DSC_0023

Dariusz Pado
Pamięci Juliusza Gabryela

Niełatwo jest żegnać Przyjaciela, dla którego ostatnio miało się za mało czasu i słów. Niełatwo jest pisać o kimś kto odszedł, a do kogo pisało się ostatnio niewiele i zdawkowo albo nie pisało się, bo zdanie byłoby zbyt gorzkie lub ostre. Mógłbym tylko napisać: Braciszku, toniesz w szaleństwie. Jeśli możesz pamiętać, to wiesz jak bardzo cię kocham. Kochałem i czytałem, ale już od jakiegoś czasu przed zniknięciem Julka czułem, że powoli znika, pakuje swoje wspomnienia, wyrzucając wiersze ratunkowe. Ja nie radziłem sobie z jego obłędem. Nie mogłem go przekonać, by dbał o swoje zdrowie, brał leki i niepotrzebnie się angażował w rzeczy błahe. Zbyt mocno bolały mnie obrazy wspomnień gwiezdnego chłopca, pełnego światła, radości, odkrywcy żyjącego marzeniami.

Jego ciało i umysł zarastały powoli ciemnością nie do przebycia, dziką, pełną żalu plątaniną cieni, która odsuwała powoli Julka od siebie samego i od nas. Pomiędzy nami pozostała czułość zamykana w krótkie i ciepłe zdania. Jednak cały czas czytałem i czułem, że Julek żyje wierszem, w wierszu jest ciągle zdrowy i niebywale silny. Coraz mocniejszy. Ciało i umysł przegrywało z czasem, by w czasie rzeczywistym wzmacniać wierszem to co nieśmiertelne. To był fenomen: wiersz który nie ulegał schizofrenii i niewydolność serca, którego płuc nie zalewała otchłań. Ostatnie wiersze Julka były jasne i niebywale klarowne. Przeczyły wszystkiemu, co mogło być śmiertelne, słabe czy urojone. Dlatego z Radkiem Wiśniewskim zrobiliśmy wszystko, by powstała książka. Powstała książka, która podziałała na Julka jak chemioterapie, terapia, cudowny lek ze światła. Pisał i wierzył, że ocaleje dzięki pisaniu, że wyleczą go jak zaklęcia słowa zamieniane w wersy. Nawet ja przez chwilę zapomniałem o swoich obawach i czekałem na kolejne w jego życiu ozdrowienie. Przecież Julek już nie pierwszy raz wymykał się pustce. Nie pochłonęła go białaczka ani pustka po zniknięciu syna. Nie mogła też przecież zabrać go zwykła niewydolność przy wierszach o tak głębokim oddechu i sile.

Przyjechałem się z Nim pożegnać spacerem po Kluczborku. Zobaczyłem bibliotekę, market, gdzie był ochroniarzem, blok gdzie zawsze mieszkał i pisał, minąłem stację paliw. Ze stacji CPN-u zawsze wyruszaliśmy we wspaniałe podróże, w miejsca, gdzie wymyślaliśmy wersy, jakie później musieliśmy wrzucić do swoich wierszy, gdzie szukaliśmy kobiet mocno wierzących w nieistniejące galaktyki, leżeliśmy na mostach nad przepaściami pod planetami, które w nas wpadały i drżały z nami, myliśmy się w spokojnych rzekach chłodzących nasze twarze. Tego dnia, gdy mijałem ten kosmodrom ważnych wypraw, wiedziałem, że wyruszam na kolejną dłuższą eskapadę, że będę z Julkiem podróżował już zawsze, z galaktyki do galaktyki po nic więcej niż wiersz. Bo wiersz, Braciszku, zawsze jest żywy.

PODZIEL SIĘ

Do góry