Tomasz Ważny: Karolu, zupełnie niedawno nakładem wydawnictwa j ukazała się Piosenka o przymierzaniu, twoja ostatnia książka poetycka. Czy nad powieścią Szpok. Próby pracowałeś jeszcze w trakcie pisania Piosenki, czy jest ona owocem późniejszego pomysłu?
Karol Maliszewski: Dużo rzeczy pisze się naraz. Nie umiem się skupić nad jednym. Przeskakuję od jednego do drugiego. Coś zamiera na kilka tygodni, potem do tego wracam. „Szpok” jest owocem rzadkich prawdziwie w o l n y ch chwil. Destylował się przez dwa lata z przerwami, dogadując się z jednocześnie pisanymi wierszami. Oraz wieloma innym okolicznościowymi tekstami pisanymi dla zarobku.
TW: Nawiążę, jeśli pozwolisz, do wcześniejszego tomu poetyckiego [małe zawsze]. Poddajesz w nim wiersz próbie dość radykalnej redukcji. Podobnie się dzieje w Szpoku zarówno w wymiarze formalnym, jak i fabularnym. To nie jest powieść linearnej narracji. Skąd zejście w kierunku takiego ograniczenia?
KM: Jednym z czynników ograniczenia jest ograniczony odbiór. Nie ma co się rozgadywać w cichym zakątku, nie ma co udawać w niszy. Nisza sprzyja szeptom, zwięzłym komunikatom. Długie narracje pozostawiam pełnowartościowym pisarzom na kontraktach. Takie wolne stwory jak ja mogą sobie harcować po manowcach, eksperymentować, próbować się z językiem i samym sobą, wpadać w następny lej nieujarzmionych dygresji, nie pamiętając przy tym o priorytetach intrygi, akcji czy fabuły. Te priorytety potrzebne są, zgadzam się, zdecydowanej większości czytelników i korporacjom wydawniczym. Bez nich nie potrafią ocenić książki ani też zaszufladkować autora. Zatem piszę dla niezdecydowanej reszty, której ponadto postanowiłem nie męczyć gadulstwem. I to jest druga strona owego ograniczenia.
TW: Nisza sprzyja szeptom, tak. Szpok wydaje mi się być między innymi wskazaniem na pożytek płynący z pracy w języku, ale w trybie jego wyciszenia.
KM: Chyba masz rację. Natrętna barokowość wyrazu przestała mnie interesować. Kiedyś myślałem, że jest najlepszą wyrazicielką energii istnienia i ekspresji. Teraz mi to przechodzi. To pewnie starość. Ale i mądrość. Po okresie fascynacji ogniem, a potem żarem, przychodzi czas na docenienie popiołu. Siła popiołu, z którego kiedyś nowe życie. Paradoksalna siła szeptu i zaraz potem milczenia. Czy to jest wygaszanie, wyciszanie? Tak to nazwijmy.
TW: Śledząc twoje pisarstwo, powiedziałbym, że to przeskok z dojrzałości młodszej w dojrzałość starszą. Szpoka otwierasz słowami: Muszę zacząć sobie wystarczać […]. Twój bohater odrzuca tę konieczność, chce do ludzi, ciągnie go ku jakiemuś działaniu.
KM: Ciągnie, ale i nie ciągnie, bez przerwy zamiera w tej dążności. Nie jest mu po drodze, potem mu znowu jest. To tak zwane rozdarcie zwierzęcia podobno społecznego. Arystoteles miał rację, lecz nie przewidział neurozy naszych czasów. Najlepiej się czujemy sami ze sobą, ale jednak z jakąś grupą w tle. Podkreślam to „w tle”. Szpok bardziej konfabuluje na temat życia niż naprawdę żyje. Jest bardzo aktywny w tych swoich wyobrażeniach. Właśnie – wyobrażeniach. To los wielu ludzi. Pewnie i mój. Dlatego wreszcie to wypowiedziałem, bo literatura umożliwia takie postawienie sprawy – Muszę zacząć sobie wystarczać.
TW: Skoro wspomniałeś o Arystotelesie, konieczność istnienia ruchu i działania dla istnienia życia wybrzmiewa w losach Szpoka bardzo wyraźnie, choć napotyka na wewnętrzne i zewnętrzne ograniczenia. Tobie, jako człowiekowi, też jest chyba bliska?
