Na rogu
Szedłem po papierosy w mglisty, zimny poranek,
ten człowiek wyrósł jak spod ziemi.
Jego dwudniowy zarost i niechlujne ubranie
świadczyły o tym, że nie wiedzie mu się od jakiegoś czasu.
Masz ognia? – spytał.
Nie mówiąc nic, podałem zapalniczkę.
Mimo, że odpalił papierosa, nie miał zamiaru odchodzić.
Stało się jasne, że to co zwykle zdarza się w poczekalni lub w sklepie
tym razem będzie miało miejsce w ciemnej i nieprzystępnej bramie –
gość będzie miał ochotę pogadać o sobie.
Usłyszałem, że jest bezdomny od dwóch miesięcy.
Dowiedziałem się, gdzie można zjeść darmowy posiłek,
gdzie można wziąć prysznic, które dziwki kradną na dworcu
i dlaczego nocleg w starym, nienależącym do nikogo samochodzie
nie jest dobrym pomysłem: zawsze mogą cię namierzyć gliny,
a to niezmiennie oznacza kłopoty.
Po krótkiej rozmowie życzył mi powodzenia, ale nie wiem
w jakiej dziedzinie życia miało mi się poszczęścić.
Nie miało znaczenia gdy oddalał się do swoich braci,
wykolejeniec, którego spotkałem
między zwiastującą poranek mgłą
a przechodzącą kliniczną śmierć
latarnią, która wymiotuje światłem.
Przed losowaniem dającym fortunę
jak niesione na oślep
dobre nasienie
okolica mieni się bielą objawienia
ciężkie żelazka pieczątek
wypalają dowody na skórze krów
bydło zwozi się pociągami
zgodnie z zarządzeniem
rośnie góra odpadów
zmielonych ogonów i zębów
wokół której tańczą nierozumni
choć felietoniści i poeci
o rozczłonkowanych ozdobnie językach
dławią się ze śmiechu
kotły buchają krwią
demony unoszą nabite na trójzęby
astralne ciała potępionych
sprawozdanie omija wyrazy wielosylabowe
niekonieczne by tłumaczyć mowę barbarzyńską
po drugiej stronie sprawiedliwi
spisują nowy świat
który zalewa dolinę
wiśniowymi sadami
dawni mistrzowie pod warstwą murawy
deptani przez przechodniów
ich płaskie czaszki
nie noszą śladów
ostrzeżeń przed mową zbyt prostą
by mogła nie przemycać tortur
wyrywanych pojedynczo brwi
skierowanej na twarz lampki poranka
niespełna trzydziestoletnia
zza biurka informuje
walczącym w złej wierze
do ust wkłada się watę
aby wchłaniała krew
pozwalała wyrażać się brakiem
zapachu oraz smaku
kobieta o białych ustach
pośrodku walki w sprawie przegranej
sprincie dwóch najwolniejszych uczniów
którzy w czasie lekcji
marzą o niezdobytych słodyczach
piersi i gładkich jak papier stóp
ona
oddaje się z miłości
gdy
ciało odbija nieprzezroczysta butelka
Toczeń
rany szarpane pokrzywki rumieniowej
układają stygmaty dobrej nowiny
przyspieszasz oddech
jak
woda wzbierająca szumem uderzenia
szarpnięciem wyrywasz swoje korzenie
moja obecność
tak mała
szklanka przy łóżku
chłód w przeponie pożaru
Kapłan
czy prowadzony przez ducha
przekraczał stopnie
miejsc pachnących księgozbiorami
alej i kaplic które chłodziły czoło
wzrastał do nieba jak olbrzym archanioł
czy uciekł z miejsca pochówku
żaby którą znalazł jako dziecko
dziewczyny którą kochał jako uczeń liceum
pozostawiony na drodze
złożył przysięgę
upleść koronę cierniową
brak odpowiedzi
jabłek nasączonych prawdą
które nabrzmiałe upadają po nogi
ubiera szaty
naznaczone rytuałem
okadzone dymem
o nieodgadnionej strukturze zapachu
Między trzecią a czwartą nad ranem
Andrzej zginął na miejscu
jak ciało
zdanie nie nosi śladów obrażeń
przeniesiony ponad rów pojazd
zatrzymał się na drzewie
wyglądało jakby oddychał
lecz
spłynął po klatce piersiowej
strumień zimnego stopu
wzrastała nieuchronność
jak przebudzenie kosa
lub
wznoszący tłok oddechu
podłączonej do maszyny
ofiary wypadku
Andrzej
zginął
na
miejscu
niczym schodzenie poniżej fundamentu
gdzie
nie dostrzegamy cienia
i
bierzemy łyk
z pucharu
żeliwnego jak fakt
Michał Kaczmarek (ur. 18.08.1986), z zawodu nauczyciel języka angielskiego, obecnie pracownik biurowy. Pisze wiersze od lat, od niedawna stara się je przedstawić światu. Do tej pory jego teksty można było przeczytać w Gazecie Obywatelskiej oraz internetowym czasopiśmie www.pisarze.pl.