„To, jak odbierasz sztukę, jest odzwierciedleniem bardziej twojej duszy niż zamysłu artysty” – w ten sposób mówił, gdy ktoś dopytywał. W ten i w wiele innych. Potrafił dopasować filozofię do produktu, stworzyć jej historię – adekwatną, pasującą, będącą wytłumaczeniem.
*
Wystawił ją na eBay, pomimo że serwis nie posiadał opcji „Wynajmę”. Trochę go to martwiło, wszak interes jak z nieruchomościami – wynajmując, zarabiasz cyklicznie mniejsze kwoty lub na raz porządnie, sprzedając, zarazem tracąc możliwość regularnych wpływów. Przedsiębiorcze usposobienie podszeptywało, że właściwą jest opcja pierwsza, jednak miał z tego tytułu coraz więcej problemów. Zaczął źle sypiać. Kontrahenci trafiali się różni. Skłaniał się więc ku sprzedaży. Rozważał kategorię: „Antyki i sztuka”. Wydawała mu się adekwatna, podkreślająca rangę przedmiotu i rodzaju transakcji, jego wyjątkowość, niepowtarzalność, prestiż. Przeglądając interesujący go dział, znalazł nawet ofertę: „Erotyczne nagie torsy, rzeźba”. „Hm, całkiem niezłe” – pomyślał. „Z jedną małą, maciupeńką wadą. Były zupełnie martwe”.
Przez krótki moment rozważał również kategorię: „Zabawa”. Pokemony, Lego, Warhammer, Gwiezdne wojny, figurki amerykańskich żołnierzy, spory miszmasz, chińskie badziewia, czyli jak przerobić każde, od dennych po naprawdę niezłe, motywy w chłam. Wszystko można przerobić w chłam. Nie mógł jej tam umieścić. Nie, nie, nie. Nie pomiędzy czołgami Cobi, klockami w kształcie blistrów tabletek a kostkami Rubika. Nie pomiędzy randomowymi figurkami zwierzaczków a puzzlami ze szwedzką kawalerią, imitującymi historyczne.
Trącało profanacją.
Musiał to przemyśleć.
*
Wiedziała, że onanizował się przy filmikach Fukkacumi – ukraińskiej laleczki spod Odessy. Lubił okołorosyjską urodę, choć wyblakły plakat japońskiej Lulu Hashimoto wciąż zdobił odrapaną ścianę przedpokoju. Mówił, że to wszystko jedynie inspiracje mające na celu jej dobro, by czuła się potrzebna, wartościowa, drogocenna – dosłownie.
Kiedyś obudował ją tortem i wynajął na wieczór kawalerski. Wróciła poniszczona. Popsuta. Znów musiał zainwestować lub dłubać chałupniczo. Był w tym coraz lepszy, choć goiło się gorzej niż spod profesjonalnej ręki. Rzadko więc przerabiał coś sam. Co innego makijaż, który, pomimo nadużywania powtarzających się motywów, oboje opanowali do perfekcji. Chętnie służył radą. Tymczasem przepychanki w sprawie reklamacji dotyczącej uszkodzeń trwały ponad miesiąc. Był zły, zdegustowany rodzajem ludzkim oraz, co najgorsze, stratny.
Jako hostessa sprawdzała się nieźle, z wyjątkiem sytuacji, gdy ktoś o coś pytał. Wyrzucała z siebie wówczas niezrozumiałe dźwięki. Skąd mogli wiedzieć, że jest niepełnosprawna. Wyglądała na zdrową. Nie, absolutnie nie mogła się odzywać.
A potem odkrył teatr. Pantomimę. Noce muzeów. Militarne imprezy plenerowe. Duchownych z dostępem do netu. Amatorski paintball z nagrodami, poprawka – z nagrodą. Niekończący się spektakl, wielokrotne obsadzanie jednej roli. Multum możliwości.
Do czasu aż wynajął ją grupce studentów.