KM: Twoja uwaga zmusiła mnie do refleksji, bo sam o tym nie myślałem. Masz rację, jest coś takiego. Wyciągam Szpoka z depresji, poruszam nim wytrwale na jedynej dostępnej mi szachownicy. Nie chcę, żeby leżał i kontemplował wygląd płatków lotosu. Ta figura ma się w pewnym momencie zatrzeć, zajechać, piasek ma wpaść w tryby. I mamy na to patrzeć, myśląc, co z tego, jaki to ma sens. A potem spływa na nas cicha odpowiedź: ten ruch jest poza kategorią sensu. Spełnia się sam w sobie. I to może być przyczyną melancholii, co wrażliwsza czytelniczka ma się wzruszyć. Ja w każdym razie usiłowałem to obserwować z zaciśniętymi zębami. Nie wiem, co czuje jeden skazaniec do drugiego skazańca. Mogłem sobie tylko wyobrażać. Pracując nad jego wyrokiem, już dyktowałem słowa swojego.
TW: Wikłasz autora i bohatera w proces – raz to wspólny, innym razem osobny – „odgrzebywania” strzępów tożsamości, ale proces ten, w rozsypce dosłownie wszystkiego, w gmatwaninie światów, wydaje się skazany na niepowodzenie.
KM: Nie chcę spojlerować i ujawniać zakończenia, którego nie ma, ale zwróć uwagę, że ta niezakończona całość jednak odnosi się do domniemanej zamkniętej już całości. Z tego względu piętrzy się życie w wielu migotliwych obrazkach, bohaterowi dużo się przypomina i my mu w tym towarzyszymy. Nie wiem, czy to jest budowanie tożsamości ze strzępów, bo to pachnie mi ogranym schematem poznawczym i literackim. Jaka tam tożsamość… Po kilku tygodniach przerwy wracałem do rozgrzebanego zeszytu i próbowałem sobie przypomnieć, co ja właściwie piszę i w którym miejscu jestem. Może to zwykły bałagan. Bałagan jako stan przyrodzony. Z tożsamością mamy do czynienia wtedy, gdy jesteśmy pewni, gdy nas coś scala i ocala, gdy jesteśmy wyznawcami idei, partii, kościoła, religii itd. Gdy jesteśmy wolni, to jest trudniej, musimy się męczyć jak Szpok, borykać, gubić się i odnajdować w nieciągłości, nietożsamości. To jest prawdziwy smak życia. Owszem, coś budowałem, ale teraz nie poznaję za bardzo tego budynku. Jak widzisz, nawet nie potrafię ładnie po nim oprowadzić.
TW: Nic tu po przewodniku! W tę konstrukcję trzeba wejść, poddać się jej galopowi, dać się zwieść i znowu wracać. Figura autora nakłada się na postać bohatera i odwrotnie, by także samego czytelnika wciągnąć w ten ruch, jego mechanikę, grę z niewiadomymi.
KM: Tak, zanurzyć się po swojemu, niczemu nie ufać, pobłądzić, pobawić się i po godzinie odłożyć książkę. Interesuje mnie ten absmak czytelnika, za każdym razem inny. Prawdą jest, że pisał się dziennik (wyłaniało się jakieś ja), że jego kartki nakładały się na kartki o Szpoku, który musiał znosić moje towarzystwo, a z drugiej strony ja niecierpliwiłem się coraz bardziej drażliwą obecnością jakiegoś Szpoka. W końcu to uciąłem. Teraz mi czegoś brakuje.
TW: „Kontestujemy język, nie ufamy mu, w gruncie rzeczy nie mając innego narzędzia”, pada w pewnym fragmencie. To niezła instrukcja obsługi Szpoka, ale jednocześnie konstatacja przynajmniej po części definiująca sens działania w literaturze, odnoszenia się poprzez nią do świata. Czy można to tak rozumieć?
KM: Tutaj dróg rozumienia może być wiele. Na pewno chodziło mi o kłopot doświadczania-ustanawiania świata, o problem mówienia o nim. A to mówienie nawet jak chce być wymijające czy niezobowiązujące, to i tak wpada w jakieś strasznie poważne koleiny interpretacyjne, filozoficzne. Że niby od razu zajmuje się takie a nie inne stanowisko. Interesowało mnie mówienie (opowiadanie) bez stanowiska, z marginesu, z nawiasu. Niestety, nawet takie mówienie nie odciąża języka, nie zawiesza literackich konwencji i komunikacyjnych schematów, może nawet w paradoksalny sposób jeszcze bardziej je pogłębia czy zaostrza.
