Długo zastanawiałem się, co można napisać o książce, której istotą jest milczenie. O książce, w której, „wiersze milczą, a właściwie najwięcej w nich milczenia, ale też i tego, o czym milczą” (Jacek Bierut, „Przesieka”). A o czym milczą? O wielu rzeczach. O tym, że wiersz „(sztuka) jest ze swej istoty walką ze śmiercią w jej najwcześniejszym przejawie stygnięcia i zamierania”, jak pisze Bereza, że „exit świeci nad drzwiami ciemnego niepokoju jak gwiazda/ polarna” (gra), że „nawet jeśli lata coraz bardziej upalne/drzemie w nas ten chłód”(buena vista), chłód śmierci chciałoby się dodać, że „na szczęście/ bóg jest czuły i dobry a wódka zimna i pożywna” (takiego lata) i wreszcie, „że nad wisłą zdarzy się kolejny cud” (polska na gorąco). Jednak nie tylko o milczenie tutaj idzie, ale o coś jeszcze. O coś, co bardzo pięknie opisał Paweł Hertz w książce „Pamięć i ład”: „w istocie pisanie wierszy polega na tym, aby wiedzieć, zdawać sobie sprawę, że głos poety kiedy raz już się rozlegnie, przez długie jeszcze lata brzmi w uszach ludzkich. Trzeba więc pamiętać, aby mówić mądrze, pięknie i prawdziwie, tak jak mówią dwaj ludzie patrzący sobie w oczy”. Myślę, że obok milczenia, właśnie owo głębokie patrzenie w oczy czytelnika stanowi o sile wierszy Doroty Ryst zapisanych w „raporcie z zimnego kraju”. I o ile słówko raport w pierwszej chwili może kojarzyć się z czymś zdawkowym, suchym i mało interesującym, o tyle w wierszach Ryst jest czymś zupełnie odwrotnym. Iście matematyczna precyzja fraz, ów mądry i głęboki dobór słów w połączeniu z najczulszą obserwacją świata i bolesną świadomością znikania jego szczegółów sprawia, że czuje się na sobie przeszywająco szczery wzrok Ryst. Mało tego, czuje się, a przynajmniej ja to czułem, kiedy czytałem te wiersze schowany w fotelu przed palącym się kominkiem, że Ryst siedzi obok i sama czyta te wiersze, patrząc mi w oczy. I ten skwar!!! Paradoksalnie dużo tu tych wszystkich upałów, lata, sierpni i lepkości dni, jakby ta poetka doskonale żywego umierania chciała pod ich postaciami ukryć jakąś pierwotną tęsknotę do innego ciepła, do jakiejś bliżej nieokreślonej bliskości. Tęsknotę, którą w sposób najgłębszy oddają frazy z wiersza „plama”, „któregoś dnia dzwoni telefon i na pytanie kto mówi?skrzypiący/ głos odpowiada jak to kto?, mama. wszystko wraca/ na nieswoje miejsca”, a więc tęsknotę do świata, gdzie wszystko było na swoich miejscach, a co zostało utracone bezpowrotnie. Co prawda możemy wszyscy udawać, że tak nie jest, ale w ostatecznym rozrachunku prawda nawet najgłębiej schowana i tak weźmie górę, tak jak w wierszu „październikowe gry w udawanie ciepła” :
dni od dawna już nie są dobre. wszystko się miesza.
pusty śmiech rozdyma płuca. noce bledną. przegrywają
z latarniami. gramy w łapki. dłonie puchną. śnimy się sobie
niepotrzebnie. toniemy. na powierzchni pęcherzyki
nikłe ślady życia. kręgi rozchodzą się i powoli gasną.
wiersz nie chce mówić plącze tylko słowa.
Nagle okaże się, że jesteśmy topielcami pływającymi po szarej tafli codzienności, czy też „zwyczajności – coraz częściej uwierającej, coraz trudniejszej do oswojenia”, jak pisze Ryst na okładce książki. Okaże się, że przyjdzie taki dzień, w którym rozszaleje się wewnątrz nas orkan, który nas złamie, choćby za pomocą zaciętego klawisza na klawiaturze, a my będziemy oszukiwać samych siebie, jak w wierszu „zawieszenie broni”, że w zasadzie nie ma żadnej wojny. Krótko mówiąc, nagle zdamy sobie sprawę ze swojej nieprzejednanej samotności w próbach zrozumienia świata, człowieka, a przede wszystkim siebie. Tej samotności także jest wiele w narracjach poetyckich Ryst. Samotności, która nie tyle izoluje, co uchyla delikatnie, w jakiś tajemniczy i sobie tylko znany sposób, niewidzialną furtkę do holistycznego, głębszego widzenia wielu spraw. Jedno natomiast nie daje mi spokoju. Motto tomiku zaczerpnięte z wiersza Marcina Świetlickiego, że „jest Bóg, jest, ale czegoś zabrakło wyraźnie”. Zastanawiam się, czy Ryst w tej książce nie próbuje odnaleźć właśnie tego, czego zabrakło. Czy rozczarowana światem (jak choćby w wierszu polska na gorąco), człowiekiem (izba pamięci) i swoją samotnością, nie zaczyna świadomie, bądź nie, zwracać się ku czemuś wyższemu. Wydaje się, że tak. Bo przecież, jak sama pisze, to jej siódma książka, a siódemka to liczba magiczna symbolizująca człowieka, który egzystując tu na ziemi, wznosi oczy ku górze, ku nieznanemu, szukając czegoś więcej, czegoś głębiej, czegoś bardziej. Niewątpliwie w tych wierszach to odwracanie się i poszukiwanie jest. A czego może szukać Ryst? Po lekturze „raportu z zimnego kraju” do głowy przychodzi mi tylko jedno słowo: Nadzieja.