Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Justyna Markiewicz
Wiersze

Ulitowanie

 

Zlituj się nade mną
Wieczorową porą
I pocałuj mnie w usta
(I broń Boże w czoło!)
Zlituj się nade mną
I nie pytaj o nic
Tylko dłoni Twych pragnę
Za nimi chcę gonić
(Czy kiedyś je znajdę…?)
Nimi się zachłysnąć
Kiedy pod bielizną
Będę z nimi walczyć…
Zlituj się nade mną
Chcę patrzeć jak patrzysz
Jak pożerasz mnie wzrokiem
I wierzysz na słowo
Że pragnę litości od Ciebie
Wieczorową porą…

 

 

 

Do Tatiany

 

Panno Tatiano
Bogini o czerwonych włosach
Ta sprawa nie jest łatwa
Ba, nigdy nie była prosta
Miałaś nauczyć mnie kochać
A szlochać rzewnie zacząłem
Dlaczego odejść musiałaś?
Nie było Cię dziś wieczorem
Nie było Cię także rano…

To samo co dzień przeżywam
Nie będę nazywać uczuć
Nie lubię nazw nadużywać
Wciąż czuję ból serce ukłuć
Został mi tylko w pamięci
Jak jedwab – lekki Twój głos
Czerwony włos na poduszce
W sercu jak zwykle pustka

Na twarzy noszę uśmiech

 

 

 

Na jeden jest sto jeden

 

Miłość jest dziwną materią
Myślisz, że wiesz już na pewno
A później sedno odkrywasz
Przeżywasz dziwne konwulsje
I wiesz już, że dziś nie uśniesz
O jutrze myśleć zaczynasz
Że może tamta dziewczyna
A może inna istota
A może na jeszcze jedną
Nagła ochota Cię najdzie?
I może taka się znajdzie…?
By w sobie w życiu pozwolić
By sobie w życiu dogodzić
Kiedy będzie jak nie dziś
Bardziej szczęśliwi i młodzi?
Nie dwoić się i nie troić
I wybrać jedną jedyną…
Lecz to nie ona, nie tamta
I znowu nie z tą dziewczyną…
Znów się zaczyna dylemat
Co było, a czego nie ma
Schemat powtarza się dziwny
Naiwny czujesz się, głupi
Bo znowu sam tu zostałeś
Tu – to jest w tłumie tych ludzi
Nowy się rodzi dylemat
Co zrobić i którą wybrać
I czy wybierać trzeba
Gdy już wybiorę – jak wytrwać?
Nie wiem czy to Ci pomoże
Nie wiem czy wiersz ten dla Ciebie
Moja Prababcia mówiła
Słowa co mogą pocieszyć
„Na jeden jest, słuchaj, sto jeden”
Więc może nie warto się spieszyć?

 

 

 

Ona

 

Lubię wracać do dzieciństwa
Jej twórczości, próżnych wystaw
Do piór w złotym kapeluszu
I tych brudnych od łez tuszu
Do uśmiechów, co nie milką
Pomazanych krwistą szminką
Do łagodnych gestów, które
Wciąż koiły moje bóle
Te dziecięce, nieodważne
Dla Niej święte i poważne
I do łąk, na których razem
Myśleliśmy nad obrazem
Do historii dziwnych, innych
Do szukania krzewów winnych
Z których robiliśmy soki
I piliśmy do obiadu…
I do smaku jabłek słodkich
Gdzieś ukrytych w cieniach sadu
Taką chcę Cię zapamiętać
Zapach skóry, ubrań, włosów
I pamiętać, by swym życiem
Nie chcieć kusić śladów losu

 

 

 

Spalanie

 

Jesteś ogniem, co spala moje myśli
Przyśnisz się dziś mi, nie przyśnisz?
Płonie mi dusza jak w piekle
Za oknem księżyc nie blednie
Odległy…

Na nerwy kojące wersy
I modły pogańskie nocą
Jesteś ogniem i pieścisz nadobnie
Co dobre i co niedobre
Tak jakbyś był obok mnie
Obok…

Na słowo wierzyć Ci chciałam
Teraz bym była spalona
Ona jest lepszą mą wersją?
Raczej niedoścignioną
Możesz mnie jeszcze oparzyć
Tu, teraz, dla przyjemności
Zimny obudzi mnie ranek
Tak będzie lepiej
I prościej

Bo serce mam niekochane

 

 

 

Do śmierci

 

Dokądże będę myślał o słomianych szczęściach
Dokądże będę umierać z ludzkiego przejęcia
Dokądże liczyć będę przewinienia własne
Chmury obce na niebie, sunące nad miastem
Dokądże będę bał się jak szczeniak pobity
Rozmowy i emocji, ludzkiej galaktyki
Dokądże będę się chował w ciasnotach tych lęków
Dokądże będę szukać niewiary w człowieku
Dokądże moje serce pozostanie dumnie
I nie wpuści nikogo?

Dotąd aż ja umrę

 

 

 

Adelajda

 

Adelajda miała włosy
W kolorze blond
Pamiętam, choć mieszkała
Daleko stąd
Jej uśmiech jak stokrotki
Niewinność siał na polach
Wesoła była jak motyl
Co lata lekko na wietrze
Lubiła ją cała szkoła
Nie znała, czym są kłopoty
Pisała cudne wiersze

Gdy ciało znaleziono
Za szkołą, w jakimś gaju
Wiedziałem, że odeszła
Tam, gdzie pisała w wierszach
Do raju, ah, do raju
Musiała wejść tam pierwsza
Co stało się tej doby
Czy kiedykolwiek się dowiem?
Na niebie wypatruję
Jej słodkich, bladych powiek

Dzisiaj Stokrotko
Kładę Ci kwiaty na grobie

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

 

Justyna Markiewicz – urodzona 03.09.1995 w Kędzierzynie-Koźlu. Absolwentka Wyższej Szkoły Bankowej w Opolu. Zadebiutowała wystawą poezji pt. „Grafitowe domy” w lutym 2020. Pisze od dziecka – zarówno poezję, jak i prozę. Ma na swoim koncie teksty dla portali kobiecych i młodzieżowych. Swoją twórczość publikuje na facebookowej stronie Karmel z solą.

W niedalekiej przyszłości planuje wydać autorski tomik poezji.

PODZIEL SIĘ