TW: Pozwalasz sobie w Szpoku na wiele swobody w tym wspomnianym wcześniej wyciszeniu. Strzępkowa natura zapisu, zacieranie granicy między narratorem i bohaterem, dygresyjność, budowana w powieści rzeczywistość odwołująca samą siebie. Można by po prostu uznać Szpoka za intrygujący artystyczny eksperyment, jednak jest w niej to, co zwykle znajdujemy w mocnej, gęstej prozie: jest bardzo blisko życia. Żeruje na nim.
KM: Pozwalam sobie na to, co jest możliwe poza literackim rynkiem, poza tak zwanym zawodowstwem, pozwalam sobie na to w stanie zawieszenia i odrzucenia. Nie myśleć wiele o uwarunkowaniach, formach i odbiorach, dać się porwać następnemu akapitowi, który doczeka się kontynuacji za miesiąc, dwa. Albo wcale. Opowieść ma powstawać w aurze wątpliwości i podejrzeń, sączyć się poza zgiełkiem i podsuwanymi klatkami, schematami. Nawet nie myślałem o publikacji, do pewnego momentu nie wiedziałem, że powstaje książka, bo tak to było chrome, surowe, intymne. Fakt wydobycia tych plików z komputera jest aktem złamania jakiejś niepisanej, organicznej umowy. A co do życia… W tej chwili brak mi stosownych słów.
TW: Intymność lokuje zatem całą książkę bardzo blisko rzeczywistości, tak sądzę. W pewnym fragmencie powieści rzeczywistość jest określona jako „nieustawna”. Z czego wynika ta jej nieustawność, skoro na ogół człowiek zwraca się ku jakiemuś porządkowi? Ty Jakubowi Szpokowi nie dajesz na to szans.
KM: Myślenie o rzeczywistości zawsze jest kłopotliwe. Tak, jakby jej naprawdę jako obiektywnego konstruktu nie było. Jest tylko w miliardach projekcji. Dźwigamy jej wyobrażenia po swojemu. Moje podejrzenie w kwestii istnienia rzeczywistości i jej możliwie wspólnej czytelności są inne od podejrzeń Szpoka. Ale to prawda – nie dałem mu zbyt wiele szans na jakieś słuszniejsze bycie, za bardzo jest podobny do mnie. Tak samo jak ja nie wierzy w możliwość ustawienia czegoś do zdjęcia. Zawsze coś obcego pcha się w kadr. Coś z sąsiedniego nieporządku. I chyba to ustawianie nieustawnego określa sens pisania, sens sztuki i filozofii, a także codziennego życia. Żeby przeżyć, cały czas się ustawia. Doraźnie, natychmiast.
TW: Ta doraźność, a może bardziej jej nieuniknioność, w jakiś sposób wyrażona jest drugim członem tytułu książki. Szpok. Próby, bo tak brzmi całość, określa pewną optykę autorskiego myślenia o perypetiach bohatera.
KM: Każda całość tak naprawdę jest próbą całości. Ideę całości traktuję jak wyjętą z Platońskiego lamusa. Bardzo ważną ideę. Związany z nią maksymalizm poznawczy był zazwyczaj płodny. Ale można go sobie darować, niepewnie (a często z lękiem) podchodząc do następnej próby. Tu słowo „próba” zdecydowanie zrywa z Montaigne’owskim kontekstem. Nie chodzi o szkic, nie chodzi o esej. Czynione są rozliczne próby o charakterze życiowo-tekstowym. O takiej „próbie” myślę od początku pisania prozy, od „Dziennika pozornego”, od „Prób życia” i „Faramuchy”. W tej książce ponawiane są próby pisania na przekór rzucanym pod nogi kłodom, próby opisania człowieka próbującego jakoś żyć w cieniu obowiązującego modelu szczęścia, wreszcie porażka, niespodziewane ucięcie, brak zwyczajowego zakończenia. A można było tak pięknie i elegancko kontynuować. Byłaby jakaś zgrabna, skończona całość. Ale to nie byłaby już próba, o którą mi chodzi, nie ten hazard i ryzyko. Zresztą energia tej próby już się wyczerpała, nie bijmy piany bez potrzeby, urwijmy w pół słowa.
TW: To, co mówisz o nieustannej próbie, próbie jako trwałej naturze procesu twórczego, ale i próbie życia, wyraża chyba najbardziej naturalną kondycję człowieka. Jednak w większości bylibyśmy skłonni wyglądać za jakąś całością, możliwym do określenia porządkiem, do którego się zmierza. Czy to nie jest jakaś złośliwość własna człowieka?