Trochę się martwił, do czego im była potrzebna, mając jednocześnie nadzieję, że nie studiują medycyny. Płacili dobrze, akurat miał sporo opłat. Wróciła bez lewego sutka. Musiał ją trochę uśpić psychotropami, bo wyła pół nocy niczym pies w stanie agonalnym. Dokładnie tak. Gdy w zamierzchłych czasach kundel ich babci zdychał, połowa wsi posmakowała bezsenności. Tymczasem on lubił się porządnie wyspać. Jeden sutek to nie koniec świata. Zupełnie nieprzydatny organ, jeśli głębiej się zastanowić. Zbędna histeria. Po przemyśleniu stwierdził, że to nawet lepiej. Wszak nie mogła być idealna na modłę oklepanych Barbie. Tak, brak sutka dodawał oryginalności, pikanterii, skrywał tajemnicę, ślad przeszłości, coś wnosił. Dobrze się stało.
Dopiero później wszystko zaczęło się sypać. Co interes, to większa klapa. Pewnego dnia odwiedził go nawet dzielnicowy. Głęboko zaniepokojony, szpakowaty, wysoki facet z nadprogramowymi kilogramami upchanymi w mundur. Zjawił się, gdy równie, a może nawet bardziej, zaniepokojona sąsiadka zgłosiła znęcanie się nad niepełnosprawną. Należało tę sprawę wyjaśnić.
– Siostra urodziła się z porażeniem mózgowym – wyjaśniał. – Staram się zapewnić jej różne atrakcje, zabierając tu i tam. Pomimo umysłowych defektów nadal jest przepiękna. Rodzice natomiast nie żyją.
(Zalałem ich gliną ceramiczną i wypaliłem wieki temu. Ojciec wciąż jest w piwnicy, matka w sali wystawienniczej Domu Kultury. Do dziś nikt się nie kapnął).
Problemów było stanowczo zbyt dużo. Mnożyły się, piętrzyły, poczucie osaczenia narastało z dnia na dzień. Pomysł sprzedaży urósł do rangi wybawienia. Pozostała kwestia czy uderzać w rynek lokalny, czy wysłać ją jak najdalej.
Zaczął krok po kroczku. Szacowana dostawa w ciągu dwudziestu jeden dni roboczych. Płatności: PayPal. Zwroty nie będę przyjmowane. Informacje o sprzedawcy: sto procent pozytywnych opinii. Chwała Bogu, że swego czasu sprzedawał jakieś pierdoły z garażu i bibeloty po babci. Ludzie prawie zawsze czytają opinie. Zdjęcie. Och, z tym nie było problemu. Zrobił jej mnóstwo fotografii. Po każdym nowym zabiegu, w każdej stylizacji, w sekwencji najróżniejszych poz. Dodał kilka do ogłoszenia, żałując, że nie można wstawić filmiku. Klepał w klawiaturę, ogarniając kolejne parametry oferty, a ona siedziała na kanapie, podnosząc stopy do ust, bawiąc się własnym ciałem jak mały piesek gumową piłeczką. Wbił palce we włosy, masując skórę głowy, myśląc, zastanawiając się, zerkając z ukosa na produkt tak bardzo zagubiony w świecie. Coś poczuł, coś dziwnego na kształt wyrzutów sumienia. Nie, nie mógł tego czuć. W żadnym czasie, w żadnej sytuacji. Jeszcze nie teraz, nie tu, nie nigdy.
Trzasnął klapą netbooka tak mocno, że nawet ona spojrzała. Nawet ją to zastanowiło, wywołało myśl, coś w jej wnętrzu, w środku. Miała je tak samo jak on, jak każdy. Poczuł ciepło opływające ciało, oblepiający pot, ten bardziej cuchnący, spowodowany wyrzutem adrenaliny. Tymczasem ona wróciła do zabawy stopą. I wtedy wiedział, że jeszcze nie teraz.
Nie dziś.
Nie nigdy.
Paulina Miękoś-Maziarska, urodzona 28.08.1987 r. w Mielcu (Podkarpacie), gdzie obecnie mieszka. Debiutantka – pisze od kilku lat, jednak potrzeba samego tworzenia zawsze była silniejsza niż chęć publikacji. Zawodowo protokolantka, administratorka, kadrowa, z czego protokołowanie ceni sobie najbardziej – wszak to również kreowanie słowem.