smutne opowieści pod wesołe melodie, ale z przyzwoitości rzadko kiedy je publikuje.

PODZIEL SIĘ