KM: W tej chwili jestem wyznawcą powiedzonka „przynajmniej próbowaliśmy”. Ono jest wątpliwe i kruche, i jakoś napompowane, ale upajam się jego możliwościami literackimi. Poza tym od dziecka wzruszałem się narracjami oznajmującymi, że „bohater podjął próbę”, a potem… Zazwyczaj, i to było najpiękniejsze, „ślad po nim zaginął”. Gdyby jednak był jakiś ślad, próba nie byłaby tak romantyczna i heroiczna. Zaginął w akcji, Więc gdzie teraz jest? W jakiej przestrzeni?
A może właśnie jako wzór, postawa, wartość tworzy ów mityczny porządek…
TW: Skoro, jak wspomniałeś, pisanie prozy to próba o charakterze życiowo-tekstowym, przypomina mi się zdanie z Sajgonu: „I tak chodzi tylko o to, jak godnie żyć w nieprawdzie”. Mocno się to, w moim odczuciu, zawiązuje z postacią Szpoka, ale również ze sposobem realizacji opowieści.
KM: Każdy dzieciak po jakimś czasie odkrywa, że zrobiono go w bambuko, tak sprawnie faszerując karmą wygłuszającą prawdziwe odgłosy świata. Pedagogika wychodzi z założenia, że dziecko czegoś tam by nie zniosło. Ha, dziecko wszystko zniesie, tylko potem jakie są tego skutki… Oto źródła mojej prozy. Wstrząs, porażenie, przerażenie permanentną manipulacją prawdą, nieprawdą, półprawdą. I tym, jak wiele w związku z tym trzeba nadrabiać, sztukować, udawać, kombinować. Może tutaj, między oczarowaniem a rozczarowaniem, zaczyna się prawdziwe (fuj) bohaterstwo? Prawda o Szpoku niekoniecznie jest kłamstwem o mnie, może tak to ujmijmy. Spotykamy się w pół drogi. Także w formie, w mówieniu o tym.
TW: Nie zdradzimy, jak potoczyły się losy prób tak autora, jak i samego Szpoka, ale może zdradzisz, co dalej? Nad czym pracujesz?
KM: Właśnie powstała książka Czarownica nad Włodzicą. Baśnie i legendy z Nowej Rudy i okolic. Krąży po sieci w formie słuchowisk. Zbieramy pieniądze na wydanie jej drukiem. Piszą się fragmenty z rozpędu po Szpoku, ale to jednak już coś innego, jakby proza poetycka, krótkie zapiski metodycznie zmierzające do sylwy, aforyzmu, a nawet gnomy. Roboczy tytuł brzmi Zaniechane początki. Marzy mi się też napisanie zbioru szkiców poświęconych „innej krytyce”. Byłaby to opowieść np. o Henryku Berezie, Andrzeju Falkiewiczu, Piotrze Matywieckim, Bogusławie Kiercu, Michale Fostowiczu, Piotrze Sommerze i tego typu postaciach „nieoczywistych”, pozostających poza głównym nurtem krytyki akademickiej. To będzie coś pod hasłem „Odmieńcy w obrębie krytycznoliterackiego pola”. Poza tym powstały nowe rzeczy dla dzieci, przerabiam je, poprawiam, może coś z tego się wreszcie ukaże.
TW: Bardzo dziękuję za rozmowę i do następnych prób!
KM: I ja bardzo dziękuję.
https://allegro.pl/oferta/karol-maliszewski-szpok-proby-proza-polska-9723067791
Karol Maliszewski
Poeta i prozaik urodzony w 1979 roku. Mieszka w Jeleniej Górze. Publikował w czasopismach literackich takich jak Odra, Akcent, Kresy, Pro Libris. W roku 2006 został finalistą organizowanego przez Biuro Literackie projektu Połów dla autorów przed debiutem książkowym. Zwieńczeniem tego przedsięwzięcia była publikacja arkusza poetyckiego Różne rodzaje w 2007 roku. Po nim Tomasz Ważny przestał publikować w czasopismach, nie przestał jednak pisać. W roku 2019, nakładem wydawnictwa j, ukazała się jego książka poetycka Godzina wychowawcza, będąca pełnoprawnym debiutem autora. Książka była nominowana do nagrody im. Wiesława Kazaneckiego w kategorii: najlepszy debiut poetycki 2019 roku, a także zdobyła wyróżnienie w ramach Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Artura Fryza na debiutancką książkę poetycką. W tym samym roku ukazała się debiutancka książka prozatorska Ważnego – zbiór opowiadań Na kanwie (wydawnictwo j, Wrocław).